|
Chawa-Ita
Któż nie zna Chawy-Ity, zgierskiej Cadeket (szlachetnej kobiety), żony Szaloma Henecha Bomesa? W skromności i gorliwości w służbie potrzebującym nie było jej równej.
Sama chora i słaba, obciążona była pięciorgiem dzieci. Nie było łatwo utrzymać taką rodzinę; mimo to Chawa-Ita miała zawsze gotowy garnek zupy dla chorych czy ubogich, czy też dla kobiety w połogu ukrywającej swą biedę.
Odwiedzała zamożniejszych od siebie, nie po to, by roznosić plotki, ale po to, by wstawić się za potrzebującymi: aby do zupy na kurzym skrzydełku dorzucono jeszcze i udko.
Chawa-Ita nie czekała, aż ktoś przyjdzie i doniesie jej, że ta czy tamta osoba jest chora czy potrzebuje pomocy sama wyszukiwała potrzebujących. Kiedy tylko dowiedziała się o czyjejś chorobie, nie spoczęła, póki takiej osobie nie pomogła.
Inną formą jej dobroczynności była troska o Żydów zamkniętych w zgierskiej kozie areszcie miejskim. Przynosiła im ciepłe posiłki i papierosy. Nierzadko wstawiała się za nimi, prosząc, by ich dobrze traktowano.
Chawa-Ita byla szczególnie zajęta przed każdą Paschą. Nigdy nie spoczęła dopóty, dopóki nie wywiedziała się, którzy zgierscy Żydzi nie mają za co wyprawić święta. Chodziła do władz miejskich i prosiła, by Żydzi ci otrzymali za darmo macę, ziemniaki i jajka na Paschę.
Mąż jej, Szalom Henech, handlarz węglem, w zimowe wieczory pozostawał w Kloiz[1] długo po Minsze i Maariw[2]. Chawa-Ita korzystała z jego nieobecności, by dać jakiejś biedaczce worek węgla za darmo. Wiedziała, że bez tego nieszczęśliwa kobieta nie będzie miała czym ogrzać domu.
Cześć jej pamięci
{511}
Izrael Wejnik
Urodził się w Zgierzu kolo Łodzi, w Polsce i zdobył wyższe wykształcenie. Na początku lat dwudziestych przyjechał do Warszawy, gdzie został nauczycielem. Prowadził kolonie letnie dla nauczycieli żydowskich. Aktywnie działał w Bundzie. Później, w getcie warszawskim, zaangażował się w działalność Oneg Szabat i podziemnego Archiwum Ringelbluma.
Przed rokiem 1939 publikował artykuły, noty biograficzne i kolumnę krajoznawczą w warszawskiej Folks Zeitung. Później pisał reportaże z życia getta. W archiwum Ringelbluma znalazł się jego artykuł p.t.: Wyjazd Lejba Demkowskiego opublikowany w antologii Między życiem a śmiercią (Warszawa 1955, str. 20-23)sprawdzić. Został zamordowany w pierwszych dniach likwidacji getta.
[Bibliografia]
Leksykon Nowej Literatury Żydowskiej;
H., Nasze czasy, sierpień 1943;
B. Mark, Pisarze pomordowani w gettach i obozach, Warszawa 1954, str. 65, 67, 109, 129;
Między życiem a śmiercią, Warszawa 1955
Wejnik był mężem nauczycielki Feli Lindeman. Urodziła się ona w Zgierzu około roku 1899. Była mocno zaangażowana w życie zgierskiego środowiska szkolnego. Zarządzała także koloniami letnimi dla nauczycieli żydowskich. Włączyła się również w inne naukowe przedsięwzięcia w Lidze Kultury. Została zabita w getcie warszawskim.
{512}
Pinchas Bizberg
Urodził się w Zgierzu 20 lipca 1898 roku. Uczył się w chederze i jesziwach. W roku 1918 wyjechał do Niemiec, gdzie ukończył gimnazjum w Sonnenbergu i Thüringen. Studiował na uniwersytetach w Kolonii i Bonn. W roku 1923 otrzymał dyplom agronoma. Praktykował w Niemczech, Danii i Francji. W roku 1927 wysłany został przez JJK[3] do żydowskich kolonii w Argentynie jako agronom. Działał tam w żydowskim banku rolniczym. Sam założył kolonię niedaleko Buenos Aires. Był sekretarzem technicznym w JIWO[4] w Buenos Aires i dyrektorem szkół żydowskich. Po pierwszej wojnie światowej został żydowskim korespondentem warszawskiej gazety Heint. W Argentynie publikował opowiadania i artykuły w gazetach żydowskich: Der Szpigel, Das Neje Lejben, Ofsnej, Pnimer i Pnimlech, a także w Kooperatywie Kolonizacyjnej. Przez rok był wydawcą Neje Zeit, organu Poalej Syjon[5] w Argentynie. Przez trzy lata był współwydawcą [innej? Z.G.] żydowskiej gazety. Był członkiem kolegium edytorskiego Argentyńskich Pisarzy JIWO, współwydawcą Problemów Edukacyjnych, członkiem kolegium Wydawcow Inainem (antologii kongresów kulturalnych) oraz wydawcą Das Jiddisze Wort. Opublikował nastepujące książki: Neje Hejmen (Nowe Domy), Buenos Aires 1939, 278 stron; Miguel Sacharow, Buenos Aires 1949, 280 stron; Żydzi Szabatowi i Świąteczni, Buenos Aires 1943, 1623 strony; Lewi Izaak Berdyczewer, Folkszpil, Buenos Aires 1952; Chana Senesz, Bohaterska Żydówka, Buenos Aires, czerwiec 1948. W roku 1950 wydał w Buenos Aires sztukę Gdy płoną lasy i udramatyzowaną wersję opowiadania Jehudy Elberga Agent 838. W roku 1948 wyprodukował dramat Noc w getcie norymberskim. Od roku 1935 mieszkał w Santiago, w Chile.
[Bibliografia]
Leksykon Nowej Literatury Żydowskiej
I.Botaszański, Matka Jidysz
Sz. Różański, Drukowane Słowo Żydowskie w Argentynie, Buenos Aires 1941
Antologia Literatury Żydowskiej w Argentynie, Buenos Aires 1944
{513}
Pinchas Bizberg pisarz i człowiek
Jak niemal każdego początkującego pisarza, pierwsze kroki w kierunku literatury zawiodły Pinchasa Bizberga ku poezji. Były to jednak kroki słabe i bezsilne. W wierszach jego było zbyt mało poezji i zbyt dużo narracji, by, w swej młodzieńczej wrażliwości chciał je opublikować.
Na szczęście Bizberg wkrótce odkrył najbardziej dla siebie odpowiedni gatunek, niszowy w literaturze jidysz, do którego jednak okazał się stworzony prozę. Szybko został w Argentynie uznany za utalentowanego pisarza argentyńskiego pisarza żydowskiego.
Bizberg osiadł w Argentynie w roku 1927 i zdobył sobie sławę jako pisarz i wierny portrecista życia żydowskich kolonii w Argentynie, które były wówczas w pełni rozkwitu.
Bizberg zaczął pisać już w Polsce, ale w pełni zaangażował się w literaturę jidysz dopiero w Argentynie. Poza dziesiątkami artykułów na temat agronomii, tekstów dotyczących problemów kulturalnych i społecznych, esejów i satyr odmalowujących życie kolonii, Bizberg stworzył poważne dzieła fikcji, opowiadania wydane w książce Nowy dom w roku 1939. Jest także autorem wielu dramatów, w tym Hanny Senesz, z których wiele wystawiono na scenie jidysz w Buenos Aires. Jego monografia o legendarnym doktorze Jarchi przypomniała dzieje generacji pionierów żydowskich w argentyńskiej pampie. Wspaniała powieść Bizberga o charakterze autobiograficznym Żydzi Szabatowi i Świąteczni wydana została dzięki wstawiennictwu Centralnego Komitetu Żydów Polskich w Argentynie.
Żydzi Szabatowi i Świąteczni to nie tylko pieśń pokolenia, jak podaje podtytuł powieści, ale także pieśń samego Pinchasa Bizberga, pieśń jego duszy i jego życia. Czyta się ją jak długą litanię, napisaną prozą pieśń życia. W dziele tym Bizberg niewątpliwie sięga zenitu swojej twórczości.
Bizberg czerpał z materiału przyziemnego i jak najbardziej realistycznego. Jego bystre oko dosięgało ciemnych zakamarków życia jako takiego i życia jednostki. Kolonizacja żydowska w Argentynie była zdrową bazą dla [późniejszej Z.G.] żydowskiej społecznosci tego kraju, a pisarze kolonialni położyli fundamenty pod żydowską literaturę w Argentynie. Nazwisko Bizberga jest na stałe wpisane w historię literatury i kultury żydowskiej w Argentynie, wraz z nazwiskami Mordechaja Alpersona i Barucha Benderskiego, z tym tylko zastrzeżeniem, że miejsce Bizberga w literaturze jest znaczniejsze.
Pierwsze, mocne i fundamentalne opowiadanie Pod niebem Entrerias, które ukazało się w prowincjonalnej publikacji Widownia Entrerias, otwiera jego pierwszą książkę Nowe nieba. Jest to oda do młodego argentyńskiego państwa, które przyjęło na swoje łono zmęczonych wedrówką i prześladowaniami Żydów. Bizberg prędko zdobył sobie szerokie uznanie i publikował w najlepszych czasopismach i wydawnictwach żydowskiej Argentyny.
Przez całe życie Bizberg ciężko pracował na swoja sławę i uznanie.
Bizberg był zatrudniony w firmie Ika jako agronom. Świadomy swej kolonizatorskiej misji działał jako nauczyciel i kulturalny aktywista. Stał się animatorem kultury w życiu kolonii, jednocześnie dojrzewając jako płodny pisarz.
Bizberg wywodził się ze świata szlachty chasydzkiej i duchowej arystokracji. Po dziadku odziedziczył między innymi umywalkę, w której mył ręce rebe z Góry Kalwarii. Ojciec jego, Sabataj Nachums, chasydzki złoty młodzieniec, przez długi czas żył nie robiąc nic dla tego świata, nie musiał zginać grzbietu w znoju utrzymania rodziny i nie dał się zamknąć w czterech ścianach ojcowskiego sklepu. Próbował nawet swoich sił w literaturze i pisał pod pseudonimem Sawelinomowicz. Później Bizberg pracował dla Sabataja Nachumsa. Zawsze, kiedy wracał z dalekiej podróży (a wiele podróżował w interesach), szybko zrzucał niemiecki strój i nakładał swą jedwabną kapotę, by znów poczuć się sobą.
Spotkałem Pinchasa Bizberga w roku 1954, kiedy przeprowadził się z Argentyny do Chile, gdzie miał być wydawcą nowej edycji gazety Dos Jiddisze Wort, która zaczęła się wówczas ukazywać dwa razy w tygodniu.
Pracując z nim ramię w ramię od pierwszego dnia z oddaniem postępowałem w ślady stóp Bizberga. Był nowym przybyszem w Chile, gdzie ja mieszkałem byłem już od trzydziestu lat. Bizberg cenił moją otwartość wobec siebie i obdarzył mnie zaufaniem i przyjaźnią.
W roku 1956 spadł na Bizberga poważny cios: zły stan zdrowia uniemożliwił mu pracę. Przez ostatnie dwanaście lat złożony chorobą pisarz żył w zapomnieniu w Izraelu. Przez pierwszą dekadę mieszkał w kibucu Ein Ha-Szlosza, a przez ostatnie dwa lata w Jerozolimie.
{515}
Pieniądze nie są najważniejsze
Oveshaneda, 3 kwietnia 1949
Wowe Fiszer, serdeczny mój przyjacielu od czasów naszej młodości!
List twój bardzo mnie wzruszył, tak niezmiernie wypełniony był słodkimi wspomnieniami. Nie wiem, czy Ty również tak myślisz, ale w mojej pamięci Zgierz pozostaje miastem pełnym cudownych aromatów, miastem, w którym każdy z nas przeżył tyle dobrych, niezwykłych lat.
Było to tyle lat temu patrz, minęło już pierwsze pięćdziesiąt[6]! Pozostaje zwiewna pamięć naszego dzieciństwa. Przypominam sobie wodę, las, ogród, dziewczynę a pomiędzy nami krwawe morze milionów męczenników. My sami rozdzieliliśmy się tak wcześnie. W roku 1918 wyjechałem do Niemiec, tam studiowałem agronomię, potem pojechałem do Holandii, Danii, Belgii, Szwajcarii praktykowałem, pracowałem, później nabyłem we Francji posiadłość. W roku 1927 wyjechałem do Argentyny jako administrator kolonii barona Hirsza, sam zostałem kolonistą ze sporym kawałkiem własnej ziemi i własnymi maszynami. Żyłem w kolonii przez piętnaście lat, a w końcu znalazłem się w mieście. Doświadczyłem plagi szarańczy, suszy i innych katastrof, jakie są udziałem człowieka żyjącego z uprawy roli. Straciłem środki do życia, zostałem biedakiem i znów znalazłem się w mieście, choć miasta nie lubię. W życiu przeszedłem wiele. Dziś jestem po trochu nauczycielem, po trochu pisarzem, po trochu dramaturgiem, próbuję także swoich sił w handlu. Ameryka nie stala się dla mnie ziemią obiecaną. Tu wielu Żydów, zwłaszcza tych najbardziej nieokrzesanych, zrobiło wielkie pieniądze, miliony. Ale ja jestem pisarzem wśród ludu Izraela (opowiadania moje zaliczane są do najlepszych w żydowskiej literaturze argentyńskiej, Boże, nie poczytaj mi tego za pychę). Ostatnio wyspecjalizowałem się w dramacie, i to z niemałym sukcesem. Krytycy wychwalają mnie pod niebiosa. Na codzień muszę jednak zajmować się innymi sprawami, które nie mają związku z pisarstwem. Pracuję czternaście do szesnastu godzin dziennie, tak, żebym mógł pisać przez parę godzin tygodniowo. Tak spędziłem ostatnich kilka lat. Wydałem już dwie książki. Kiedy otrzymam egzemplarze autorskie, poślę ci je. Książka Żydzi Szabatowi i Świąteczni częściowo zawierająca wspomnienia z mojej młodości, dzieciństwa, Zgierza, Łodzi i moich krótkich podróży do polskich sztetłech, ukaże się za kilka miesięcy. Nawet nie musisz prosić, na pewno ci ją wyślę. Za sześć tygodni wystawiona zostanie moja sztuka Kiedy płoną lasy. Jest ona poświęcona Januszowi Korczakowi, męczennikowi zamordowanemu w warszawskim getcie. Mam żonę i dziecko, piętnastoletnią córkę Chemdę. Przy najbliższej okazji wyśle ci jej fotografię. Jeśli chodzi o to, jak nam sie żyje dajemy sobie radę. Pieniądze nie są najważniejsze. Życie jest najważniejsze.
Co do książki, to poczyniłem już pewne przygotowania. Po pierwsze, wysłałem anonsy do trzech lokalnych dzienników. Musiałem ich długo przekonywać, gdyż wolą oni płatne ogłoszenia od takich anonsów. Wyślę ci wycinek, kiedy tylko się ukażą. Nie wiem, czy będzie z tego jakikolwiek pożytek, jeśli bowiem zgierzanie nie mają materiału pisanego ani dokumentów, ja nie mogę nic na to poradzić. Wyślę ci fragmenty książki opisałem w niej Zgierz jako miasto fikcyjne, pod nazwą Miechów. Ty musisz wziąć na siebie anonsy w żydowskich gazetach amerykańskich. Tam żyje wielu zgierzan. Tutaj nie ma oddzielnej organizacji zgierzan w Argentynie należą oni do organizacji łodzian.
A cóż słychać u Ciebie, mój przyjacielu? Nad czym pracujesz? O ile sobie przypominam, Twój świętej pamięci ojciec był budowniczym dróg. Ty byłeś po trosze poetą. Pisałeś krótkie wiersze takim pięknym, kaligraficznym pismem! Czy wciąż jeszcze piszesz? Z Twojego listu widzę, że masz dobre pióro, a także talent. Napisz mi więcej o sobie.
Moje najserdeczniejsze podziękowania za obietnicę dotyczącą świadectwa urodzin. Jeśli będzie to kosztowało pieniądze, zwrócę wszystkie wydatki. W każdym razie najgoręcej dziękuje.
Noszę się z zamiarem podróży do Izraela. Planuję wyjechać za rok, wiążą się z tym bowiem znaczne koszty. To bardzo daleko podróż do Kraju samolotem, przez Europę, zajęłaby trzy do czterech dni, nie więcej, my jednak chcemy popłynąć statkiem. Byłaby to wyprawa trwająca półtora roku. Naszym obowiązkiem jest być w Izraelu, pomagać w odbudowie Kraju, gdzie kwitnąć będzie społeczna sprawiedliwość.
Z najgorętszymi pozdrowieniami dla mojego drogiego przyjaciela ode mnie, mojej żony i córki,
{517}
Lazo Waszasz-Szczarańska[7]
Została zamordowana w obozie zagłady.
{518}
Szia Zaklikowski
Nazywano go Sok przezwisko to odziedziczył po ojcu, którego zwano Józef Sokołower (pochodził z Sokołowa).
Józef należał do najstarszych kockich chasydów. Był uczonym Żydem, choć biednym. Zresztą nadawał ubóstwu wartość pozytywną: Bieda pasuje do Izraela, mawiał.
Jedyną rzeczą, którą Szia odziedziczył po ojcu, była... bieda.
Jako młody chlopak Szia musiał rzucić studia i podjąć pracę, by pomóc swemu staremu ojcu.
W roku 1905 Szia należał już do rewolucjonistów Achdut[8]. Zgierscy przemysłowcy drżeli przed nim. Każdy wiedział, że Szia nosi w kieszeni szpajer (rewolwer). Nikt nie śmiał przeciwstawić się Achdut, albo Szia pokaże, co umie...
Kiedy Szia się ożenił, wielu z nadzieją oczekiwało, że małżeństwo go nieco uładzi. Tak się nie stało. Szia pozostał rewolucjonistą, działał w związkach zawodowych, agitował wśród robotników i atakował każdego bogacza do dwóch pokoleń wstecz.
W późniejszych latach Szia w każdą niedzielę chodził na giełdę niedaleko gminy i głosił sprawiedliwość i równość. Nie pozostawał więc w tyle za lokalnymi wichrzycielami.
Szia czerpał wielkie zadowolenie ze swoich dzieci. Poszły w jego ślady i zostały aktywnymi komunistami. Wszystkie jednak zamordowano w ich nowej ojczyźnie, Rosji. Jedna tylko córka przeżyła i dziś mieszka w Izraelu.
{519}
Jakub Aaron, nosiwoda
Spośród wszystkich nosiwodów zgierskiego Starego Miasta w pamięci mojej pozostał tylko Jakub Aaron. Był on małym, drobnym, ruchliwym Żydem o płomiennych oczach i zniszczonej twarzy, ze szpakowatą brodą i długimi, potarganymi włosami pod kapeluszem. Znał w Zgierzu wszystkich i wszyscy znali jego, był bowiem częścią pejzażu miasta.
Nie wspominają o tym dokumenty, ale ludzie mówili, że był pogrobowcem, a gdy umarła jego biedna matka, oddano go na wychowanie Fiszelowi, który prowadził ochronkę. Gmina opłacała jego naukę w Talmud Torze i Jakub Aaron nauczył się hebrajskiego. Wkrótce znalazł pracę wśród woźniców i tragarzy. Tak zarabiał na swoje utrzymanie.
Mijały lata. Pewnego dnia w mieście zawrzalo: epidemia cholery, która, Boże uchowaj, krążyła wówczas po całej Polsce, dotknęła i Zgierza i zebrała w mieście obfite żniwo. Gdy sytuacja stała się bardzo ciężka, zdecydowano się sięgnąć po ostatnią deskę ratunku i zastosować powszechnie znane remedium na zarazę: zaaranżować małżeństwo pomiędzy parą sierot i ożenić ich pod chupą ustawioną na dobrym gruncie... W ten sposób mały Jakub Aaron pozyskał żonę i został przez społeczność obdarowany nowym nosidłem z dwoma drewnianymi wiadrami. Tak, szczęśliwym trafem, Jakub Aaron został nosiwodą.
Pracowity i energiczny, dźwigał swój ciężar z pełną odpowiedzialnością. Piekarze nigdy nie musieli się z jego powodu spóźniać ze świeżym chlebem, a madamy nigdy nie były przykro zaskoczone brakiem wody do opłukania się po kąpieli. Wszystkim służył uczciwie i efektywnie. Wkrótce zaczął nosić wodę do bogatych domów Starego Miasta, a potem, gdy odszedł stary Mosze nosiwoda, Jakub Aaron objął pełną kontrolę nad pompami w Rynku. Kiedy ktoś zbyt długo blokował drogę do pompy i Jakub Aaron musiał czekać, otwierało się niebo! Narzekania małego Żyda niosły się daleko przez caly Rynek i pobliskie ulice. Groził i przeklinał, niosąc pełne wody wiadra. Nieraz dochodziło nawet do rękoczynów! Zdarzyło się, że w dzień targowy obcy chrześcijański chłop próbował napoić konia. Chłop, zaskoczony, nie mógł pojąć, jak taki drobny Żydek może jego, Polaka, łajać, a jakby tego było mało, jeszcze uderzyć go w twarz! Zanim jednak mógł zareagować, Jakub Aaron, szybko jak błyskawica, porwał kołek z przytwierdzonym żelaznym łańcuchem i zaczął nim wywijać jak skrzydłem wiatracznym ponad głową chłopa. Ten, z mrożącym krew w żyłach krzykiem O Jeeeezu!, schował głowę w ramionach. Zrobiło się zamieszanie, Żydzi z obawy przed pogromem, Boże uchowaj, starali się trzymać z dala od powszechnego zamętu. Wkrótce z magistratu wybiegł urzędnik, by rozpędzić tłum: Raschadits'! Kiedy później Jakub Aaron szedł ulicami ze swoimi wiadrami, zatrzymywał każdego: Widziałeś, jak uderzyłem tego Ezawa?[9] . Nie znał strachu. Ludzie na Rynku zastanawiali się: skąd u niego taka siła, taka pewność siebie? Starsi martwili się: Ten Jakub Aaron jeszcze nam napyta biedy jeszcze nas przez niego wypędzą. Tylko Izucher Mendele, syn ślepego Szmula wstawiał się za Jakubem Aaronem. Klepał go po ramieniu: Mołodiec, Jakub Aaron, mołodiec!.
Chociaż Jakub Aaron chodził do wielu domów i wiele widział, przez całe życie postrzegany był przez społeczność jako outsider. Z zawsze chmurną twarzą, ledwie odpowiadał na przyjazne Dzień dobry. W Bejt Ha-Midraszu, gdzie miał swoje miejsce za piecem, prawie nie odzywał się do sąsiadów i nie reagował na żarty wuja Falika.
{Fot. str. 520: rękodzieło rzeźbiarza w rafii Barucha Meirentza: Nosiwoda}
Tak toczyło się życie Jakuba Aarona, latem w upale, zimą w mrozie, dzień po dniu od świtu do nocy. Kiedy wieczorem na pustym Rynku dało się słyszeć przeciągłe, zmęczone westchnienie, kobiety gwarzące po bramach wiedziały: to Jakub Aaron kończy swój pracowity dzień; czas na sen.
Na starość Jakub Aaron pozostał sam jak palec. Nie miał żony ani dziecka. Wreszcie zawiodły go siły powiesił swoje wiadra na haku. Wtedy gabaj z chasydzkiej sztibł przyjął go na pomocnika szamasza. Do zadań jego należało napełnianie umywalki wodą, zapalanie świec, załatwianie spraw na mieście i tym podobne. W zimowe dni podsycał ogień i urywał sobie drzemkę albo z szelestem przewracał stronicę wielkiej księgi Psalmów w jidysz. Nierzadko siadywał na ławce z obiema rękami w kieszeniach pogniecionego palta, wyglądając przez okno i rozmyślając. Być może w jego zmęczonej głowie kołatały się ponure myśli o praktycznych sprawach, z którymi musiał się teraz mierzyć, o jego samotności po życiu tak pełnym trudu?
Pewnego dnia rozeszła się w mieście plotka, że nosiwoda Jakub Aaron zamówił sobie nagrobek, tak żeby był gotowy, kiedy przyjdzie czas.
Na początku nikt w to nie uwierzył. Jak to? Nagrobek za życia? Kiedy jednak w wigilię Jom Kipur ludzie poszli na cmentarz, aby prosić Boga o dobry rok, Jakub Aaron już stał w otwartej bramie z wielką papierową torbą pełną miodowego ciasta. Aaron Izaak (Chemia Icel) zapraszał każdego, by obejrzał pomnik, a Jakub Aaron częstował ich napitkiem. Na nagrobku srebrnymi literami napisane było po hebrajsku:
Tu leży pogrzebany prosty i prawy człowiek, który przez całe życie zarabiał pracą swoich rąk, reb Jakub Aaron... i tak dalej. Żydzi w zadziwieniu kręcili głowami, trącali się szklankami i życzyli Jakubowi Aaronowi długiego życia i wielu innych blogosławieństw.
Kiedy Jakub Aaron został sam, podszedł do swojego pomnika, spojrzał na wyryty na nim napis, na swoje imię, połyskujące złotem i z niesłychaną delikatnością dotknął kamienia i liter stwardniałymi od ciężkiej pracy palcami. Jego zniszczoną, zawsze chmurną twarz rozjaśnił uśmiech wewnętrznej radości... Jedyny uśmiech, jaki kiedykolwiek zagościł na twarzy Jakuba Aarona.
{522}
Błogosławionej pamięci Joaw Kac
{Fot. str. 522, niepodpisana: Joaw Kac}
Już jako bardzo młody chłopak wstąpił do hebrajskiego ruchu skautowskiego w swoim rodzinnym mieście Zgierzu i był aktywny we wszystkich inicjatywach młodzieżowych na rzecz Keren Kajemet (Żydowskiego Funduszu Narodowego) i Kraju Izraela. Jego miłość do Kraju była fundamentalna i żywa; wraz z krwią krążyła w jego żyłach. Pod koniec pierwszej wojny światowej nie bez bólu wyrwał się z miasta swego dzieciństwa i, mimo piętrzących się trudności, rozpoczął swoją wędrówkę po Europie, która miała go zaprowadzić do upragnionego celu Ziemi Obiecanej.
Joaw nie dał się odwieść od swego zamiaru pomimo wielorakich kłopotów i utrudnień, jakim musiał w trakcie swej podróży stawić czoła. Po pół roku tułaczki po morzach i lądach przybył do Kraju jako jeden z dobrze znanej Grupy Stu Pięciu.
Jako jeden z pierwszych pionierów Trzeciej Aliji, ożywiony duchem pracy i ofiary, musiał pokonać wiele wyzwań, by się zaaklimatyzować i zadomowić. Pracował na roli, był strażnikiem, osuszał bagna i brukował drogi z północy na południe, z Ruchamy do Deganii i Galilei.
Joaw był jednym z pierwszych aktywistów pracowników portowych. Jako jeden z najstarszych stażem żydowskich celników w porcie w Jaffie przez wiele lat był przewodniczącym ich związku zawodowego, a także członkiem ich organizacji zawodowej.
Aktywnie działał w Haganie i angażował się w sprawy społeczne. Miał przyjemny sposób bycia, był dobrym przyjacielem i wyróżniał się prawością i oddaniem.
Miał także talent literacki; sylwetki znanych osobowości naszego miasta jego pióra gościły na łamach gazet i czasopism tutaj i w Kraju.
Zawdzięczamy mu zwłaszcza założenie Organizacji Zgierzan w Izraelu; do końca życia działał w zarządzie Komitetu Księgi Zgierza.
Zmarł w Tel Awiwie 18 siwan 5729 (4 czerwca 1969 roku) w wieku 69 lat. Niech pamięć jego będzie błogosławiona.
{Fot. str. 523: Związek Zgierzan buduje Kraj Izraela. Klorfeld, Kuperman i Joaw Kac brukują drogę z Tiberias do Cemach (1920) drugi, szósty i siódmy od prawej w górnym rzędzie}
Z dziennika błogosławionej pamięci Joawa Kaca:
Silne pragnienie aliji do Kraju Izraela płonęło we mnie już od młodości, u progu trzeciej dekady mego życia. Pieśni Syjonu, które śpiewałem wraz z innymi chłopcami w nowoczesnym chederze z moim litewskim nauczycielem, jeszcze podsycały ten płomień Syjonu, który spalał moje serce. Jakże zazdrościłem moim sąsiadom Klorfeldom, którzy wyjechali do Izraela! Jeszcze większą zazdrość wzbudzał we mnie Menachem Berliner; był on dla mnie aniołem, który pierwszy pospieszył w podróż, by wskazać mi drogę. W odpowiedzi na moje nalegania wysłał mi drobiazgowy opis swoich wędrówek po Kraju. Zdecydowałem się pójść w jego ślady choćby nie wiem co się miało zdarzyć.
Pierwsza wojna światowa zmusiła mnie do chwilowego odstąpienia od moich zamiarów, ale natychmiast po jej zakończeniu mogłem wypełnić dane sobie samemu przyrzeczenie i zacząć planować moją podróż. W listopadzie 1918 roku, kiedy Niemcy opuścili Polskę, szybko zebrałem grupę moich rówieśników i wspólnie rozpoczęliśmy przygotowania. Wyznaczyliśmy dzień, w którym wyruszymy, ciągnąc losy. Wypadł nam dzień 15 listopada w tym dniu piętnastu młodych ludzi wybrało się w nieznane.
Pierwsza gorzka pigułka czekała nas w Wiedniu. Instytucje syjonistyczne nie zezwoliły nam na kontynuację podróży. Kiedy poprosiłem o pomoc mojego najstarszego brata Józefa, który należał do organizacji syjonistycznej w tym mieście, wskazał mi swoją otwartą dłoń: Tu mi kaktus wyrośnie....
Byliśmy jednak uparci i nie przerwaliśmy wędrówki. Na każdym kroku czekała nas jakaś przeszkoda: w Zagrzebiu, który był jednym z przystanków na naszej drodze, potem w Rzymie. We Włoszech grupy nielegalnych imigrantów ze wszystkich zakątków Polski czekały na szansę wyjazdu. Zorganizowaliśmy nawet demonstrację protestacyjną pod włoskim parlamentem, ale nic to nie pomogło.
Wreszcie do upragnionego celu naszych serc dowiózł nas statek płynący z Włoch do Egiptu przewożący uwolnionych jeńców wojennych. Po wielu wcześniejszych rozczarowaniach z innymi statkami udało nam się wejść na pokład dzięki wstawiennictwu doktora Wiktorczyka (Wigdorczyka?). Jednak kiedy tylko przybiliśmy do Aleksandrii, Brytyjczycy odmówili nam wiz do Kraju. Dopiero po kilku miesiącach oczekiwania w Egipcie mogliśmy nareszcie wsiąść do wagonu, który z pomocą Bożą zawiózł nas do Ziemi naszych pragnień, gdzie pełni nadziei powitaliśmy wyzwania, które nadejść miały w ukochanym Kraju.
{524}
Błogosławionej pamięci Menachem Zakon
Menachem Zakon urodził się w roku 5664 (1904). Ojciec jego, reb Aaron Ha-Kohen był człowiekiem uczonym i żarliwym aleksandrowskim chasydem. Matka jego, Cypora, była córką szanowanego szocheta reb Izraela Izaaka Gada.
Menachem wyrósł w ortodoksyjnej rodzinie, w której szczycono się pamięcią przodków i wystrzegano wszystkiego, co niezgodne z duchem tego domu. Choć Menachem był wierny tradycji i lgnął do chasydyzmu, zawsze wybierał własną drogę nie ogladając się na zdanie innych, nawet tych, którzy kształtowali opinie w mieście. Człowiek o silnej, stanowczej osobowości, zawsze szedł za własnymi przekonaniami. Kiedy coś postanowił, nie dał się od tego odwieść. Poruszyłby niebo i ziemię, byle tylko móc pójść wytyczonym szlakiem. Żadne przeszkody nie mogły go pokonać.
Był jednym z założycieli i działaczy młodzieżowej organizacji Mizrachi w Zgierzu i oddany był ruchowi narodoworeligijnemu całą duszą. Brał udział w zbiórkach pieniędzy i innych akcjach na rzecz Kraju Izraela i Żydowskiego Funduszu Narodowego.
{Fot. str. 525: błogosławionej pamięci Menachem Mendel Zakon}
W roku 5689 (1929) odbył aliję do Kraju wraz z narzeczoną Chają Fejgą, która z wielką siłą ducha niosła razem z nim ciężar wspólnego życia. Nawet i tu, w Kraju, mimo licznych problemów oddany był bliskiej swemu sercu pracy społecznej. Życie w Kraju nie było łatwe. Musiał stawić czoła nie tylko trudnościom aklimatyzacji i kłopotom finansowym, ale i niezrozumieniu ze strony własnej rodziny; to ostatnie zwłaszcza martwiło narzeczonych.
Menachem miał stałą pracę w radzie miejskiej Tel Awiwu, a pozostałą energię poświęcał ruchowi Mizrachi, edukacji religijnej, kwestii założenia osady dla pracowników rady miejskiej w Jad Eliahu, a zwłaszcza wzniesienia tam synagogi. Pomimo skąpych środków, dzięki swej energii i wierze udało mu się zrealizować swoją wizję i doprowadzić do budowy synagogi Ramah nazwanej imieniem błogosławionej pamięci rabbiego Menachema Mendla Hagera[10], którego wspominał z czcią jako przywódcę duchowego ruchu. Budowa synagogi kosztowała go niemało starań; założył również fundusz dobroczynny i podejmował każdą akcję, którą uważał za użyteczną i wartościową.
Menachem należał także do założycieli Organizacji Zgierskich Emigrantów w Izraelu i zasiadał w jej zarządzie. Z wielkim oddaniem pracował na rzecz Księgi Społeczności Zgierza.
Zmarł 30 szwat 5629 (18 lutego 1969). Niech dusza jego będzie związana w węzełku życia wiecznego.
{528}
Leon Rubenstein
{Fot. str. 526: Leon Rubenstein}
Robotniczy Ruch Syjonistyczny obejmujący zwłaszcza członków dawnej Poalej Syjon i Cejrej Syjon, zjednoczonych w Narodowym Żydowskim Związku Zawodowym przyciągał, tu w Ameryce, działaczy ze wszystkich zakątków Europy Wschodniej. Można wręcz powiedzieć, że ogromna większość, w tym najstarsi działacze, pochodziła z Rosji i Litwy, czy przynajmniej z regionów peryferyjnych. Nasz kolega Leon Rubenstein był jednym z tych, którzy pochodzili z Polski centralnej i charakteryzowali się tym szczególnym, polsko żydowskim kolorytem. Jako członek Poalej Syjon przyłączył się do nas bardzo wcześnie i szybko stał się jednym z filarów organizacji. Jako wydawca periodyku Farn Folk (organu Cejrej Syjon) współpracował z dwoma Chaimami Arlozoroffem i Grynbergiem, oby ten ostatni żył długo. Było to w latach dwudziestych. Później Rubenstein zarzucił dziennikarstwo na rzecz działalności kulturalnej i edukacyjnej. Oddał się jej z żarliwością, pasją i właściwą sobie niecierpliwością. W sposób charakterystyczny dla polskiego Żyda nie pozwolił, by ta, tak często traktowana po macoszemu gałąź społecznikostwa zepchnięta została gdzieś na drugi plan nawet, jeśli tego właśnie chcieli jego towarzysze.
Kolega Rubenstein mieszka na kontynencie amerykańskim już od pięćdziesięciu lat. Do dziś prowadzi syjonistyczny obóz pionierski. Jest zaangażowany nie tylko w działalność związaną z edukacją i kulturą, ale także we wszystkie inne przedsięwzięcia ruchu. Cokolwiek robi, domaga się sprawiedliwości; nie waha się powiedzieć nie, a nawet uderzyć pięścią w stół, kiedy się z czymś nie zgadza, nawet w obecności ważnych i wybitnych osobistości. Ruch nasz nieraz skorzystał na jego szajgecwaten[11] temperamencie, tak typowym dla polskich Żydów; zwłaszcza, kiedy trzeba było wysłać delegację do innych grup... Kolega Rubenstein był nam nierzadko nauczycielem i przewodnikiem, który nie uginał się pod ciężarem okoliczności.
Przez ponad pięćdziesiąt lat kolega Rubenstein pełnił różnorakie funkcje w naszym ruchu i jego wielu instytucjach. Mogą za to poświadczyć jego najbliżsi przyjaciele. Ja, jego rówieśnik, chciałbym tylko przekazać jubilatowi moje serdeczne gratulacje i wraz ze wszystkimi tu zebranymi życzyć mu, aby jeszcze przez wiele lat wypełniał z entuzjazmem swoją misję i aby nie pozwalał spocząć innym; aby udało mu się jak najprędzej zrealizować swoje plany literackie, które pielęgnuje już od tylu lat. Oby dożył stu dwudziestu [lat Z.O'R.]!
Mordechaj Streliger, (Jidyszer Kempfer, Nowy Jork)
Różni ludzie mają w życiu różne pasje. Niektórzy dążą do sławy, inni do bogactwa. Inni mają zamiłowanie do kieliszka lub do kart, jeszcze inni poszukują spełnienia w wysokim statusie społecznym. Leon Rubenstein miał dwie pasje syjonizm i żydowskie wychowanie dzieci.
Syjonizm jego miał korzenie w czasach jego wczesnej młodości. W końcu roku 1918, natychmiast po pierwszej wojnie światowej porzucił swoje rodzinne miasto Zgierz i wyjechał do Izraela jako członek grupy przywódców i pionierów żydowskiego skautingu. Przybył do Izraela jako jeden ze znanej grupy Stu Pięciu, która stanowiła awangardę Drugiej Aliji.
Niestety w Izraelu miał pozostać tylko na krótki czas półtora roku. W Gan Szmul, gdzie pracował, bardzo ciężko zachorował na tężec. Tylko cudem przeżył. Musiał jednak opuścić Izrael i przenieść się do kraju o chłodniejszym klimacie. W roku 1920 przybył do Kanady i rozpoczął tam karierę jako żydowski wychowawca. Całkowicie poświęcił się staraniom o utworzenie nowego systemu szkolnego, gdzie nauczano by po hebrajsku i w jidysz. Zdobył uznanie jako nauczyciel w Ludowej Szkole Żydowskiej w Montrealu, a potem jako dyrektor Szkoły I.L Pereca i dyrektor generalny sieci Żydowskich Szkół Ludowych Syjonistycznego Ruchu Robotniczego w Ameryce.
Wszystkie te funkcje Rubenstein pełnił z nieskończonym entuzjazmem wspartym solidną wiedzą pedagogiczną.
Cała ta działalność społeczna nie przeszkadzała mu w codziennej pracy edukacyjnej. Szkoła i społeczeństwo były dla niego dwiema stronami tego samego zagadnienia, podobnie jak syjonizm i kształcenie żydowskie. Rzadko żydowski wychowawca znajduje tyle czasu, by angażować się w szersze problemy żydowskiej edukacji tak, jak Leon Rubenstein, który działał również w ruchu Cejrej Syjon i był jednym z jego założycieli w Kanadzie. Pomagał między innymi przeprowadzić jego zjednoczenie z Poalej Syjon.
Rubenstein był delegatem na kongres syjonistyczny, przedstawicielem Komitetu Akcji Syjonistycznej i wiceprzewodniczącym Funduszu Narodowego w Stanach Zjednoczonych. Uwierzcie: dzięki swej energii i oddaniu Rubenstein był prawdziwym kołem napędowym wszystkich przedsięwzięć, którym poświęcił swe gorące serce i pełen wciąż nowych planów i idei umysł.
Dr Sh. Margoshes (Der Tag, 22 lutego 1967, nowy Jork)
{529}
Rabbi Jechiel Zeltzer
Rodzicami reb Izraela Zeltztera byli: chasyd i uczony reb Cwi Jehuda (reb Herszel) i Chana Lea, córka chasyda, jednego ze starszych gminy, reb Józefa Bera Lewkowicza.
Pamiętam jeszcze tamte dni szabatowe, kiedy studenci jesziwy Jagdil Tory, mnie samego nie wyłączając, przychodzili do reb Herszela, aby przepytał ich z cotygodniowej lekcji. Zawsze witał nas z otwartymi ramionami i odnosił się do nas z miłością i troską. W ten sposób uśmierzał nasze zdenerwowanie, jakie zwykle towarzyszy egzaminom. Zawsze udawało nam się otrzymać dobry stopień i pochwałę. W domu jego panowała ciepła atmosfera żydowskiej rodziny.
Syn ich, Jerachmiel, także starał się wpleść w swoje życie nici żydowskiej tradycji, ze wszystkimi detalami. Nie tylko gorliwie pracował nad swoimi zwykłymi żydowskimi studiami, ale także zagłębiał się w halachę i dysputy talmudyczne i halachicznych autorytetów. Książka jego, Ner Lameah, traktująca o Chanuce, poświęcona pamięci jego rodziców, którzy zginęli w Auschwitz, świadczy o całym wysiłku, jaki rabbi Jechiel Zeltzer włożył we wznoszenie namiotów Tory.
Książka wypełniona jest nowelami i cytatami ekspertów halachy i obejmuje wszystkie idee, reguły Prawa, responsy i zwyczaje związane ze Świętem Świateł i jego przykazaniami. Opatrzona jest aprobatą najwybitniejszych osobowości rabinicznych. W jednej z tych recenzji, podpisanej przez rabbiego Izaaka Ajzyka Liebesa, głowę sądu rabinackiego Grindingu[12] czytamy: Widzę człowieka, który nie ociąga się ze swą pracą i zasiada przed obliczem aniołów (rabini są bowiem aniołami); oto mój przyjaciel, rabbi niezwykłego umysłu, znawca Tory i wzór bojaźni Czystego Boga, nasz rabbi i nauczyciel Jerachmiel Zeltzer, oby żył długo, jeden z najwybitniejszych mężów miasta Nowego Jorku, oby Bóg je zachował. W swej drogocennej książce Ner Lameah na temat Chanuki czysty ten człowiek pracowicie i rzetelnie zebrał materiał pełen chwały i splendoru. Nie ma w niej ani jednej niejasności. Czerpał on z dziedzictwa największych swego pokolenia i gigantów ducha. Wyżej wspomniany rabbi sprawił, że nasza święta Tora wypuściła nowe gałęzie i pąki świeżych kwiatów, a przyczyniły się do tego jego dobry smak i jak najodpowiedniejsze idee. Oby studnia jego nabrzmiewała dobrą wodą i oby Bóg stał przy jego boku. Oby osiągnął wielkie sukcesy i oby wolą Boga oświecił swą świecą oczy uczonych i ich studentów, aby wielu skorzystało i wiedza wzrastała.
Rabbi Jerachmiel jest niezwykle gorliwy w Torze i służbie Bożej. Tylko cudem człowiek, który przetrwał obozy śmierci, wciąż dysponuje tak niezakłóconą siłą duchową, by przenosić góry i wygładzać doliny w szerokim świecie Talmudu.
P. Zew
{530}
Pinchas A. Sirkes
Pierwsze swe wiersze opublikował w zbiorze Unzer Treibkraft, Łódź 1926. Potem publikował w Der Flaker, Der Jiddiszer Arbeiter, Dziennik Bejt Jaakow, Unzer Lebn (jako wydawca) wszystkie te pisma ukazywały się w Łodzi; w Der Jud, Das Judisze Tagblatt, Ortodoksische Jugent Bletter, Darcheinu, Dgaleinu i inne w Warszawie; w Dos Wort w Wilnie; w Hamodii, Szearim, Erec Izrael i innych. W formie książkowej wydał pod nazwiskiem P. Sirski chasydzki dramat w trzech aktach Gilgulim, Piotrków 1929, 144 strony.
[Bibliografia]
Leksykon Nowej Literatury Żydowskiej.
L. Fuchs, w: Strony Literackie, Warszawa, 15 marca 1929;
Folksblatt, Łódź, 12 maja 1930;
ostatni Z.M.B., strona 3, Nowy Jork, 1957
informacje od J. Fridensona, Nowy Jork
{530}
Jehuda Elberg
W formie książkowej opublikował: Unter Kuperne Himlen (Pod miedzianym niebem), opowiadanie wydane przez Centralną Organizację Żydów Polskich w Argentynie z pomocą Dawida Ignatof-Fanda w Nowym Jorku w domu wydawniczym Polskie Żydostwo, Buenos Aires 1951, 252 strony (po raz pierwszy przedstawiona na Kongresie Kultury Żydowskiej w Brazylii. Opowiadanie 873 z książki Unter Kuperne Himlen zostało także przerobione na dramat, który następnie wystawił Młody Teatr Jidysz w Buenos Aires.
W zbiorze Unter Kuperne Himlen artysta kronikarz staje wobec wpływu swej bolesnej przeszłości na swój styl pisarski. Książka zawiera rozliczenia pisarza z samym sobą, przede wszystkim jest to jednak kronika artystyczna. Można w niej znaleźć klucz do twórczości młodego artysty.
Przez wiele lat Elberg był aktywny w Syjonistycznym Ruchu Młodzieżowym. Odwiedził Argentynę w roku 1969 w trakcie żydowskiej kampanii Histadrut[13]. Pisał również pod pseudonimami I. Bergel i Y.L. Berg. Mieszka w Kanadzie, w Montrealu.
[Bibliografia]
Leksykon Nowej Literatury Żydowskiej.
I. Rappaport, Wieści z Australii, Melbourne 27 czerwca 1947;
Dr I. Shatzky w księgarni żydowskiej, Nowy Jork, maj 1952
Ch. Grade, A. Leieles, Ch.L. Fuchs i inni z Who is who in World Jewry, Nowy Jork 1955, str. 177
|
JewishGen, Inc. makes no representations regarding the accuracy of
the translation. The reader may wish to refer to the original material
for verification.
JewishGen is not responsible for inaccuracies or omissions in the original work and cannot rewrite or edit the text to correct inaccuracies and/or omissions.
Our mission is to produce a translation of the original work and we cannot verify the accuracy of statements or alter facts cited.
Zgierz, Poland Yizkor Book Project JewishGen Home Page
Copyright © 1999-2024 by JewishGen, Inc.
Updated 27 Mar 2007 by MGH