|
{535}
błogosławionej pamięci Joaw Katz Nad rzekami Tybru, Wisły, Renu i Dniepru siedzieliśmy od lat, od pokoleń i płakaliśmy na wspomnienie Syjonu [1].
Nasze serce wybiega do pięknego i dobrego kraju, który został darowany naszym ojcom i z którego zostaliśmy wypędzeni rozkazem Najwyższego, który stał się nam obcy i odwrócił od nas swoje oblicze.
Spójrz, jak gorzki jest los tego pokolenia, które właśnie wtedy, kiedy wracamy na naszą ziemię i nasz lud odradza się z niewoli do wolności i z służby do wyzwolenia skazano, ach! By siedziało nad naszymi rzekami nad rzekami tego kraju, który został wyrwany z osamotnienia i zapomnienia i tutaj, właśnie tutaj, pośrodku naszej odkupionej ziemi, płakało i zawodziło i wspominało miriady naszych braci zamordowanych i obróconych w proch we wszystkich krajach diaspory, w których żyli członkowie naszego narodu.
Jak wielki i palący jest ten ból, który zadano naszemu narodowi na progu odnowienia jego życia.
Moje serce, moje serce wychodzi naprzeciw tak licznym naszym braciom, gigantom ducha i myśli, wielkim w Torze i pobożności, wielkim w dobrych uczynkach, całym społecznościom przepełnionym ludzkimi cnotami, naszym braciom w Domu Izraela, ludziom prawym i czystym, którzy jedli chleb zdobyty trudem swoich rąk, wizjonerom i poetom, wiernym i pisarzom, nauczycielom i uczniom chederowym, którzy nigdy nie zakosztowali grzechu.
O! Zgierzu, moje wyrwane mi miasto, to nie ciebie czekamy z bólem i tęsknotą Stałeś się nam obcy, okrutna matko, kraju pogrążony w ciemności. Serce nasze bije, tęskni i całą swoją istotą biegnie za milionami naszych krewnych, których groby wykopano w twojej ziemi, w twoich polach i lasach.
Nasi rodzice, bracia, siostry i wszyscy, którzy byli nam drodzy, zostali obróceni w proch na twojej ziemi by użyźnić twoje pola. Nigdy ich nie zapomnimy!
Zgierzu ograbiony wraz ze wszystkimi twoimi siostrami, miastami Polski, twoimi siostrami w zbrodni i zniszczeniu, szczęśliwy, kto zapłaci ci, kiedy nadejdzie twój dzień i krew zostanie pomszczona.
{536}
W. F. (środa, 15 szwat 5700, 27 grudnia 1939)
Upłynęło 35 lat od tego ciemnego dnia, kiedy padły strzały i cała żydowska ludność opuściła swoje rodzinne miasto Zgierz.
Tego dnia zamęt i terror pochłonął dużego i małego, biednego i bogatego. Dzieci utraciły rodziców, a rodzice szukali dzieci. Na wszystkich ulicach rozbrzmiewał płacz i krzyk.
Przygnani na Stary Rynek Żydzi Zgierza z pakunkami na plecach uciekali do lasów z lękiem przed śmiercią, w jaki tylko oczy, które to widziały, mogą uwierzyć. Największa grupa uciekła do Łodzi, mniejsza do Głowna, i tylko bardzo niewielu dostało się do Warszawy. W swojej rozpaczy nieszczęśni nie wiedzieli, że każda z tych dróg wiedzie do strasznego końca, do śmierci.
Ten jeden dzień położył kres liczącej 5 000 dusz kwitnącej żydowskiej społeczności miasta, przez 200 lat historii złączonej z nim pracą dla jego wzrostu i rozwoju. Wszystko się skończyło bo nie tylko spalone zostały nasze święte miejsca, ale ci nikczemni ludzie zbezcześcili i zrównali z ziemią nawet nasz stupięćdziesięcioletni cmentarz tak, aby nie pozostała żadna pamięć po życiu żydowskim na zgierskim gruncie.
Na nas, tych, którzy przeżyli, spoczywa wielki i święty obowiązek obchodzić pamiątkę tego dnia po wsze czasy. Ma to być dzień pamięci i przestrogi dla nas i naszych dzieci.
Kiedy zapalamy świece pamięci za naszych męczenników, nie wolno nam zapomnieć o przekleństwie i wiecznej nienawiści do odrażających przestępców i morderców ludu żydowskiego.
Nam, którzy pozostajemy w bólu, nie pozostaje nic innego jak służba naszym bliskim i praca uwieczniająca pamięć naszych męczenników naszych rodziców, naszych braci i sióstr, krewnych i przyjaciół i całej społeczności Zgierza. Niech pamięć ich będzie błogosławiona!
{537}
Już w pierwszych dniach wojny do Zgierza zaczęli napływać uchodźcy, zarówno Żydzi jak i Polacy, z miejscowości granicznych, do których Niemcy wkroczyli najwcześniej. Bombardowania niemieckie zaczęły się 3 września 1939 roku. Trwały trzy dni, do 6 września. Atakowano głównie w dzień; w nocy można było oddychać lżej. Celem była stacja kolejowa, a także peryferie miasta. Bombardowania powodowały pożary i zniszczenia. Bardzo silne było we wtorek 5 września. Dotknęło domy w centrum miasta. Zniszczony został kościół ewangelicki i teatr niemiecki przy ulicy Piłsudskiego. Były też ofiary wśród dzieci. Od bomby, która spadła blisko ulic Narutowicza i Dąbrowskiego ranni zostali następujący Żydzi: Lejbel Librach syn Aszera, jego żona Estera, córka Izaaka Meira Zylberberga i ich jedyna córka Sara.
Ludność żydowska, tak samo jak polska, wpadła w panikę i zaczęła masowo uciekać do sąsiednich miast: Łodzi, Strykowa, Ozorkowa, Piątku, a nawet Warszawy. Przestały jeździć tramwaje łączące Łódź z sąsiednimi miastami. Pociągi były pełne polskich żołnierzy i urzędników ewakuowanych razem ze swoimi instytucjami. Wszystkie drogi pełne były uchodźców.
W międzyczasie wojska nazistowskie zbliżyły się do miasta. Kulminację wydarzeń stanowiła ewakuacja polskich władz 6 września: policja, straż pożarna i urzędnicy magistratu w pośpiechu opuścili miasto. Zapanował chaos. Nie było elektryczności i ulice były ciemne. Polskie męty zaczęły rabować żydowskie sklepy.
W czwartek 7 września miasto zostało zajęte przez wojska niemieckie. Pierwszych niemieckich żołnierzy ujrzano o dziesiątej rano.
Według świadków niemieccy żołnierze, zanim weszli do miasta, w bestialski sposób zamordowali pięciu żydowskich uchodźców jadących do Strykowa. Był między nimi zgierski kupiec Zysman. Żołnierze obrabowali ich, a następnie okrutnie zamordowali. (Inna wersja przedstawia tę historię tak: Gerszon Zysman z dziećmi był w drodze do Dąbrówki, kiedy Niemcy zatrzymali go i zastrzelili. Według tej wersji ofiary zmuszono do wykopania sobie grobu przed śmiercią).
Następnego dnia, 8 września, drugiego dnia okupacji niemieckiej, żołnierze zaczęli panoszyć się w mieście. Łapali Żydów na ulicy, a także wyciągali ich z domów. Kilkuset mężczyzn zgromadzono na Starym Rynku przed magistratem i otoczono strażą. Było między nimi trochę Polaków i Niemców. Żydom zabrano wszystko, w tym pieniądze i biżuterię. Potem wzięto zatrzymanych do kościoła katolickiego, w pobliżu którego ciągle jeszcze leżało kilku martwych Niemców padłych w walce. Wobec nich ogłoszono zatrzymanym, że będą odpowiadać za każdego niemieckiego żołnierza, który zostałby zabity w mieście lub okolicy. Zaaresztowanych Niemców uwolniono. Polaków zatrzymano, ale oddzielnie od Żydów. (Według świadka wśród aresztowanych Żydów byli: Mendel Gibralter, aptekarz Rozenberg, Nachum Kamiński, Mosze Ickowicz, Berl Helman (grabarz), Abraham Jakub Rodzinek i kilku innych, których nie zapamiętał). Niemcy ustawili Żydów w dwóch rzędach; musieli tak stać godzinami naprzeciw wymierzonych w nich pistoletów maszynowych. Kilka razy funkcjonariusz niemiecki podchodził do nich i groził, że wkrótce kościół zostanie zburzony lub spalony. Niemcy zadawali im śmiertelne razy, kilku Żydom na wpół spalono brody.
Pierwszego dnia pozwolono więźniom wyjść załatwić potrzeby fizyczne, drugiego dnia zabroniono nawet tego. Nie dawano im jedzenia ani picia. Zgierscy Żydzi interweniowali, gdzie to było możliwe. Prawdopodobnie Niemcy dostali łapówki, bowiem pozwolili wreszcie dać im nieco jedzenia i picia (raz na trzy dni). Jedzenie przyniosła żona Jehudy Borkowskiego. Wśród strażników pilnujących zakładników było paru Austriaków, którzy mieli dla nich trochę współczucia. Po cichu, tak, aby nie zobaczyli ich Niemcy, od czasu do czasu przynosili Żydom wodę.
W szabatowy poranek (według niektórych świadków była to niedziela) Niemcy wyciągnęli z kościoła dwóch Żydów Fiszela Grynsztajna i Mordechaja Zelmanowicza. Ludzie bali się, że poszli na śmierć, jednak wkrótce wrócili i wyjaśniło się, że Niemcy potrzebowali ich do przeniesienia na cmentarz ciał doktora Zygmunta Kaltgarda i jego siostry Kamy, którzy popełnili samobójstwo (otruli się). Na pogrzeb przyszła duża grupa zgierskich Żydów, którzy mieli to szczęście, że nie znaleźli się pośród aresztowanych.
Nie był to jedyny w mieście przypadek samobójstwa. Byli też inni Żydzi psychologicznie niezdolni do znoszenia upokorzeń i udręczeń pierwszych dni okupacji. Dwie młode kobiety przybyłe z Przemyśla pracujące w aptece Rozenberga także odebrały sobie życie.
Zakładników uwolniono w niedzielę, dziesiątego września. Jeden z miejscowych Niemców, pisarz w magistracie, wygłosił do nich przemówienie ostrzegając, że w przyszłości muszą być lojalni wobec niemieckich władz. Szczęśliwym trafem między więźniami nie było rabina Zgierza, świętej i błogosławionej pamięci rabbiego Szlomo Lejba Ha-Kohena. Powiadano, że drugiego dnia okupacji przyszedł do niego niemiecki oficer i poprosił o rozmowę. Mówił do niego grzecznie wyjaśniając, że dla Żydów przyszedł ciężki okres. Robił wrażenie, jakby współczuł Żydom, być może nawet było to szczere współczucie. Kiedy rabin zauważył, że Niemców uważa się za ludzi kulturalnych i na pewno nie postąpią zdradziecko wobec niewinnych ludzi, oficer nie odpowiedział.
Miejscowi Niemcy (folksdojcze), którzy przed wojną utrzymywali dobre stosunki z Żydami, po wkroczeniu Wehrmachtu całkiem je zerwali. Zaczęli utrudniać życie Żydom będącym ich znajomymi i sąsiadami. Od folksdojcza Strohbacha Żydzi ucierpieli najbardziej. Był on wówczas burmistrzem miasta. Nie pozostawali za nim w tyle dwaj inni: wyżej wzmiankowany urzędnik Miller i Kerner.
Zaczęły się stałe prześladowania zgierskich Żydów. Żołnierze, członkowi SS i lokalni Niemcy bili ich i męczyli na ulicach, organizowali łapanki, przeszukiwali i rabowali żydowskie domy. Codziennie wydawano nowe antysemickie zarządzenia i dekrety. Została ogłoszona godzina policyjna dla Żydów od 17 do 8 rano. Zakazano im zbierać się na modlitwy publiczne. Zamknięto synagogę, Bejt Ha-Midrasz i sztibł. Obowiązywał nawet zakaz zbierania w prywatnych domach minjanu koniecznego do odprawienia jakiegokolwiek nabożeństwa. Niemcy grozili surowymi karami z karą śmierci włącznie, dla każdego Żyda, który byłby nieposłuszny zarządzeniom. Z ciężkim sercem rabin musiał powiedzieć Żydom, że nie wolno im zebrać minjanu w wigilię Jom Kipur.
Niemały strach wzbudziło w Żydach zarządzenie, że cała ludność żydowska (według innych źródeł tylko mężczyźni) musi się zarejestrować. Niemcy nałożyli obowiązek przeprowadzenia rejestracji na samą społeczność.
Żydzi cierpieli niemałe prześladowania także ze strony miejscowych Polaków. Przeszkody stawiane przez polskich antysemitów były szczególnie uciążliwe, kiedy chodziło o próby zdobywania pożywienia. W pierwszych tygodniach okupacji brakowało jedzenia. Kiedy rano tłumy ustawiały się przed piekarniami, antysemici, lub po prostu zwykli chuligani, wyrzucali Żydów z kolejki. Zdarzało się także, że oddawano ich w ręce Niemców. W każdym razie nocne próby zdobycia kawałka chleba były bardzo niebezpieczne. Nierzadko kończyły się pobiciem, nawet śmiertelnym.
Jak już wspomniano, były przypadki rabowania żydowskich sklepów i domów przez polskie męty w pierwszych dniach zamętu na początku wojny. Kiedy Niemcy zajęli miasto, rabunki stały się powszechne. W szabat 9 września Niemcy przeprowadzili wielki pogrom na sklepach żydowskich przy ulicy Piłsudskiego. Ograbili i zniszczyli sklepy Mandela, Korcacza, Bechlera, Śpiewaka, Izaaka Granda i inne. Właściciele zostali brutalnie pobici. Nie oszczędzono nawet kobiet.
Wielu żydowskich kupców zamknęło swoje sklepy w pierwszych dniach okupacji obawiając się rabunków, chociaż burmistrz Strohbach surowo ostrzegał, że wszystkie punkty usługowe mają pozostawać otwarte i zagroził, że nieposłuszni będą karani.
Seria rewizji w żydowskich domach zaczęła się 10 września pod pretekstem, że Żydzi przechowują broń i angażują się w spekulację żywnością, za co karano śmiercią. Przy okazji zabierano Żydom pieniądze, biżuterię, jedzenie, ubrania, bieliznę i meble. W trakcie rewizji Niemcy i ich pomocnicy z sadyzmem demolowali mieszkania żydowskie: zrywali podłogi, rozbijali piece, grabili piwnice.
W następnych tygodniach okupacji nowe władze miejskie mocą ustaw uznały rabunki za legalne: zarekwirowano mianowicie wszystkie żydowskie sklepy, przedsiębiorstwa i fabryki. Tym ostatnim przydzielono niemieckich komisarzy (Treuhaender) do ich nadzorowania. Zajęto także aptekę Rozenberga. Wydano nakaz rejestrowania przez Żydów posiadanego złota, srebra, biżuterii i innych wartościowych rzeczy, w tym futer.
Inną formą złodziejstwa były nałożone na Żydów kontrybucje. Było ich dwie. Świadkowie podają następujące sumy: 10 000 zł., 50 000 zł., 100 000 zł., a nawet 250000 zł. Trudno ustalić dokładne kwoty.
Pierwszą kontrybucję nałożono zaraz po Sukot 5700 (1939) roku [2]. Trzy tygodnie później Niemcy nagle aresztowali jako zakładników dwudziestu znamienitych obywateli, w tym rabina, starszego gminy i głowę społeczności Aarona Hersza Kompela, a także kilku żydowskich manufakturzystów i kupców lub ich żony (panią Poznerson i panią Aranson). Po paru godzinach przyszli do zakładników niemieccy funkcjonariusze z rozkazem sporządzenia dokładnej listy posiadanego majątku. Potem Niemcy zażądali od Żydów nowej kontrybucji i zmusili zakładników do podpisania zobowiązań, że zapłacą ją następnego dnia do godziny 10. Po podpisaniu zobowiązań zwolniono ich do domów. Kontrybucja została zapłacona w terminie przekazano ją wyżej wspomnianemu funkcjonariuszowi.
Niedługo później Niemcy zaczęli zatrzymanych w dzikich łapankach Żydów kierować na przymusowe roboty. Zmusili społeczność do dostarczania dzień w dzień dużej grupy ludzi do pracy (jeden ze świadków wymienia liczbę 200). Zatrudniano ich w różnych przedsiębiorstwach w mieście, kazano im także pracować na potrzeby wojska. Grupy robocze zbierały się codziennie przed budynkiem gminy i stamtąd prowadzono ich do pracy pod strażą policji i folksdojczów. Spadało na nich wszystkie siedem ogni piekielnych na drodze do i z pracy, a także podczas pracy. Byli bici, szykanowani i wyzywani na oczach tłumów. Grupie bogatych Żydów udało się uniknąć pracy niewolniczej wysuwali na swoje miejsce, oczywiście za opłatą, biednych ludzi, którzy stracili środki do życia.
Zwykłym miejscem pracy Żydów było wysypisko śmieci. Pracowało tam około 40 mężczyzn rozładowując i wożąc śmieci (czterech Żydów przypadało na jeden wózek). Pewnego dnia jeden z robotników, młody chłopak nazwiskiem Skosowski (wnuk Zalmana Feldschera) nie roześmiał się, kiedy któryś żołnierz żartował z innego Żyda i za to został zastrzelony na miejscu. Podobne zdarzenia były na porządku dziennym. Niedaleko od Lustgartenu przy ulicy Piątkowskiej, gdzie Żydzi pracowali w stodołach, jeden z żołnierzy zobaczył zegarek na ręce Herszela Kaliskiego i kazał go sobie oddać. Kiedy Kaliski odmówił, został zastrzelony.
Mordowano Żydów przy każdej okazji, pod najmniejszym pretekstem. Znamy tylko niektóre z ofiar. Na przykład Wolf Szmietański został poważnie ranny. Brat Szymona Zysmana Gerszon został zastrzelony. Przed egzekucją żołnierze kazali mu wykopać sobie grób. Zgierski Żyd Lejbel Librach został zastrzelony w Strykowie. W piwnicy domu Meira Szwarca, pod apteką Rozenberga Niemcy urządzili pokój przesłuchań, gdzie torturowali i katowali Żydów. Między innymi był tam przesłuchiwany eksporter węgla Dubin.
Jeśli opisane wyżej przypadki mordów miały charakter przypadkowy, to wysłanie (w listopadzie 1939) żydowskich notabli i działaczy partyjnych do obozu koncentracyjnego w Radogoszczu koło Łodzi było już zorganizowaną akcją mającą na celu likwidację żydowskiej inteligencji i aktywistów kulturalnych. Podobnie działo się w innych miejscowościach Okręgu Warty (przyłączona do Rzeszy zachodnia część Polski, do której należał Zgierz), z tym, że Łódź była pierwszym miastem (listopad 1939), gdzie żydowską i polską inteligencję wysłano do obozu. Znamy następujące nazwiska zgierskich Żydów, którzy zostali zaaresztowani i przewiezieni do Radogoszcza: Karol Eiger (szef klubu Makabi, syn znanego syjonisty Moszela Eigera), Awigdor Różalski, Abraham Zylbersztajn, Lejbusz Srebrnik i Józef Pantel. Ten sam los spotkał część polskich obywateli miasta, w tym byłego prezydenta Świercza, dyrektora gimnazjum i innych.
Od pierwszych dni okupacji Niemcy prowadzili antyżydowską propagandę skierowaną do polskiej ludności Zgierza. Przyklejano na ulicach plakaty nastawiające Polaków przeciw Żydom i głoszące, że Żydzi spekulują żywnością powodując trudności w zaopatrzeniu. Hitlerowcy umieszczali antyżydowskie slogany, karykatury itp. W oknach żydowskich przedsiębiorstw i sklepików. Na przykład okno zarekwirowanej manufaktury Mosze Siedlowskiego było zawsze ozdobione egzemplarzem Stuermera z wielkimi nagłówkami: Żydzi to nasi wrogowie, Żydzi są podżegaczami wojennymi itd.
Oprócz antyżydowskiej propagandy hitlerowcy inicjowali akcje, podczas których wyśmiewano religię żydowską i poniżano żydowskie poczucie narodowe. Na przykład zmuszano Żydów, aby myli podłogi, kubły na śmieci i sanitariaty tałesami i parochetami [3]. Podczas przesłuchań zabierano Żydom zwoje Tory, tefilin, tałesy i mezuzy i bito ich posiadaczy do krwi. Profanowano, darto w strzępy i palono na Rynku karty ksiąg wraz ze świętymi sprzętami.
Ulubioną działalnością hitlerowców i ich pomocników było golenie Żydom bród i pejsów. Było to raczej wydzieranie, szarpanie i palenie niż golenie. Pewnego razu Niemcy kazali jednej z ofiar zjeść swoją brodę. Mimo to bogobojni Żydzi nie chcieli zakrywać Boskiego Oblicza, jakie przejawia się w twarzy każdego Żyda i np. pod pretekstem choroby owijać się rozmaitymi chustkami itp. tak, by nie zauważono ich bród i pejsów. Kiedyś Niemcy zaprowadzili rabina do fryzjera i kazali mu zgolić brodę i pejsy. Potem zaprowadzili go do starszego gminy Kompela nakazując mu zapłacić za golenie rabina.
W prawie każdą niedzielę, a czasami i w dni robocze, folksdojcze wraz z Wehrmachtem urządzali wielkie przedstawienia z Żydami w roli ofiar. Sprowadzano Żydów, każąc im zakładać tałesy i tefilin lub ubrania kobiece, na głowy wkładać damskie kapelusze, peruki lub zwykłe wiadra. Ofiary trzymały w rękach chińskie lampiony lub miotły. Potem kazano im śpiewać Hatikwę [4], Das Sztetełe Bełz i rosyjskie pieśni. Aktorzy żydowscy musieli skandować: Wszyscy Żydzi to świnie, My, Żydzi, jesteśmy odpowiedzialni za wojnę itp. Potem uczestnicy tych przedstawień musieli wykonywać ćwiczenia gimnastyczne, skakać, pływać na sucho, tańczyć lub ciągnąć wóz strażacki. Nierzadko w takich przedstawieniach brały udział setki Żydów i trwały one po wiele godzin. Świadkowie mówią o następujących Żydach zmuszonych do udziału w tych akcjach: prawnik Jochwet (szwagier Eliezera Szlumiela), Mordechaj Szrubka, starszy gminy Kompel, Dawid Dawidowicz, Szymon Zysman, Mordechaj Jakubowicz i inni. Pewnej niedzieli Niemcy ściągnęli kilkuset Żydów na Nowy Rynek, a stamtąd do remizy strażackiej, gdzie ich ciężko bito każąc im leżeć z twarzami w błocie. Jak twierdzi jeden ze świadków, wśród rannych, którzy potem zmarli, byli Szlomo Białystocki i Jechiel Kompel.
Przy innej okazji (prawdopodobnie w listopadzie) Niemcy przyprowadzili do budynku szkoły polskiej Sabataja Ickowicza, Reichmana i panią Gitel Grand i kazali im zedrzeć ze ściany krzyż i wyrzucić na ulicę. Kiedy Żydzi stanowczo odmówili, mordercy pobili ich i wsadzili do więzienia.
Punktem kulminacyjnym gwałtów na świętościach Izraela było spalenie synagogi i Bejt Ha-Midraszu. Pierwsza próba spalenia obu budynków (wydaje się, że podjęta 27 października 1939) nie udała się, bo mieszkającym w pobliżu Żydom udało się stłumić ogień i ocalić zwoje Tory, które później ukryto na cmentarzu pod baldachimem rabina. Hitlerowcy szybko wykryli winnych. Aresztowali kowala Dawida Gotliba, który mieszkał blisko Bejt Ha-Midraszu. Oskarżono go o podpalenie budynku. Gotlib spędził w więzieniu sześć tygodni. Miesiąc później (jak się wydaje, 24 listopada 1939) Niemcy po raz drugi podłożyli ogień pod synagogę i Bejt Ha-Midrasz, tym razem z sukcesem. Oba budynki spłonęły doszczętnie. Tej krytycznej nocy, kiedy synagoga wciąż stała w ogniu, grupa żołnierzy, folksdojczów i strażaków przyszła do rabina i zażądała 250 zł. jako opłatę za ratowanie żydowskich domów przed ogniem. Według innej wersji tej historii, chcieli oni zapłaty za benzynę użytą do podpalenia budynków. Rabin poprosił, aby zaczekali do następnego dnia tak, aby mógł zebrać pieniądze. Oni jednak kazali mu natychmiast iść po pieniądze do starszych gminy. Po drodze zmusili go, aby przez dłuższy czas stał i patrzył na płonącą synagogę. Inni świadkowie twierdzą, że przyprowadzono rabina do magistratu i nakazali mu podpisać deklarację, że sami Żydzi (lub nawet sam rabin) podpalili szkołę i Bejt Ha-Midrasz.
Zniszczyli lub zdemolowali także wszystkie zgierskie sztibł sochaczewski, aleksandrowski, strykowski i sztibł chasydów z Góry Kalwarii. Nie jest jasne, czy stało się to w pierwszych miesiącach okupacji, czy już po wysiedleniu Żydów.
Sprofanowano również cmentarz. Ludność polska odegrała w tym niemałą rolę. Pewnego sobotniego poranka Polacy sforsowali wysoki drewniany płot cmentarny i zaczęli kraść płyty nagrobne. Jeden z Żydów wraz z Berlem Helmanem, grabarzem, pobiegł do magistratu żądając interwencji. Powiedziano im, że policja zareaguje, lecz w rzeczywistości nie zrobiono nic. Kilka godzin po tym wydarzeniu przyszło dwóch policjantów, lecz wtedy nie było już śladu po ogrodzeniu. Nieco później, po wypędzeniu Żydów, usunięto wszystkie nagrobki i połamano baldachim nad grobami rabinów. Wybrukowano nimi ulice i wyrwano bardzo stare sosny, zużyte później jako drewno budowlane. Wreszcie Niemcy zaorali zgierski cmentarz i przysypali ziemią.
Żydzi zgierscy musieli ścierpieć jeszcze wiele innych udręk i męczarni, jakie zgotowali im Niemcy. Na przykład w listopadzie 1939 roku wydano zarządzenie, że każdy Żyd musi nosić żółtą opaskę na rękawie zewnętrznego odzienia. Miesiąc później nakazano, że we wszystkich miejscowościach Kraju Warty Żydzi muszą nosić na piersi i ramieniu żółtą gwiazdę Dawida.
Nie utworzono w Zgierzu getta, ale niemało udręczeń przyczyniły Żydom nieustanne wypędzenia z najlepszych mieszkań. W takich wypadkach nie pozwalano im nic ze sobą zabierać. W ten sposób wypędzono np. wszystkich mieszkańców domu Taubera przy ulicy Piłsudskiego w ciągu jednej godziny. Między nimi był przemysłowiec Jakub Meir Kupfer wyrzucony z własnego mieszkania z pustymi rękami. Zamieszkał w domu Józefa Meira Harona (właściciela farbiarni), jednak nie na długo, bowiem również z tego domu Niemcy niebawem wszystkich wypędzili.
Od września do grudnia 1939 roku liczba Żydów w Zgierzu spadła, bo wielu Żydów dobrowolnie opuściło miasto podczas walk, a później uciekło przed hitlerowskimi prześladowaniami. Jedna grupa uciekła do Łodzi, ale większa część udała się do Generalnej Guberni. Pewnej liczbie Żydów udało się przekroczyć granicę i uciec na teren zarządzany przez Sowietów. Z nich wielu wpadło w ręce Niemców i zostało zamordowanych zaraz na początku wojny niemiecko radzieckiej. Niektórzy zginęli z głodu, zimna, chorób i ciężkiej pracy, ale większej części udało się przeżyć tam aż do wyzwolenia. Większość uciekinierów (poza młodymi) pochodziła z wyższych klas społecznych; ci, którzy dysponowali skromnymi środkami, zostali na miejscu, bo nie mieli czym zapłacić za podróż. Ogólnie w Zgierzu pozostało ok. 2 000 Żydów, czyli prawie połowa społeczności.
Izucher Szwarc miał szczęście oszczędzono mu goryczy wygnania. Zmarł dzień przed wypędzeniem i Żydzi zanieśli jego ciało na rękach do żydowskiej mogiły na zgierskim cmentarzu.
Kilka żydowskich rodzin pozostało w Zgierzu. W większości byli to kupcy, szewcy i krawcy z rodzinami. Niemcy potrzebowali ich usług. Znamy kilka nazwisk tych, którzy pozostali: Dawidowicz, Blanket, Ziskind dwóch szewców Wallerów, Wrocławski i inni.
Emanuel Ringelblum w swoich notatkach z warszawskiego getta podaje trochę niepełnych informacji o Żydach ze Zgierza. Nie wspomina o dacie wypędzenia. Możliwe, że wieści o wypędzeniu w grudniu 1939 roku dotarły do niego później. Możliwe też, że pisał o dalszych wypędzeniach Żydów przybyłych do Zgierza z innych miejscowości w ciągu roku 1940. Ringelblum pisze, że zgierskim Żydom (nie podaje liczby tych, którzy pozostali) wolno było mieszkać w okolicznych wioskach, lecz wieśniacy mogli im sprzedawać tylko niewielką, ściśle określoną ilość jedzenia. Można stąd wnioskować, że nie wolno było Żydom mieszkać w samym mieście.
Inna informacja o grupie Żydów ze Zgierza pochodzi z niemieckiego dokumentu z początków września 1941 roku Dowiadujemy się z niego, że w Zgierzu było wówczas 81 Żydów (22 mężczyzn, 30 kobiet, 22 dzieci i 7 starców). Byli to kupcy i ich rodziny, których Niemcy potrzebowali. 12 stycznia 1942 roku grupa ta, licząca teraz 84 lub 85 osób przeniesiona została do łódzkiego getta. Przewieziono ich do Łodzi wozami z całym dobytkiem, nawet ze stosunkowo dużą ilością jedzenia i drewna. Przedtem prowadzona była dość obfita korespondencja między prezesem rejencji kaliskiej Uebelhoerem, władzami getta i burmistrzem Zgierza. W rezultacie prezydent dał 5 września 1941 roku pozwolenie na przesiedlenie, które, jak zapowiedziano, miało odbyć się cztery miesiące później. Nie wiemy skąd ta zwłoka. Warto zauważyć, że transfer grupy zgierskich Żydów do Łodzi był prawdopodobnie związany z generalnym niemieckim planem stworzenia w getcie łódzkim centralnego punktu koncentracyjnego wszystkich Żydów z Kraju Warty.
Los wypędzonych zgierskich Żydów był dokładnie taki sam, jak wszystkich innych mieszkańców getta łódzkiego. Zarówno wcześniejsi uciekinierzy, jak i Żydzi wywiezieni ze Zgierza podzielili tragiczny los społeczności, w jakie się włączyli.
Około 350 Żydów zgierskich przeżyło wojnę. Niektórzy z nich przeszli piekło niemieckich obozów koncentracyjnych i obozów pracy. Część wróciła ze Związku Radzieckiego. W pierwszych latach powojennych w Polsce mieszkało ok. 60 zgierskich Żydów, większość w Łodzi lub na Dolnym Śląsku. Niewielka liczba wróciła do Zgierza: Gittel Grand-Fajn, jej brat Abraham Dawid, Aaron Zeidel z żoną, Ketler, Chaim Szulcz, Izaak Zelgów, Przedworski, Jakubowicz, Grynbaum, dwaj bracia Feldman, Honigstok i inni.
Ci, którzy przeżyli, niedługo pozostali na ruinach żydowskiej społeczności Zgierza i powoli opuszczali miasto.
{550}
Archiwum Jad wa-Szem w Jerozolimie: kwestionariusz historyczny nr 536
Świadkowie naoczni: (archiwa wydawcy Yizkor Book)
{551}
Chaim Zalman Rus Od niedzieli 3 września do środy 6 września 1939 roku na Zgierz spadały niemieckie bomby, zwłaszcza popołudniami i w godzinach wieczornych. Tylko nocą było spokojnie. W czwartek 7 września ok. godziny 10 na ulicach Zgierza ujrzano pierwszych niemieckich żołnierzy. Przez cały dzień słychać było odgłosy strzałów i trzask karabinów maszynowych. Niemniej niektórzy Żydzi wyjrzeli ze swych kryjówek.
Następnego dnia, w piątek, przez cały dzień wyciągano Żydów z domów i umieszczano w miejscowym kościele. Od czasu do czasu rozchodziła się pogłoska, że kościół zostanie zburzony lub spalony. Przez całe trzy dni, aż do niedzieli, nieszczęśni byli przetrzymywani w bardzo nędznych warunkach, bez jedzenia i picia. Wszystkich uwolniono w niedzielę po południu.
Nie wiem, czy wśród Żydów byli jacyś zabici, ale wiem, że było kilku rannych. W niedzielę rano mordercy podpalili synagogę, jednak mieszkającym nieopodal Żydom udało się uratować zwoje Tory. Niemcy po raz drugi podłożyli ogień i tym razem spłonęła doszczętnie. Stało się to 14 cheszwan (27 października) 1940 roku. Tego samego dnia zwołałem minjan w domu mego najstarszego szwagra błogosławionej pamięci Jechiela Meira Katka, u którego mieszkałem, ponieważ był to jarcajt [6] mojego ojca Fiszela, niech Bóg o nim pamięta, zmarłego w roku 5697 (1936).
W samym środku modlitwy przybiegło kilku Polaków pracujących na tym samym podwórzu z wieścią, że synagoga się pali i jest już kompletnie zniszczona. Z płaczem i krzykiem zerwał się Jankel Himel i zawołał: Biada Żydom, jak mogę się modlić, kiedy płonie nasza święta synagoga?!
Zerwał z siebie tałes i tefilin i chciał tam biec. Zajęło nam trochę czasu uspokojenie go i przypomnienie, że jest nam potrzebny do minjanu i powinien zostać, póki nie skończymy modlitw.
W szabat 18 listopada 1939 roku Żydom nakazano pod karą śmierci nosić żółte opaski. Następnego dnia, w niedzielę po południu mordercy zwieźli kilkuset Żydów na Nowy Rynek i dalej do remizy strażackiej i zmusili ich, aby leżeli twarzą przy ziemi, a było wtedy mokro i błoto. Nieszczęśników bito i raniono, kilku z nich zmarło. O ile pamiętam, tego dnia zabici zostali Szlomo Białystocki i Jechiel Kompel.
W poniedziałek 20 listopada zdecydowałem się wyjechać ze Zgierza. Pojechałem do Łodzi tramwajem. Wówczas taka podróż groziła śmiercią. Ściany tramwaju były zbryzgane krwią i konduktor powiedział mi, że dzień wcześniej zabito tu kilku Żydów
{553}
(z listu do Wolfa Fiszera)
Mary Fisher Fisman z Montrealu
Długobrody Kon z młyna (też został przejechany) był w getcie warszawskim, podobnie jak Gincberg z żoną i synem, błogosławionej pamięci. Umarł na tyfus w Radomiu. Jeszik Gross i Falcza z dzieckiem zostali zabici podczas deportacji. Falcza Braun, córka Hermana Brauna z Warszawy, była znaną w getcie śpiewaczką. Skomponowała i napisała słowa do znanej piosenki Przez ściany, przez dziury, przez płoty. Wydaje mi się, ze jestem jedyną, która pamięta i zna tę melodię. Trudno mi pisać o Siedlowskich (Moszele z żoną). Dosłownie umarli z głodu. Utrzymywałam ich tak długo, jak długo można było poruszać się swobodnie po getcie. To samo z Dawidowiczami przynosiłam im chleb i ziemniaki. Robiłam to w imię pamięci o ich dzieciach Ali i pozostałych a także pamiętając, jak ci ludzie się dla mnie poświęcali traktując mnie w swoim domu jako jedną z nich.
Wiesz, co Żydzi zgierscy robili w getcie? Umierali z głodu! Tylko jeden, Jakub Albersztajn, działał jak oszalały z rozpaczy. Raz powiedział: Boję się, że ta wojna się skończy. Kiedyś złapał mnie i oddał policji. Napychał się i był szczęśliwy. Co go napadło nikt nie wie. W Warszawie była też rodzina Haron, która przeżyła. Jedli w tej samej kuchni, co Dawidowiczowie tak długo, jak mogli poruszać się po getcie i płacić. Los rodziny Geni Zylberberg, żony błogosławionej pamięci Icyka, był tragiczny. Dzieci i rodzice marli jak muchy. Cała duża rodzina pozostawała bez żadnej pomocy. Tylko Genia miała gdzie jeść. Dawidowicz, dzieci Icyka i ja, młodzi i zdatni, z odrobiną przedsiębiorczości, sprzedawaliśmy kupony na Gęsiej. Przywiozłam je z Warszawy w dużej ilości i przechowywałam w piwnicy ryzykując życie. Później, kiedy błogosławionej pamięci Piniusz wrócił ze strony rosyjskiej, też przystąpił do spółki. Niestety nie było już wtedy handlu.
Ciągle wolno nam było mieć złoto i biżuterię i wpadłam na pewien pomysł. Szmuglowaliśmy stare rzeczy, a Polacy przychodzili do getta i dawali nam za nie kawałek chleba albo masła.
Jednym z naszych sąsiadów przy ulicy Meiselsa 3, gdzie mieszkaliśmy z wujostwem Bergerami, był zgierski rabin, który mieszkał pod siódemką. Pewnego razu mój błogosławionej pamięci szwagier zabrał mnie do niego, aby zanieść mu parę złotych na Paschę. Przedstawił mnie jego synowej. Rabin pobłogosławił mnie i mówił o moim ojcu błogosławionej pamięci Szymonie Fiszerze.
Jak już napisałam, zgierzanie w getcie nie byli zorganizowani. Tak długo, jak to było możliwe, kiedy mieliśmy co jeść, byłam aktywna kulturalnie. Spotkałam H. Wynika, o ile pamiętam. Rozmawialiśmy dwa razy. Utrzymywałam w tym czasie kontakt z historykiem drem Emanuelem Ringelblumem. Później straciliśmy się z oczu.
Spisałam z pamięci mój wiersz Jom Kipur. Napisałam też wiersz o Zgierzu nie opuszczając prawie niczego, co warte zapamiętania. Napisałam go tylko dla siebie, po polsku, nie dla Yizkor Book.
Pisałam dużo, ale nie to, czego chciałeś. O ile znam siebie, mam w głowie tylko dziwny chaos i porusza się we mnie pamięć, kiedy myślę o tamtych strasznych dniach i w końcu nic z tego nie wychodzi. Zresztą Pascha to nie jest dobry czas na to. Poza tym chciałam odpisać ci wcześniej.
|
JewishGen, Inc. makes no representations regarding the accuracy of
the translation. The reader may wish to refer to the original material
for verification.
JewishGen is not responsible for inaccuracies or omissions in the original work and cannot rewrite or edit the text to correct inaccuracies and/or omissions.
Our mission is to produce a translation of the original work and we cannot verify the accuracy of statements or alter facts cited.
Zgierz, Poland Yizkor Book Project JewishGen Home Page
Copyright © 1999-2024 by JewishGen, Inc.
Updated 28 Mar 2007 by MGH