|
{254}
Rabbi zastanawia się: – Ale mówią, że w Rosji nie ma wiary.. Jakże tak, świat bez Boga? Sabataj, gdyby nie to, też by mi się to podobało, świat bez zazdrości i nienawiści, bez żebraków, bez uprzywilejowanych…
Sabataj jeszcze raz wyjawia swoje myśli: – Tu powstaje coś, czego świat jeszcze nie widział… A jeśli tu jest wiara, czy to znaczy, że tu jest dobrze? Zawiązali nam węzeł na szyi, ciasny węzeł, który sprawia, że nasze dzieci marzą, żeby wyjechać do dalekich krajów, i ja nie mogę im zabronić, nie mogę…
Tak miechowskie gniazda pustoszały. W każdym domu dyskutowano o wyjeździe, ten do Południowej Afryki, tamten do Francji, do Brazylii, a jeszcze inny do Argentyny. Ten pakuje walizki, tamten przygotowuje dokumenty, i wyjeżdżają za granicę na wozach, pieszo, pociągiem, statkiem. Młode dziewczyny, nieżonaci młodzieńcy, gorączka podróży…
Także dom Zlaty się jej nie oparł. Pewnej nocy Moszel spakował małą walizkę, do której włożył dwie koszule i trochę bielizny. Ojciec kazał mu zabrać także tefilin, mały modlitewnik i Biblię, a kiedy wychodził, przytulił go tak ciepło, jak to robił w wigilię Jom Kipur, po błogosławieństwie po posiłkach[1]. Musieli długo czekać na pociąg, który miał wziąć ich do granicy. Sabataj mówił ze łzami w głosie: Wyjeżdżasz, zostawiasz dom, Moszel? Jedź, i niech cię tam spotka szczęście… Twoja pierwsza podróż… Masz ze sobą Biblię, zaglądaj do niej… Zostań jakiś czas w Niemczech… Napisałem do firmy Kreitke o rekomendacje. Naucz się czegoś. Będę ci co nieco posyłał, ile tylko będę mógł. Najważniejsze, pamiętaj, to zachować czystość ciała i czystość duszy, co jest nawet ważniejsze… Świat jest dziwny i bezduszny, trzeba przestrzegać szabatu i ducha święta, najważniejsze to dotrzymywać szabatu i świąt w duszy, aby nie stać się prostakiem, aby nie utonąć w morzu świeckich spraw. Człowiek musi mieć przekonania, a życie jego musi mieć znaczenie. Chcę ciebie, mojego pierworodnego, widzieć żyjącego gorącym judaizmem, jaki widziałeś w domu rodzinnym…
Pociąg wydał żałosny świst i Moszel wyruszył w kierunku granicy.
Wkrótce sytuacja się powtórzyła, najpierw z braćmi, a potem z siostrami i ich mężami. Zlata została sama, gdyż Sabataj bywał w domu rzadko. Interesy i poszukiwanie miejsca do zamieszkania wyciągały go z pustego gniazda. Kiedy wracał do Miechowa, także było go trudno zastać w domu, bo pochłaniały go sprawy społeczności: był członkiem rozmaitych organizacji zajmujących się zakładaniem miast i kolonii w Kraju Izraela. Zawsze mawiał: Żydzi w Polsce są jak wulkany, które któregoś dnia zaczną pluć ogniem…
Mój stary dobry dom
{Fot. str. 256: Mosze Hirsz Grand}
Moje rodzinne miasto Zgierz, takie, jakim je pamiętam, mój dom, lata mojego dzieciństwa, tak przygnębiające dla nas, najmłodszych, rzuconych w okrutny świat, będą towarzyszyć mi przez całe moje życie.
Mój błogosławionej pamięci ojciec Mosze Hirsz Grand, syn Abrahama zwanego „Starym Stanikiem”, miał silnie rozwiniętą żydowską świadomość narodową; był cudownym człowiekiem, kochającym ojcem i światłym społecznikiem marzącym o naprawie świata.
Miał sklep rzeźnicki przy ulicy Piłsudskiego, a później fabrykę kiełbas. Fabryka znajdowała się na dziedzińcu domu mojego wuja, Awigdora Różalskiego, niech Bóg pomści jego krew, także rzeźnika. Był on wspólnikiem ojca.
Żyliśmy spokojnie i szczęśliwie. My, dzieci, nie mieliśmy w życiu ani jednej troski.
Nastroje antysemickie pojawiły się w latach trzydziestych. Zaczęły się pikiety i antyżydowskie dekrety, wprowadzające restrykcje na działalność rzeźni rytualnych. Ojciec mój zebrał wszystkich żydowskich rzeźników w Zgierzu i wspólnie zawiązali kooperatywę. Ojca wybrano na przewodniczącego. Przez długi czas działał on także w żydowskiej radzie gminy.
Moja matka, córka Adama Szperlinga (również rzeźnika), była niezwykle oddana mężowi i dzieciom i zawsze gotowa do poświęceń. Była kochaną, słodką bałabustą[2]. Nierzadko także stawała za ladą i sprzedawała mięso. Była bardzo delikatna i łagodna. Kiedy tylko miała wolną chwilę, lubiła czytać książki w jidysz.
Było nas, dzieci, pięcioro. Najstarsza była moja siostra – jedynaczka. Tylko ja, Berl i mój brat Mordechaj przeżyliśmy wojnę z całej naszej rodziny. Adam i Szymon mieli w roku 1939 dziewięć i jedenaście lat.
{257}
Pierwszy Fundusz Dobroczynny
Oficjalnie zawiązany i uznany został przez władze rosyjskie w roku 1900, ale już kilka lat wcześniej zaczął prowadzić działalność pośród upośledzonych i zubożałych warstw żydowskiej społeczności Zgierza.
Protokół założycielski (statut) podpisało 64 zgierskich Żydów, przedstawicieli wszystkich grup społecznych, organizacji i ugrupowań religijnych. Stworzenie tak ważnej instytucji wskazuje na jedność i solidarność zgierskiej społeczności.
Paragraf 1 protokołu założycielskiego stanowi:
„Celem Towarzystwa jest gromadzenie środków do poprawy materialnej i moralnej sytuacji zubożałych Żydów Zgierza i okolicy, niezależnie od płci, zawodu i statusu”.
Warto tu wspomnieć, że w roku 1900 ruszył elektryczny tramwaj ze Zgierza do Łodzi i wielu zgierskich woźniców straciło środki utrzymania. Wzrosła liczba biednych i bezrobotnych. Stworzenie odpowiedniego funduszu pomocniczego stało się w owym czasie palącą koniecznością. Protokół
(fotokopie którego ostatniej strony zamieszczamy) zamykały nazwiska Chanana Rozenstraucha, Dawida Kanela, A.M. Weissa i F. Margoliesa (?). Nazwiska sygnatariuszy wypisane są w dwóch kolumnach.
{Fotokopia str. 258: część podpisów pod protokołem założycielskim organizacji Gemilat Chasadim, r. 1900}
Druga kolumna od góry: Izucher Szwarc, A.J. Lis, J. Szydłowski, Sz. Sirkis, N. Heinsdorf, D. Berliner, E. Praszker, M. Sz. Dawidowicz, J.A. Gelbart, J.D. Gerszon, W Reichert, J.J. Blosztejn, J.B. Lewkowicz, Izr. Bawes, Szia Kofman (niewyraźnie), Jakub Gricenhendler, Z. Bornsztejn, J.B. Berman, F. Gorner, L. Lenczynski, L. Rozenberg, D. Bendkowski, M.H. Hanower, Abe Baum, A. Wachtel, A. Bożyń, M.N. Rubensztejn, M.D. Grynfarb.
{259}
Dwie ważne żydowskie instytucje
Odsłonięcie sztandaru odbyło się w czasie, kiedy mój ojciec był starszym cechu, a Fejwisz Moszkowicz jego zastępcą.
W zasadzie nie było zarządu cechu. Jeśli rzemieślnik pragnął uzyskać certyfikat mistrzowski, szedł ze swoją sprawą do starszego cechu. Potem musiał stanąć przed komisją egzaminacyjną składającą się ze starszego cechu, jego zastępcy i dwóch członków cechu, a także reprezentanta władz, którym był asesor. Asesor nazywał się Rewerski i był Polakiem zatrudnionym w wydziale ewidencji zgierskiego magistratu. Za każdy zatwierdzony przez siebie certyfikat otrzymywał 50 zł, chociaż legalnie należało mu się tylko 25 zł.
{Fot. str. 260: błogosławionej pamięci Dow Cyncynatus}
Cech miał prawo wydać certyfikat mistrzowski każdemu krawcowi ze Zgierza lub z każdej innej miejscowości w Polsce, który zademonstruje biegłość w swojej profesji. Certyfikaty te, zwane, „listami mistrzowskimi”, miały wielkie znaczenie dla żydowskich rzemieślników, zwłaszcza po wojnie, kiedy polskie władze zaczęły szykanować Żydów.
W okresie, kiedy ojciec był starszym cechu, wydano bardzo wiele listów mistrzowskich. Przypominam sobie, że mój błogosławionej pamięci brat Aaron, wówczas mieszkający w Wilnie, pisał do ojca: „Ojcze, nawet nie zdajesz sobie sprawy z ważności zadania, które wykonujesz. Dzięki twoim wysiłkom więcej żydowskich rzemieślników może zdobyć list mistrzowski”. Dobrze pamiętam wszystkie problemy cechu, bo byłem sekretarzem ojca. Zajmowałem się wszystkimi problemami technicznymi związanymi z pracą cechu.
Pragnę tu zauważyć, że wszystkie certyfikaty mistrzowskie były w stu procentach legalne i władze nie mogły ich zdyskredytować. W latach trzydziestych, nie pamiętam dokładnej daty, władze polskie zarządziły, że wszystkie cechy powinny przenieść swoje kompetencje na Izbę Rzemieślniczą. Był to pretekst do likwidacji zgierskiego cechu. Izba Rzemieślnicza mogła bowiem nie zezwolić na działalność cechu – tak, jak postąpiła ze wszystkimi innymi cechami, których istnienie jakoś nie kolidowało z pracą Izby.
{Fot. str. 261: sztandar żydowskiego cechu krawieckiego w Zgierzu}
Pewnego dnia mój ojciec i Moszkowicz pojechali do urzędu wojewódzkiego w Łodzi. Tam oświadczono im, bez podania powodu, że urząd wojewódzki i Izba Rzemieślnicza zdecydowały się zamknąć cech krawiecki. Powiedziano im, że muszą zdać księgi i protokoły i zaprzestać działalności. Na szczęście rozmawiali ze zgierzaninem, Polakiem, Gonczarowskim, rzecznikiem województwa do spraw rzemiosła. Kiedy ojciec próbował wytłumaczyć mu, jak ważny jest cech dla rzemieślników i że innym cechom zezwolono na kontynuowanie działalności, Gonczarowski odpowiedział mu: „Panie Cyncynatus, rozumiem pana bardzo dobrze, ale jest to decyzja wojewody i Izby Rzemieślniczej – i ja nie mogę jej zmienić”.
Tak skończyła się historia Zgierskiego Żydowskiego Cechu Krawieckiego z jego biało – niebieskim sztandarem.
Każdy żydowski przybysz mógł tu przenocować. Oficjalnie można było spędzić tu dwie noce. Nieoficjalnie Żydzi przemieszkiwali tu całymi tygodniami.
Zarządca zobowiązany był utrzymywać ład i porządek. Zimą gotował gościom gorące posiłki. Goście byli to przeważnie biedacy wędrujący z miasta do miasta.
O ile sobie przypominam, w działalność Hachnasat Orchim zaangażowani byli także Anszel Waldman i inni Żydzi. Na zakup wyposażenia i utrzymanie instytucji składała się cała społeczność żydowska.
{262}
Ochronka Żydowska
Budynek ochronki mieścił się przy ulicy Piłsudskiego 30. Był w nim jeden duży pokój, dwa mniejsze i jedno małe pomieszczenie dla opiekunów. Była tam także duża kuchnia, gdzie codziennie gotowano obiad dla dzieci. Kierownikiem ochronki był Morgenszter. Koszty funkcjonowania pokrywała społeczność wspólnie z Radą Miasta i Joint Distribution Commitee[3]. Prawie nie było prywatnych darczyńców.
{Fot. str. 263: żydowska ochronka w roku 1921. Pośrodku opiekun A. Morgensztern i Chana Szarańska}
Do ochronki przyjmowano dzieci w wieku od trzech do ośmiu lat, sieroty, półsieroty lub dzieci z biednych domów. Zapewniano im wyżywienie, wychowanie i naukę (tylko arytmetyki). Młodsze dzieci miały do dyspozycji nieco zabawek. Cztery razy do roku dzieci przygotowywały przedstawienia, w których same występowały.
Dzieci nie spały w ochronce, spędzały tam tylko dzień. O ósmej dostawały chleb z marmoladą i mleko. W południe – zupę z chlebem. Potem odbywała się przepisowa drzemka.
Ochronka przeniosła się do innego lokalu w roku 1922. Naraz mogła pomieścić siedmioro dzieci[4]. Personel stanowili: nauczyciel z Łodzi, Chana Szarańska i kucharka. Opiekę medyczną nad dziećmi sprawował lekarz miejski, chrześcijanin.
{264}
W obecności mojego nauczyciela i rabbiego, błogosławionej pamięci Rafaela Henecha Blosztejna (fragment wspomnień)
{Fot. str. 264: błogosławionej pamięci reb Rafael Henech Blosztejn}
Pewnego dnia w miesiącu elul 5677 (1917), podczas przerwy między lekcjami, nasz nauczyciel rabbi Rafael Henech zwrócił się do nas ze smutnym uśmiechem na okolonej gęstą czarną brodą twarzy. Z ciężkim sercem oznajmił nam:
„Mam dla was miłą wiadomość. Po przerwie świątecznej będziemy musieli się rozstać, oby wszystkim nam to wyszło na dobre”.
Tego się nie spodziewaliśmy. Nie dalej niż miesiąc wcześniej odbyły się egzaminy i troje najlepszych uczniów otrzymało nagrody. W trakcie roku szkolnego przyzwyczailiśmy się do naszego czcigodnego rabbiego i serdecznie go pokochaliśmy. Dlaczego teraz miałoby go zabraknąć, skąd ten cios? Kiedy próbowaliśmy wyciągnąć od niego powód, dla którego odchodzi, wzruszał tylko szerokimi, okrągłymi ramionami i nie mówił ani słowa.
Kiedy pytaliśmy, kto go zastąpi, uśmiechał się i mówił: „Nie martwcie się, osoba, która mnie zastąpi, jest znakomitym uczonym, chociaż metodologia, jaką się posługuje, jest dość szczególna, oparta na ostrych rozróżnieniach i prostych wyjaśnieniach”.
W kilka dni później dowiedzieliśmy się, że naszym nowym nauczycielem będzie reb Mendel Wechsler, zięć szocheta reb Fiszela Binema, stąd nazywany Mendlem Fiszela Binema.
Pierwsza wojna światowa (1914-18) nie ominęła oczywiście naszego miasta. Niemcy najpierw zajęli Zgierz, [potem go stracili – Z.O'R.], aż wreszcie, w rezultacie wciąż powracających bitew, znów odebrali go Rosjanom. Przez kolejne cztery lata miastem rządzili Niemcy. Żołnierze Kaisera zachowywali się o wiele lepiej niż ich dzieci i wnuki epoki Hitlera, oby kości jego nie zaznały spokoju. Jeśli gnębili podbitą ludność, to dotyczyło to raczej jej mienia niż zdrowia i życia.
W zasadzie władze okupacyjne nie mieszały się w prywatne życie żydowskich obywateli. Ograniczyły się do wprowadzenia nowego podziału administracyjnego i przywiązywały wielką wagę do czystości i porządku z obawy przed epidemią tyfusu i innych chorób zakaźnych wynikających z niedożywienia i rozpaczliwych warunków życia. Z miejsca podjęto akcję cotygodniowego doprowadzania dzieci ze szkół i chederów na mycie i odwszawianie.
Dzieci z chederów przyjęły nowy dekret nie bez zadowolenia. Ich ojcowie, miejscowi ortodoksi, nie chcieli jednak siedzieć bezczynnie. Składali prośby, petycje, podania i raz za razem otrzymywali odpowiedź, że decyzja została odroczona. Kiedy wykorzystali wszystkie środki, zdecydowali się założyć zreformowaną szkołę i nazwać ją: „Dom Nauki Tory i Ścieżek Świata”. Inny zreformowany cheder, otwarty rok wcześniej w pobliskiej Łodzi służył im za przykład.
„Cheder Metukan” (Zreformowany Cheder) otwarto w naszym mieście w miesiącu tiszri 5677 (1917). Pierwszymi nauczycielami byli reb Jakub Milichewicki ( zwany reb Jakubem synem Jakuba), który uczył Biblii i hebrajskiego oraz reb Rafael Henech Blosztejn, który wykładał w czwartej klasie.
Reb Rafael Henech, syn rabina z Lutomierska i zięć reb Szmula Jechezkiela Torenberga, zaliczany był do najznakomitszych uczonych naszego miasta. Prowadził w domu warsztat tkacki i wykonywał zlecenia dla jednej z tkalni, a w czasie wolnym uczył starsze dzieci, a także narzeczonych i młodych małżonków. Jego źródła utrzymania wyschły jednakże w latach powojennych i reb Rafael zmuszony został do podjęcia pracy jako nauczyciel.
Sam nie miał dzieci. Bardzo kochał swoich uczniów a oni kochali jego. Dzieci chederowe, przyzwyczajone do bicia rzemieniem, mogły wreszcie odetchnąć, kiedy zajął się nimi nowy rebe. Nieraz wykorzystywały jego dobre serce i zakłócały ustalony porządek dnia. „Biczem” nowego nauczyciela były stopnie. Tak jak w szkole łódzkiej, tak i tu oceniano uczniów stopniami za postępy w każdym przedmiocie (Tora, Talmud, Biblia, gramatyka itd.), a także za maniery, grzeczność, pracowitość, uwagę, gorliwość itd. Nauczyciel miał liniowany zeszyt z nazwiskami uczniów i jeśli ktoś nie uważał albo był niegrzeczny, dostawał punkt, czyli minus. Najlepszym stopniem była piątka (he). Jeden punkt obniżał ocenę, dwa zamieniały piątkę na czwórkę (daled) itd. Byli uczniowie, którym zależało na stopniach i potrafili się o nie spierać. Wtedy, jeśli dobrze się zachowywali, rab Rafael Henech im wybaczał. Byli także tacy, którzy nie przypominali wcale „kości Józefa” (wyczerpujący komentarz traktatu z Kiduszim).
Tego roku studiowaliśmy rozdział z „Hajsza Niknet”[5]. Przez całą zimę przerobiliśmy mniej niż dziesięć stronic folio. Metody reb Rafaela Henecha zakładały „studiowanie wszystkiego po kolei” i analizowania całej sprawy ze wszystkimi komentarzami, w tym z tosafot, Maharszą[6] itd. Księgi „Acamot Josef” („Kości Jozefa”) niemal nie wypuszczaliśmy z rąk.
Reb Rafael Henech kształcił nas także w wypełnianiu przykazań. Tego roku kilku studentów, w tym autor tych stron, osiągnęło wiek, w którym wymaga się wypełniania przykazań. Przez zimne miesiące tewet i szwat reb Rafael Henech budził nas skoro świt i uczył praw tefilin, a przede wszystkim pomagał nam przygotowywać dyskurs (pszetł) na bar micwę. Pszetł to niezmiernie skomplikowany tekst i nauczenie się go na pamięć nie jest najłatwiejszym z zadań.
Pewnego razu reb Rafael Henech przyłapał mnie na nieuwadze. W czasie lekcji przeglądałem książkę z historiami chasydzkimi (Saba z Szpoli – Przepowiednie rabbiego Arie ze Szpoli[7]). Nie mogłem się od tych książek oderwać i przyniosłem je ze sobą, żeby czytać dalej w szkole. Położyłem sobie książkę na kolanach i czytałem ją spod opuszczonych powiek starając się nie zwrócić na siebie uwagi reb Rafaela Henecha, który był pogrążony w dyskusji talmudycznej. Zauważył jednak moje roztargnienie, podszedł i siłą zabrał mi książkę. Zajrzał do niej i natychmiast postawił przy moim nazwisku punkt karny za uwagę. Podczas przerwy zwrócił mi książkę z ostrzeżeniem, bym nigdy już nie przynosił książek do szkoły.
Dodał przy tym: „Jeśli lubisz czytać, czemu marnujesz czas na książki dobre dla żujących tytoń starców? Ja ci dam listę dobrych i interesujących książek”.
Dał mi spis europejskich pisarzy tego czasu i już następnego dnia przyniósł mi książkę „Sekrety Paryża” Izena Siwa do przeczytania w domu. Książkę tę przetłumaczył Kalman Szulman. Pożarłem ją w kilka wieczorów, a wtedy reb Rafael Henech przyniósł mi następną książkę.
Nie usunął jednak punktu karnego, który znaczył mój pierwszy grzech. Wyraźnie nie chciał go usunąć.
Później dowiedziałem się, że reb Rafael Henech zaangażowany był w filozofię i studia. Nic dziwnego, że uważał książki z powiastkami za stratę czasu dla dorastającego młodzieńca.
Nigdy się nie dowiedzieliśmy, dlaczego opuścił szkołę. Krążyły różne pogłoski. Według jednej z nich zarząd szkolny nie pochwalał jego metod. Rodzice uczniów żądali zwiększenia liczby stronic Gemary do co najmniej dwudziestu folio rocznie. Według innej wersji uważano, że jest on za dobry i za słaby dla dzieci chederowych przyzwyczajonych do silnej ręki.
Prawdziwym powodem, jak się okazało później, było to, że zarząd szkolny, którego większość stanowili chasydzi, obawiał się, że wpływ reb Rafaela Henecha może być szkodliwy. Nie było tajemnicą, że reb Rafael Henech, mimo swojej ortodoksji i obracania się w kręgach chasydzkich, charakteryzuje się niemałym pociągiem do haskali i syjonizmu. W latach wojny światowej zainteresowania te jeszcze się pogłębiły. Rabbi popierał Mizrachi, nowy ruch prężnie rozwijający się w naszym mieście. Przyłączyło się do niego wielu ortodoksów, w tym niemało chasydów. Znana była także jego krytyczna postawa wobec różnych manifestacji chasydyzmu i tych, którzy je praktykowali. W swoich młodych latach podróżował do Sfat Emeta[8] i zaliczał się do jego wyznawców. Po śmierci Sfat Emeta przestał jednak odwiedzać jego syna, rebego. Współwyznawcy z dezaprobatą patrzyli na chasyda modlącego się w sztibł, noszącego chasydzki ubiór i w dodatku uczonego, ale trzymającego się z dala od rebego nawet w święta.
Później stało się ogólnie wiadome, że szkoła łódzka, na której my się wzorowaliśmy, nie urodziła dobrego owocu. Mówiło się, że uczniowie przenoszą się z niej do gimnazjów. Zdecydowano się więc zmienić źle się kojarzącą nazwę i odtąd szkoła nasza nazywała się „Jesodej Ha-Tora”. Rozbudowano ją również i poszerzono jej zasięg. Zatrudniono nawet kilku bardziej „tradycyjnych” nauczycieli – uważano, że wpisują się oni dobrze w tradycję studiów. W tej grupie najjaśniej świeciło słońce reb Izaaka Eksztejna (reb Izaaka Eka). Wypracował on sobie wysoką pozycję w odnowionej szkole. Warto także wspomnieć Mosze Zejdę, syna Kalmana Mendla i innych. Perłą w koronie naszej szkoły był reb Mendel Wechsler, który zajął miejsce reb Rafaela Henecha. Reb Mendel był wcześniej sochaczewskim chasydem, uczniem reb Abrahamełe, który był z kolei zięciem rebego Mendla z Kocka. Kiedyś ojciec zabrał go ze sobą w odwiedziny do Sfat Emeta i odtąd reb Mendel sam już jeździł do Góry Kalwarii.
Reb Rafael Henech nadal prowadził swój interes po odejściu ze szkoły. Prowadził swój warsztat aż do wybuchu wojny. Wpływ jego na nasze miasto był wyraźnie wyczuwalny. Wykształcił i wychował wielu dobrych Żydów, pobożnych i niepobożnych, ale zawsze głęboko zakorzenionych w judaizmie i wzbogaconych ideami oświecenia i syjonizmu. Reb Rafael Henech uważał je za niezbędną nitkę w pasie każdego Żyda dążącego ku doskonałości. Niech pamięć jego będzie błogosławieństwem.
{267}
Moi zgierscy nauczyciele i wychowawcy
Kiedy miałem pięć lat, po raz pierwszy spotkałem mojego pierwszego nauczyciela, Fiszela Chromego. Dom nasz, pobłogosławiony wieloma dziećmi, mógł odetchnąć, kiedy jedno z nas wychodziło, by spędzić większą część dnia w chederze.
Fiszel zatrudniał pomocnika (belfra), którego zadaniem było przyprowadzać dzieci do chederu i odprowadzać je z powrotem do domu. Sam Fiszel nie ruszał się od swojego biurka w ciemnym, ciasnym chederze, gdzie otaczali go uczniowie, których wprowadzał w tajniki alef-bet [9] . Dzieci były grzeczne i posłuszne. Z dzieckiem upartym lub krnąbrnym Fiszel wcale się nie cackał – „kto kocha dziecko, nie żałuje rózgi”. Bez wahania ściągał delikwentowi spodnie, przekładał go przez kolano i wyliczał odpowiednią karę. Tak „urobione” dziecko było potem miękkie jak masło.
Żona jego, Perł, wypiekała chały w każdą wigilię szabatu. Zawsze była wśród nich jedna chałka w kształcie ptaszka, która nagradzała dziecko, które w minionym tygodniu wyróżniało się zachowaniem. Co piątek panowało z tego powodu wielkie poruszenie wśród dzieci, które nie mogły myśleć o niczym, jak tylko o tym, kto dostanie nagrodę tym razem.
Szymon Wolf, który odziedziczył cheder po ojcu, był niewielkiej postury, za to obdarzony bujnę brodą. Był doskonałym kaligrafem i nauczycielem gramatyki. Miał lekko reformatorskie podejście do metod nauczania: ograniczał do minimum kary cielesne, kładąc większy nacisk na pochwały.
Moim drugim nauczycielem był reb Sabataj Holcszpigiel. Studiowałem u niego Chumasz i Rasziego [10] . Miał on wspaniałą aparycję i ujmujące maniery. Rzadko podnosił rękę na studentów. Nie miał zębów, a w owych czasach sztuczne zęby nieznane były ludziom o jego pozycji (tylko bogacze mogli sobie pozwolić na takie luksusy). Dlatego miał zwyczaj dzielić się chlebem ze swoimi najulubieńszymi uczniami: dawał im skórkę, a sam zjadał miąższ. Żona jego, Gołda, była za to zawsze kwaśna. Kiedy ktoś źle się zachowywał, spadała na niego jej karząca ręka, o ile mąż jej nie zdążył na czas z odsieczą. Także własne dzieci, starsze od nas, nieraz musiały stawić czoła jej gniewowi i złości. Kryły się pod stołem, gdy goniła je z miotłą, łopatą czy wałkiem.
Sabataj zachorował na paraliż w połowie semestru i umarł w roku 5676 (1916).
Wtedy przeniosłem się do Mendla Lenczycera ( z Łęczycy). Był to chasyd o rzadkiej bródce i miał własną metodę bicia uczniów – czynił to za pomocą trzech palców. Jego dwa środkowe palce były zawsze zagięte do środka. Drobne to kalectwo spreparował mu podobno pewien lekarz, kiedy rabbi musiał stanąć przed komisją poborową do armii rosyjskiej; w ten sposób umknął obowiązkowi służby wojskowej, której tak obawiali się młodzi Żydzi. Jakiż żydowski młodzieniec zgodziłby się napychać się trefnym jedzeniem i wieprzowiną? Nienawidził on wszelkich nowości w społeczności, mówiąc, że „nowe jest zabronione przez Torę” [11] . Uczył nas Gemary i specjalną miłością darzył słabszych uczniów. W zepsutych i rozpieszczonych dzieciach widział obraz Ezawa. Kiedy któreś z dzieci pachniało delikatnym mydłem, kichał i szydził: „Któż to się tak wypachnił wodą różaną?”.
Miał on starszych od nas synów i córki. Moszełe, jeden z synów, studiował razem z nami.
W połowie roku 5672 (1912) reb Mendel zachorował na paraliż [12] . Uczniowie jego poszli studiować do innych chederów.
Moim ostatnim nauczycielem w chederze był reb Izaak Eksztejn. Nazywano go „Izaak Ek”. Był postawnym mężczyzną o grubym, czerwonym karku. W jego chederze nareszcie przekonaliśmy się, co to są studia. Utrzymywał w klasie żelazną, niemal wojskową, dyscyplinę. Dzień pracy wynosił dwanaście godzin, a nauka była bardzo trudna. Zimą czy latem, dzień za dniem mijał bez żadnych zmian. Jeśli nie liczyć piątkowych popołudni, szabatu i świąt, pracowaliśmy całymi dniami i nocami, w długie letnie słoneczne godziny jak i w nieznośne zimowe wieczory. W Chanukę rabbi wypuszczał nas wcześniej, ale za to nie mieliśmy tego dnia przerwy obiadowej.
Reb Izaak nie uznawał wakacji, jakie chętnie dawali nam inni nauczyciele, na przykład ferii między okresami szkolnymi [13] , wieczorów po części Tory na Wajakhel-Pikudej [14] itd. Nie było mowy o takim marnowaniu czasu!
Reb Izaak nie miał nad uczniami litości. Za byle co rozdawał klapsy, a nie wahał się i bić mocniej i nie zważał na protesty rodziców. Kiedy któryś z nich skarżył się na ślady po biciu odkryte na ciele dziecka, reb Izaak odpowiadał bez cienia skruchy: „Sam przekazałeś mi syna i kiedy jest pod moją opieką, ty nie masz nad nim kontroli. Należy wtedy do mnie!”
Nie odstąpił od swoich obowiązków nawet wtedy, gdy odsiadywał w swoim domu sziwę [15] po śmierci brata. Uczniowie musieli siedzieć z nim i powtarzać lekcje. Nie postrzegał swojego zawodu wyłącznie jako sposobu zarobkowania, ale raczej jako powołanie do nauczania.
Żona jego, Rejzel, była za to kobietą dobrego serca. Często przychodziła z pomocą dzieciom oczekującym kary z wystawionymi gołymi pośladkami. Dla dziesięciolatków kara taka była czymś bardzo poniżającym i nieznośnym. W krótkich chwilach, kiedy reb Izaak chodził modlić się z minianem, pomiędzy minchą i maariw [16] i dzieci mogły na moment odetchnąć, opowiadała im różne historyjki.
Podobno ojciec jego, reb Berł Munisz, był jeszcze ostrzejszy i groźniejszy niż syn i że zwykł bić uczniów marynarskim kijem.
Przy końcu wojny, kiedy skończył się czas chederów, reb Izaak przeniósł się do szkoły Jesodej Hatora. Był to nowoczesny cheder z podziałem na klasy, założony przez Aguda Izrael. Reb Izaak nadal nie zważał jednak na nowe prądy i nie zmienił swoich metod. Tym razem rodzice uczniów nie dali tak łatwo za wygraną i od czasu do czasu wybuchał skandal. Grożono mu nawet. Obawa przed tym nauczycielem była tak głęboko zakorzeniona w uczniach, że nawet po ukończeniu szkoły trzęśli się ze strachu, jeśli przypadkowo na niego wpadli. Sam jego widok wzbudzał ich przerażenie.
Reb Izaak zmarł w latach trzydziestych, niedługo przed wybuchem wojny.
Cheder reb Izaaka był moim ostatnim chederem. Stamtąd przeniosłem się do Bejt Ha-Midraszu, gdzie wykładał rabin miasta. Dlaczego kładł on tak wielki nacisk na traktat Zewachim [17] , rzadko dokładnie studiowany? Być może dlatego, że sam był kohenem i temat ten był mu bliski.
Synowie zamożnych rodziców kontynuowali studia pod kierownictwem reb Bendeta Frenkla. Był on uczonym Żydem, a liczba jego studentów nie była duża. Jego z kolei zwyczajem było rozdawać kuksańce łokciem. Miał zwyczaj mawiać: „Ach, to sercem, sercem jednasz sobie innych!...”.
Przed pierwszą wojną światową była w Zgierzu jesziwa zwana Jagdil Tora. Uczniów tej jesziwy nazywano „Jagdilach” [18] . Studenci przybywali tu ze wszystkich krańców Polski. Stołowali się na zmianę u zgierskich rodzin. Niektórzy zgierzanie, sami nie żałując sobie smakołyków, studentom dawali tylko chleb i wodę.
Młodzi małżonkowie, popisujący się złotymi zegarkami otrzymanymi z okazji ślubu od teściów, studiowali u reb Ichela. Spędzali u niego wiele godzin dziennie studiując Jorę Dea [19] i decyzje halachiczne. Czasem otwierały się drzwi i wchodziła kobieta z pytaniem o igłę znalezioną w kurczaku [20] albo kroplę mleka, która kapnęła do garnka z mięsem. Przychodziła także stara rebecin (druga żona starego rabina, reb Szaloma Cwi, który poślubił ją w latach swojej starości i która dała mu dwóch synów: obecnego rabina i reb Izaaka Mendla; po śmierci reb Szaloma Cwi wyszła za mąż powtórnie za reb Ichela) i kiedy reb Ichel szedł do drugiego pokoju radzić w kwestiach kobiecych [21] , często mu towarzyszyła.
{271}
Mój ukochany ojciec reb Jakub Milichewicki przybył do Zgierza w pierwszej dekadzie dwudziestego wieku z Karlic na Litwie. Znalazł zajęcie jako nauczyciel i wychowawca dobrych uczniów.
Jego żona, Hadassa Rachel, była córką reb Eliezera Reuwena Marysińskiego, człowieka pobożnego i szlachetnego, szwagra reb Reuwena Ha-Lewiego, wielkiego rabina Dyneburga (był on bratem matki mojej matki) i potomka błogosławionej pamięci Gra [22] .
Pamiętam, że w domu mówiło się, iż ojciec mój po ślubie pragnął poświęcić się Torze i studiom, a matka wzięła na siebie utrzymanie domu. Otworzyła mały sklepik spożywczy. Miała duże obroty, ale klienci byli najczęściej biedni. Kiedy nadchodził czas spłaty długów, matka nie miała serca ich naciskać. „Jak mogę domagać się od nich pieniędzy – mawiała – skoro ich nie mają?”. Nic dziwnego, ze wkrótce musiała zamknąć sklep. Wówczas ojciec posłuchał rady Beniamina Kacenelsona (ojca poety Izaaka Kacenelsona), aby pojechał do Zgierza i zajął się nauczaniem. Samego Kacenelsona do pracy nauczycielskiej w Zgierzu przekonał błogosławionej pamięci Izucher Szwarc, z którym zaprzyjaźnił się w Warszawie.
Ciekawe, że jeśli ktoś zapytałby w Zgierzu o Michilewickiego, raczej nie otrzymałby odpowiedzi. Imię reb Jakub ben Jakub znane było natomiast każdemu, od najmłodszych po starców. Reb Jakub ben Jakub stał się bowiem jedną z osobowości, które wycisnęły swój wyraźny ślad na polu hebrajskiej edukacji w pierwszej tercji dwudziestego wieku. Wykształcił dwa pokolenia i miał setki uczniów we wszystkich warstwach społecznych. Uczniowie ci wychodzili z jego nowoczesnej szkoły jako Żydzi wykształceni zarówno tradycyjnie jak i narodowo.
W jego chederze uczono się zarówno zgodnego z regułami prowadzenia nabożeństw jak i zagłębiano się w znaczenie modlitw. Studiowano Torę i proroków ze wszystkimi towarzyszącymi im objaśnieniami, z pełnym zrozumieniem słów, ale nie pomijając także lirycznej strony tekstów i ich jedynych w swoim rodzaju atrybutów. Uczniowie poznawali także Talmud, komentarze i decyzje halachiczne z pełnymi objaśnieniami omawianego tematu. Studiowali dogłębnie język hebrajski i gramatykę używając najnowszych książek wydanych właśnie wtedy przez najlepszych autorów.
Do chederu jego lgnęły nie tylko dzieci rodziców już przekonanych do syjonizmu i podążających za znakami czasów, ale również dzieci chasydów i Żydów przywiązanych do dawnego sposobu życia, niechcących odbierać im szansy otrzymania porządnego żydowskiego wychowania i kompletnej edukacji w Torze.
Czasami wzywano go do innych miejscowości, takich jak Nowe Radomsko czy Żychlin. Przyjmował takie wezwania i pozostawał w danym miejscu przez kilka miesięcy wdrażając swoje metody nauczycielskie.
Jako wychowawca i głosiciel idei odkupienia nadał tęsknocie za Syjonem realny sens. Sam wypełnił przykazanie odbycia aliji do Ziemi Świętej. Uczynił to w roku 5686 (1926) i osiadł w Petach Tikwa. Tam nadal przybliżał ludziom Torę i był przez wszystkich kochany i szanowany, zwłaszcza przez tych, których porwało jego nauczanie.
Kiedy w przeddzień swojego wyjazdu reb Jakub żegnał się ze swoimi wieloma przyjaciółmi i uczniami, podniósł się w Zgierzu ogólny lament i płacz. Wśród zebranych był błogosławionej pamięci reb Izucher Szwarc, przez wszystkie te lata przyjaciel i brat reb Jakuba. Niezmiernie trudno było im się rozstać.
W pamięci czasów mojej młodości wyrył się mocno powtarzający się w każdy szabat i święto obraz tych dwóch przyjaciół przechadzających się razem po synagodze długo po zakończeniu nabożeństwa i wymieniających nowe idee dotyczące Tory i słowa mędrców. Tałesy przykrywają ich ramiona, a twarze rozświetlone są radością dyskusji, jakby odkryli jakiś skarb. Delikatnie wyciągają pojedyncze perły z głębi Tory i chętnie je między sobą wymieniają, z sercem pełnym duchowego zachwytu.
Najstarszy syn reb Jakuba jako prawie dorosły chłopak kształcił się w jesziwach litewskich. Odbył aliję nawet wcześniej niż jego ojciec i w Ziemi Izraela kontynuował studia. Córka, Ita, chodziła do Seminarium Bejt Jakub w Krakowie, a potem uczyła w szkole Bejt Jakub, po czym również odbyła aliję. W Kraju nadal nauczała w systemie Bejt Jakub, zmarła niedługo po swoim ślubie. Także najstarszy syn reb Jakuba żyje w Izraelu. Obaj synowie mieszkają w Petach Tikwa.
Reb Jakub powołany został do życia wiecznego 3 kislew 5723 (1963) i jest pochowany na Kiryat Meir w Bnei Brak, gdzie mieszkał w ostatnim roku życia. Niech dusza jego związana będzie w węzełku życia wiecznego.
{273}
Nauczyciel reb Wolf Lejb był bez wątpienia jedną z popularniejszych osobistości Zgierza. Był Żydem o świetnej aparycji i imponującej patriarchalnej brodzie. Był nieco wyższy niż przeciętna. Zarówno w synagodze, gdzie czytał Torę i dął w szofar, jak i na ulicy, zawsze pokazywał się w czystym ubraniu, pewnie krocząc w sobie tylko właściwy swobodny sposób.
Był nauczycielem (mełamedem), ale także inteligentnym, oczytanym Żydem. Również jego cheder zaliczał się do nowoczesnych chederów. Uczniowie jego pochodzili najczęściej z zamożniejszych, wykształconych rodzin. Wolf Lejb uczył nie tylko Gemary i tosafot [23] . Wykładał Biblię w dogłębny sposób, nie ograniczając się do cotygodniowych fragmentów Tory, zapoznawał nas także z hebrajskim i gramatyką. Dodatkowo uczył [24] z odpowiednią modulacją. Chasydzi podejrzewali, że naucza według komentarzy Mosze Dresera [25] i nie pozwalali swoim dzieciom przyjaźnić się ze studentami reb Wolfa Lejba, mimo, że sam reb Wolf był Żydem o gorącym poczuciu narodowym i religijnym. Nierzadko można go było spotkać w letnie popołudnia szabatowe studiującego z grupą sąsiadów tygodniowy fragment Tory albo rozdział z Księgi Przysłów (Miszlę). Oblicze jego tryskało zadowoleniem, jeśli mógł im dostarczyć znanego i zrozumiałego wyjaśnienia. Wykłady jego ilustrowane były przykładami wziętymi z codziennego życia. Słuchanie go było muzyką dla uszu i miodem dla duszy.
Poza nauczaniem zajmował się także rzemiosłem. Malował sziwitis [26] i wykonywał najróżniejsze ozdoby snycerskie na pulpit, Arkę itp. Potrafił także wypisać „kegawnę” lub „brich szmei” [27] do powieszenia na ścianach synagog.
Jednak głównym źródłem utrzymania było dla niego zegarmistrzostwo. Miał nawet niewielki sklep przy Długiej, gdzie na wystawie wyłożone były zegary, chodzące i nie, a także pierścionki, kolczyki, szpilki do włosów, broszki i bransolety wszelkich rodzajów, z różnych epok. W dni targowe żona i córka pomagały mu w sklepie.
Znany był także jako najlepszy mohel w mieście. Przeprowadzał obrzezanie szybko i profesjonalnie, trzymając się zasad higieny, jak nowocześni mohele z wielkich miast. Wszystko to uczyniło go niezmiernie popularnym wśród społeczności. Dlatego traktował pół miasta jak „swoich Żydów”.
Znany autor Chaim Lejb Fuchs w swoim artykule „Żydowska Łódź literacka” („Z niedawnej przeszłości”, t. 3, str. 253-257, Nowy Jork, 1957) wspomniał kilku maskilów i pisarzy ze Zgierza: „znany zgierski maskil reb Wolf Lejb Haltrecht cieszył się wyraźnym wpływem na łódzką inteligencję żydowską, choć sam nie pisał. Przynoszono mu jednak, jak wydawcy, wszystkie debiutanckie dzieła młodych pisarzy”.
Wolfa Lejba spotkał ten sam smutny los, co całą społeczność Zgierza, której był aktywnym członkiem, zarówno w stosunkach prywatnych jak i w życiu społecznym. Po wypędzeniu Żydów ze Zgierza nigdy już o nim nie słyszano.
Niech Bóg pomści jego krew! Niech dusza jego będzie związana w węzełku życia.
{275}
Szkoła Kupiecka w Zgierzu
Liczba żydowskich studentów była tu bardzo duża. Dyplom tej szkoły dawał prawo do zamieszkania na terenie całej Rosji, także na obszarach, gdzie normalnie Żydom nie wolno było mieszkać.
W dniu urodzin cara Mikołaja II i w inne świąteczne dni związane z panującą dynastią odbywała się tzw. galówka. Wszyscy studenci musieli udać się do domu modlitwy, odpowiednio do wyznawanej religii. My, studenci żydowscy, szliśmy dwójkami do synagogi. Kiedy czoło naszego pochodu sięgało domu Margoliesa, ostatnie rzędy były dopiero przy kościele niemieckim. Tak nas było dużo.
Nauczyciel żydowski i chrześcijański stawali w synagodze przy pulpicie. Studenci stali wokół. Jeden z nauczycieli wygłaszał mowę o ważności tego dnia. Na końcu śpiewany był hymn „Boże cara chrani”. Kiedy skończyliśmy śpiewać, należało stanąć na baczność jak żołnierze i zasalutować.
Szkołę założyli w roku 1892 zgierscy przedsiębiorcy i kupcy pod przewodnictwem znanej firmy Borsta.
Studenci spoza Zgierza musieli znaleźć sobie zakwaterowanie. Wielu wynajmowało pokoje w domach znanych członków żydowskiej inteligencji: Izuchera Szwarca, pani Fajgełe Margolies, Menasze Kohena i innych.
Szkoła istniała do rewolucji 1905 roku. Wtedy to, pod naciskiem strajku szkolnego, przyznano Polakom prawo do nauczania w szkołach w języku polskim. Szkoły straciły zatem wszystkie przywileje należne szkołom rosyjskim. Zgierz był odtąd wolny od rosyjskich szkół.
Dzięki znanym nauczycielom studenci żydowscy mogli wieczorem w swoich kwaterach uzupełniać wiedzę ogólną nauką o żydostwie. Wśród nauczycieli tych był m.in. H.D. Nomberg, który uczył w domu Izuchera Szwarca.
{276}
W zgierskiej Szkole Kupieckiej
Wkrótce w szkole zawi¹zało się kółko studenckie. Na spotkaniach czytaliśmy razem ksi¹żki, razem wychodziliśmy i rozmawialiśmy o polityce. Przewodzili nam Dawid Mazur, dzisiaj mieszkaj¹cy w Zwi¹zku Radzieckim i Lejb Kolecki, pracuj¹cy w Zwi¹zku Radzieckim jako lekarz. Tych dwóch i ja byliśmy aktywnymi bundowcami. Od roku 1903 zajmowaliśmy się już nie tylko samokształceniem, ale także organizowaniem pomocy dla grup rewolucyjnych. Bund miał najsilniejszy wpływ na grupy studenckie takie jak nasza.
{z ksi¹żki „Historia żydowskiego ruchu robotniczego w Łodzi”, A. Wolf-Jasni, wyd. Łódź 1937}
{277}
Żydowskie szkoły powszechne w Zgierzu
{Fot. str. 277: klasa Żydowskiej Szkoły Publicznej w Zgierzu z polskim kierownikiem Kuśmierkiem}
Aż do pierwszej wojny światowej Żydowska Szkoła Publiczna mieściła się w niewielkim domu Żurkowskich przy ulicy Błotnej. Kierowniczką była pani Ela Tenenbaum. Językiem nauczania był język rosyjski. Warunki sanitarne były marne i uczyły się tu dzieci ubogich rodziców. Bogatsi posyłali swoje dzieci do nieżydowskich szkół prywatnych, takich jak szkoła pani Tydelskiej. Pod koniec okresu okupacji niemieckiej staraniem Rady Gminy pod przewodnictwem panów Naftalego i Handelisa szkoła przeniosła się do większego budynku i została rozszerzona o kilka klas.
W nowej szkole warunki były o wiele lepsze, a uczniowie reprezentowali wszystkie klasy społeczne. Nauczycielkami były młode Żydówki, świeżo po seminarium nauczycielskim. Nauczano oczywiście w języku niemieckim.
Kiedy w roku 1918 Niemcy się wycofali, nadzór nad szkolnictwem przeszedł w ręce Polaków. Szkoła żydowska włączona została w ogólny system edukacji i odtąd nazywała się Szkołą Publiczną nr 6. Relacje między władzami a szkołą i nauczycielami, których większość stanowili Żydzi, były bardzo liberalne. Przyjęto mnie na stanowisko kierownika, które utrzymałem aż do roku 1927. W międzyczasie do władzy doszli endecy. Wprowadzili oni do szkół żydowskich chrześcijańskich pracowników. Atmosfera stała się ciężka i nieznośna. Żydzi powoli odchodzili i w końcu grono pedagogiczne składało się głównie z polskich nauczycieli otwarcie chwalących politykę Hitlera. Przy końcu roku 1938 w szeregach nauczycieli pozostało już tylko bardzo niewielu Żydów.
W latach, kiedy byłem kierownikiem, nauczycielami byli: Henka Cohen, Gita Rozenman, Leon Rusak, Jadzia Gutjehner, Eugenia Cohen i Pola Dawidowicz. Ich stosunek do uczniów był ciepły i entuzjastyczny. Służyli im oni wsparciem w chwilach ucisku, wcale nierzadkich w owych czasach. Stali przy ich boku jak ich właśni rodzice i starali się zmniejszyć ciężary, jakie dzieci musiały dźwigać i podnosić je na duchu.
Poza Jadzią Gutjehner, która dziś mieszka w Izraelu, wszyscy pozostali, uczniowie i nauczyciele zginęli bez śladu w Zagładzie wraz ze swoimi rodzicami i rodzeństwem.
Niech tych parę zdań będzie pomnikiem wszystkich zgierskich nauczycieli, którzy w ciężkich warunkach poświęcili życie kształceniu żydowskich dzieci, formowaniu ich osobowości i egzystencji. Niech pamięć ich będzie błogosławieństwem.
{Fot. str. 278 u dołu: wycieczka szkolna do kopalni soli w Wieliczce}
{Fot. str. 279: klasa Żydowskiej Szkoły Publicznej w Zgierzu z nauczycielami: H. Cohen, S. Katz, A. Rozenberg [chyba chodzi o Eugenie Rozenberg? – Z.O'R.], L. Rusakiem, G. Rozenman, kierownikiem Kuśmierkiem i Plasmonową}.
{280}
Zepsuty lag ba-omer
Cheder Kalmana Mendla mieścił się w niewielkim domu przy targu rybnym, niedaleko kościoła katolickiego. Codziennie, gdy szliśmy do chederu, musieliśmy mijać kościół, nigdy nie zapominając wyrecytować „Będziesz się tym brzydził...” [28] Zaczęliśmy naukę u Kalmana Mendla zaraz po Sukot. Uczyliśmy się od ósmej rano do ósmej wieczorem, z dwugodzinną przerwą obiadową.
Studiowaliśmy Chumasz i Rasziego, a później także Gemarę. Najgorsze były powroty do domu o ósmej wieczorem, z obawy, że napadnie nas jakiś szajgec i zgasi lampy, które nieśliśmy. Ulice nie były oświetlone, z wyjątkiem Długiej.
Lampy nasze zrobione były z kolorowego papieru. Tylko niektóre dzieci miały oszklone lampy z łojowymi świeczkami w środku. Nieraz zza rogu wypadał szajgec, dla którego największą przyjemnością było wepchnąć dziecko w zaspę śnieżną. Oczywiście świeczka wówczas momentalnie gasła.
Na początku drugiego okresu szkolnego (okresy liczono od Paschy do Sukot i od Sukot do Paschy) Kalman Mendel powiedział nam, że jeśli nie zapomnimy odliczać Sefiry [29] , zabierze nas do lasu w lag ba-omer.
Trudno sobie wyobrazić, co to dla nas, małych chłopców, znaczyło: iść do lasu w lag ba-omer. Każde dziecko wynalazło sobie giętką gałąź ze sznurkiem, żeby sprawić sobie łuk i strzały na lag ba-omer. Razem zbieraliśmy gałęzie i badyle.
Przygotowania trwały dwa tygodnie. Każde z nas przechwalało się, ile ma strzał.
Każdy zazdrościł żółtemu Jakubowi. Przez pierwsze tygodnie zebrał więcej niż inni, bo w jego podwórku rosło drzewo, z którego odłamywał „amunicję”.
Dni i noce nabrzmiałe były oczekiwaniem na lag ba-omer.
Wreszcie nadszedł oczekiwany dzień. Cała nasza szesnastka przyszła do chederu rozradowana i w świątecznym nastroju. Każdy miał w ręce swój łuk i pełen worek strzał, a także białą torbę z jedzeniem na cały dzień.
Prowadził nas nie Kalman Mendel, ale jego syn, który był już starszym chłopakiem. Wyszliśmy z targu rybnego na ulicę Żydowską z niebywałą radością. Każdy dumny ze swego łuku i strzał.
Przechodziliśmy właśnie koło Kuraka, wciąż dość daleko od Lasu Łódzkiego (dzisiejszy Las Chełmski – ZG), może kilometr. Nagle nasz przewodnik zatrzymał się. Popatrzył daleko przed siebie i zawołał: „Uciekajmy szybko, widzę szajgeca”. W dzikiej panice pognaliśmy z powrotem do chederu. Lag ba-omer był zepsuty.
{282}
Czytelnia Żydowska Dawida Friszmana
Założona została (nielegalnie, według carskich dekretów) w studiu malarza i późniejszego znanego rzeźbiarza Marka Szwarca. Grupę założycielską stanowili młodzi, inteligentni działacze kulturalni i promotorzy samokształcenia. Byli między nimi tacy, którzy wciąż jeszcze nosili tradycyjną żydowską kapotę, ale mieli już w domach książki inne niż Święte Księgi – „trejfa pasul”[30]. Chasydzcy rodzice często sprawiali dzieciom lanie za przynoszenie takich książek do domu. Nie mogło to jednak wstrzymać budzącego się prądu intelektualnego, który zaczynał silnie i śmiało przenikać ulicę Żydowską i porywać coraz szersze koła spragnionej wiedzy młodzieży.
Pan Fabian Grynberg, jeden z założycieli, pisze w tym samym duchu: „Czytelni żydowskiej nadano imię ziomka, pisarza Dawida Friszmana. Odegrała ona w Zgierzu ważną rolę, podnosząc kulturalny poziom żydowskiej ludności, zwłaszcza wśród młodzieży. Między jej założycielami był także nasz przyjaciel Menasze Szwarcbard. Był lubianym człowiekiem o dużym poczuciu humoru i bliski był żydowskim masom. Jako dawny student Bejt Ha-Midraszu, korzystał z tej okazji, aby zachęcać religijną młodzież do wstąpienia do czytelni. Nieraz przeprowadzał dla niej odczyty. Aaron Cyncynatus miał swoje własne powody do założenia czytelni”.
Tu zauważyć należy, że Czytelnia Żydowska była początkowo pomyślana jako samowystarczalna instytucja edukacyjna. Celem jej było podnoszenie poziomu kulturalnego we wszystkich obszarach życia narodowego i społecznego. Najważniejsze było wzbudzenie zainteresowania edukacją i wiedzą we wszystkich warstwach żydowskiej społeczności.
Wraz z rozwojem czytelni i rozrostem jej zasobów coraz silniejsza stawała się potrzeba nowego locum, tak, aby można było bez kłopotów prowadzić jej rozszerzającą się działalność. Praca czytelni ustabilizowała się, kiedy otrzymała ona dwa duże pokoje (jeden na książki a drugi do pracy) w znanym domu Reichtersów, zwanym Dworem Palestyńskim. Sporządzono półki na książki, które podzielono na oddzielne sekcje i zmodernizowano katalogi. W krótkim czasie zorganizowano kursy języków i wiedzy ogólnej. Studiowano hebrajski i matematykę elementarną („Lodzer Folksblatt”, 4 lipca 1915).
Po otrzymaniu nowej siedziby czytelnia stała się drugim domem dla większej części młodzieży, która mogła nareszcie czerpać satysfakcję z życia według swoich ideowych pryncypiów i w przyjaznym środowisku. Mogła dawać wyraz swoim uczuciom, pragnieniom i nadziejom słowem i piosenką.
Wraz z legalizacją Czytelni Żydowskiej w roku 1917 przez niemieckie władze okupacyjne („Lodzer Tagblatt”, 15 sierpnia 1917) działalność jej jeszcze się rozszerzyła. Można było wreszcie reklamować różne kulturalne przedsięwzięcia, takie jak odczyty, wieczory literackie, zebrania żałobne poświęcone artystom i pisarzom, akademie na cześć rozmaitych historycznych wydarzeń, na ulicach miasta. Jednocześnie robiono wiele dla popularyzacji książek w językach hebrajskim i jidysz i liczba czytelników wzrastała. Wkrótce czytelnia stała się ważnym czynnikiem edukacyjnym w życiu kulturalnym i społecznym Zgierza. Jej popularność rosła, zwłaszcza wśród młodych.
Wraz ze wzmożoną działalnością kulturalną wzrastały środki finansowe czytelni. Niewiele można było oczekiwać od Rady Gminy, która sama była w potrzebie, zwłaszcza po tym, jak przewodnictwo objęli przedstawiciele Agudas Izrael. Na szczęście przewodniczącemu komisji budżetowej pierwszej Rady Miasta Zgierza w odrodzonej Polsce, działaczowi społecznemu panu Abrahamowi Morgenszternowi udało się uzyskać na ten cel subwencję ze środków miejskich.
W latach późniejszych ciężar utrzymania czytelni spadł niemal wyłącznie na ramiona pana F. Grynberga. Od czasu do czasu udawało mu się uzyskać większą lub mniejszą subwencję z kasy miejskiej lub od Rady Gminy.
Rok 1919 był rokiem znacznych zakupów książkowych. Na pierwszych zakupionych tomach, „Dziełach wszystkich Dawida Friszmana”, naklejono notę upamiętniającą poświęconą zmarłej młodej działaczce społecznej Nesze córce reb Dawida Kaca jako wyraz wdzięczności za jej oddaną pracę na rzecz czytelni. W tym miejscu wspomnieć należy także Lejbela Sirkesa, innego gorliwego działacza.
W ciągu następnych dwóch czy trzech lat nastała pewna zauważalna stagnacja w działalności kulturalnej czytelni z powodu wojny polsko – bolszewickiej. Część żydowskiej młodzieży zmobilizowano i wysłano na front. Inni uciekli za granicę. Wielu wyjechało do Izraela. Zgierz opuściła niemal cała twórcza i aktywna żydowska młodzież.
W roku 1923 odbyła się akademia żałobna z okazji pierwszego jarcajtu błogosławionej pamięci Dawida Friszmana, podczas której upamiętniono nazwisko naszego wielkiego ziomka nadając je naszej czytelni.
Działalność czytelni w latach dwudziestych w znacznej części odbijała wszelkie wyczuwalne w powietrzu nowe jakości intelektualne. Odrodzenie życia kulturalnego i literackiego ze wszystkimi jego ideologicznymi i artystycznymi prądami, które omyły szerokie kręgi żydowskiej inteligencji, a także większą część ludu, znalazło w naszym mieście silny rezonans. Nowy komitet, który z młodzieńczym zapałem przyjmował wszystko, co nowe, znalazł nieodkryte jeszcze obszary pracy edukacyjnej i kulturalnej. Dzięki bliskości Łodzi, w owym czasie znanego centrum kulturalnego, czytelni nigdy nie brakowało ożywczych wartości literackich czy dramatyczno – muzycznych.
Na zebraniu generalnym w roku 1926 wybrano nowy zarząd czytelni. Autor tych słów z dumą przyjął stanowisko dyrektora. Był to dla Żydów w Polsce trudny czas. W kołach żydowskiej sztuki i literatury dawał się odczuć powiew nienawiści. Żydowscy robotnicy i przedsiębiorcy głęboko odczuli skutki antyżydowskiej polityki ekonomicznej i podatkowej Grabskiego. Zgierz jako centrum przemysłu tekstylnego, odczuł je jeszcze boleśniej.
Aby nadążyć za wymaganiami nowych czasów, czytelnia żydowska nie tylko pozyskała oddanych sprawie ludzi z wysokimi aspiracjami, ale także zapewniła sobie świeże źródła dochodu, stare bowiem zaczęły powoli wysychać. Nie raz przedstawiciele nasi walili pięścią w stół Rady Gminy żądając subwencji dla jedynej żydowskiej instytucji kulturalnej w mieście. Niemal zawsze otrzymywali jednak tę samą, lakoniczną odpowiedź: „Nie ma pieniędzy!”. Żydowscy przedstawiciele w Radzie Miasta także coraz silniej odczuwali wpływy antysemickie. Nie mając wyboru, musieliśmy postawić na worek żebraczy. Egzystencja czytelni zawisła na włosku.
Wreszcie udało nam się pozyskać kilku przyjaciół posiadających większe lub mniejsze środki finansowe, takich jak np. Mosze Kupferberg, sam człowiek uczony i koneser książek w jidysz, odnowić kolekcję i zakupić nowe książki. Na ten cel zorganizowaliśmy szereg przeróżnych wydarzeń. Zorganizowaliśmy „dni kwiatów” i udało nam się zebrać na zgierskich ulicach pokaźne sumy. Wkrótce nowe książki nadeszły. Były to utwory literackie pierwszej klasy – oryginały lub tłumaczenia literatury światowej. Tym, którzy czytali po hebrajsku, największą radość sprawiły książki wydane przez wydawnictwo „Sztibł”. Aby zadowolić tych, którzy czytali po polsku, a których zawsze kusiła sąsiednia czytelnia (czy ksiegarnia?) „Wiedza”, wzbogaciliśmy naszą kolekcję sporą liczbą nowych polskich książek.
{Fotokopie str. 286: program uroczystości z okazji 20 rocznicy Czytelni Żydowskiej im. Dawida Friszmana w Zgierzu.}
Od tłumacza angielskiego: są to dwie fotokopie, jedna w jidysz i polski odpowiednik. Tłumaczenie z jidysz:
1907 – 1927I
Program
Dwudziestej rocznicy
Czytelni Żydowskiej Dawida Friszmana
24 kwietnia 1927, Zgierz [31]
Otwarcie: pan W. FiszerII
Wprowadzenie: pan F. Grynberg
Odczyty: pan J. Unger (Łódź)
Pan Marek Szwarc (Paryż)
{289}
Klub Literacko – Muzyczny “Zamir”
Aby jasno przedstawiæ cele i zadania organizacji, przytoczę tu kilka najważniejszych paragrafów jej statutu załączonego do skierowanego do władz podania o zarejestrowanie „Żydowskiego Towarzystwa Muzyczno – Dramatyczno - Literackiego 'Muza'” (później nazwę tę zmieniono na „Ha-Zamir”). Podanie z datą drugiego listopada 1909 podpisali trzej wyżej wspomniani panowie.
Cele i prawa towarzystwa:
1. | Celem „Muzy” jest rozpowszechnianie i rozwój literatury i muzyki wśród żydowskiej ludności Zgierza i okolicy i zaznajamianie jej członków z najlepszymi żydowskimi utworami literackimi poprzez: a) studiowanie najwybitniejszych żydowskich kompozytorów i żydowskich melodii; b) organizowanie otwartych żydowskich koncertów z recitalami i deklamacjami; c) pomoc materialna dla pragnących poświęciæ się studiom literackim lub muzycznym; d) organizacja konkursów na najlepszy żydowski utwór literacki, muzyczny lub dramatyczny; e) organizacja otwartych dla jej członków dyskusji i f) umożliwianie członkom towarzystwa wspólnego spędzania wolnego czasu. |
2. | Działalność w Zgierzu i okolicy. |
5. | Towarzystwo ma prawo do otwarcia biblioteki i czytelni dla swoich członków. |
7. | Członkami Towarzystwa mogą zostać osoby obojga płci, pochodzenia żydowskiego, dzieci szanowanych rodziców, które zgadzają się z celami Towarzystwa. Liczba członków jest nieograniczona. |
8. | Towarzystwo składa się z: a) członków honorowych; b) członków zwyczajnych c) sympatyków. |
|
|
18. | Dochody Towarzystwa: podział pracy pomiędzy komitety: literacki, muzyczny, biblioteczny, sekretariat, finansowy; organizacja wieczorów służących rozwojowi rozmaitych gałęzi sztuki; troska o materialny dobrobyt społeczeństwa; pogłębianie kontaktów z podobnymi organizacjami itd. Od roku 1913 Towarzystwo nosi nazwę „Ha-Zamir”. |
{Fot. str. 291: zespół mandolinistów „Ha-Zamiru”}
{Fot. str. 292: grupa dzieci z organizacji sportowych (1916) z radcami P. Łęczyckim, K. Eigerem i G. Lipowiczem}
Jak widać z powyższego tekstu, cele „Ha-Zamiru” były raczej szeroko zakrojone i głęboko zakorzenione w żydowskiej narodowej i ludowej twórczości; wyziera z nich wola podkreślania i wzbogacania naszych duchowych bogactw i przeżywania ich na godzien. W „Ha-Zamirze” postawiliśmy także na „pracę u podstaw” dla zapoznawania młodzieży z najlepszymi dziełami naszej ludowej twórczości.
Fabian Grynberg, niewątpliwie dobrze zaznajomiony z pracą „Ha-Zamiru”, pisze:
„'Ha-Zamir' prowadził przez pewien czas niezwykle bujną działalność. Chór śpiewał po hebrajsku i w jidysz. Odbywały się odczyty z udziałem znanych pisarzy: Hillela Zetlina, Izaaka Kacenelsona, dra Mokdoni, wydawcy Ogera i innych”.
Z czasem „Ha-Zamir” stał się ważnym czynnikiem w kulturalnym i edukacyjnym życiu zgierskiej społeczności. Miał do dyspozycji nawet bibliotekę z katalogami, która mieściła się w należących do Towarzystwa przestronnych pokojach domu Bretsznejdera przy ulicy Długiej 14.
Wokół „Ha-Zamiru” skupiły się prawie wszystkie osobowości twórcze o silnej świadomości narodowej w naszej tak złożonej zgierskiej społeczności. Zaliczali się do nich przede wszystkim: Naftali, Michowski, Hendeles, M. Szydłowski, Abraham Szlumiel, dr Zalcwasser, dr Weicman, Herman Szwarc, Pesach Kempiński i inni.
|
JewishGen, Inc. makes no representations regarding the accuracy of
the translation. The reader may wish to refer to the original material
for verification.
JewishGen is not responsible for inaccuracies or omissions in the original work and cannot rewrite or edit the text to correct inaccuracies and/or omissions.
Our mission is to produce a translation of the original work and we cannot verify the accuracy of statements or alter facts cited.
Zgierz, Poland Yizkor Book Project JewishGen Home Page
Copyright © 1999-2024 by JewishGen, Inc.
Updated 29 Mar 2007 by MGH