|
[Str. 174]
Z jidysz na czeski przełożył Michael Dunayevsky
Z czeskiego na polski przełożył Andrzej Ciesla
Cienie wieczoru padały na półki, pod stół, po kątach małego, ciasnego pomieszczenia. Nie mogłem doczekać się na Wajsenberga Przyszedłem wcześnie rano. Chłopiec redakcyjny przygotowywał właśnie nowy numer Unzer Hofnung do wysyłki. Czekałem długo no i w końcu usłyszałem pukanie do drzwi.
Chociaż nigdy w życiu go nie widziałem, kiedy wszedł od razu poznałem, że to właśnie jest Wajsenberg. Sredniego wzrostu, w ciemnoszarym, zimowym palcie z podniesionym kołnierzem. Wyświechtany kapelusz, za mocno nasadzony na głowę. Prostokątna twarz, pełna zmarszczek, wystające szczęki. Instynktownie wstałem z dziwnym uczuciem wielkiego uznania. Wajsenberg tego nie zauważył, spojrzał na mnie kątem oka. Podał mi dwa zimne palce jakby robił wyjątek i pokazał na krzesło, abym poczekał. Powiesił palto na zasuwkę od drzwi. Usiadł, odwinął z papieru żytni chleb z kawałkiem wędzonego śledzia. Jadł w milczeniu. Na koniec pomału i dokładnie zebrał okruchy chleba do papieru. Wstał i powiedział coś do chłopca, który pakował przesyłki. Dopiero potem, nie patrząc w moją stronę zapytał:
-Co Pan chce?Podszedł do półki i wysunął szufladę z manuskryptami. Wszystkie nadesłane prace leżały tam w kopertach, ułożonych według alfabetu. Znalazł moje wiersze. Spojrzał na nie. Przekartkował i cedząc słowa powiedział:
-Ja w sprawie wierszy. . posłałem Panu już dawno temu. . .
-Pańskie nazwisko?
-Knaphajs
-To jeszcze potrwa. Wczoraj posłałem Panu odpowiedź.W domu znalazłem kartkę pocztową: Red. Adm. Unzer Hofnung. (nie pisana ale opieczętowna wyblakłym tuszem)
Warszawa 14. 01. 1928. Drogi Panie Knaphajs. Z Pana wierszy opublikujemy Zuntog Hoge[2] i Yn an umetiker nacht[3]. Z szacunkiem J. M. WajsenbergTe parę słów było miejscami rozmazane. Chyba dlatego, że atrament nie był porządnie wysuszony bibułą.
Unzer Hofnung. . mówił często Wajsenberg. . . nie płaci młodym autorom żadnego honorarium. Każdy, kto wyda wiersz musi zapłacić za to sam, tak jakby on to publikował. Przecież to kosztuje. ! I na ostatnich stronach numeru była naprawdę lista osób, które płaciły. Najczęściej były to nazwiska samych pracowników wydawnictwa. Unzer Hofnung w czasie całego swojego istnienia potykał się z problemami finansowymi. Kiedy już po wielkim trudzie numer był wydrukowany to zatrzymał go zecer, i trzymał tak długo, aż mu zapłacono. Płaciło się na raty. I w taki sam sposób gotowe egzemplarze odbierano, rozdzielano i rozsyłano-wszystko na raty. Wajsenberg uważał siebie za utalentowanego przedsiębiorcę, ale prawdę mówiąc - był bardzo niepraktyczny. Szczodrze rozsyłał każdemu czasopismo. Jeżeli ktoś chciał dwa egzemplarze to Wajsenberg kazał chłopcu zapakować pięć. Ale przecież odeślą z powrotem Nie martw się. Mówię poślij pięć tak poślij pięć
Wajsenberg miał swój sposób na to, aby jego słowo doszło wszędzie. I tam gdzie widział iskrę telentu zapraszał autora do Unzer Hofnung. Cieszył się z każdego nowo pozyskanego. Kiedy udało mu się już zgromadzić wokół siebie krąg autorów, zorganizował w sobotę , w teatrze Skala na ulicy Dzielnej 11, poranek literacki. .
Z całej Polski zjechali się młodzi Żydzi: w kapeluszach na bakier, w okularach i bez, w znoszonych paltotach, w powykręcanych kamaszach, ale z uroczyście rozpromieniowanymi twarzami, tak jakby nie było ludzi szczęśliwszych od nich.
Sala była wypełniona po brzegi. Mało kiedy taki literacki poranek miał szanse na powodzenie. Między siedzącymi na jasno oświetlonej trybunie było dwóch autorów, których spotkałem po raz pierwszy w redakcji Wajsenberga. Byli to M. B. Stein i Nossen Ejbeszic. Wajsenberg zaczął po cichu, lekko trzęsącym się głosem. Potem się opanował i mówił spokojnie aż w końcu wybuchnął jak ogień. Posyłał gromy pod adresem prasy, wydawnictw i wszystkich tych, którzy zamykają drzwi przed młodymi autorami, przed nowym pokoleniem nosicieli słowa. Było to wyjątkowe spotkanie Wajsenberga ze swoimi uczniami i autorami z jednej strony oraz z czytelnikami, zapalonymi chasydami i jego wielbicielami z drugiej strony.
Piątego lipca 1928 roku. Otrzymałem Pana ostatnie wiersze wraz z listem i prośbą o przypomnienie abym Pana prace wydrukował. Leży u nas dużo materiału, który wszystek nie wejdzie się do numeru. Drukujemy to co przyjdzie nam pod rękę podczas gdy inne rzeczy leżą, chociaż napewno są również wartościowe. Postaram się aby Pana prace wydrukowano. W ostatnim z Pana wierszy, z przeklinaniem dziewczyny nie jest miłe sercu. A także nie można nienawidzieć zawiedzionej miłości. Powinniśmy raczej być wdzięczni za złudzenie, które nam dała. Robi to na czytelniku wrażenie, chociaż może niesłuszne, że mężczyzna przeklinający miłość jest człowiekiem złym i mało sympatycznym w swoim spojrzeniu na świat. Powinniśmy jeszcze podziękować miłości za to złudzenie, które nam dostarczyła - to bardzo charakterystyczna cecha Wajsenberga. Miał taki sam pogląd nie tylko na miłość ale również i na życie. Tak to widział Wajsenberg.
Wajsenberg w tym czasie planował stworzenie nowego typu teatru żydowskiego. Miał to być teatr bez zawodowych aktorów, którzy grają za pieniądze to, co się im dyktuje. Jak aktor, który wczoraj grał szund[4] może dzisiaj grać rolę artystyczną?A zawodowy aktor robi to z czystym sumieniem, bo przecież gra za pieniądze. . .
Kiedy pewnego chłodnego popołudnia, kiedyś przed elulem, szliśmy ulicą Franciszkańską. (w jakimś podwórku, wynajęliśmy pomieszczenie na przeprowadzanie prób). Wajsenberg przedstawił mi zachwycyjący obraz wysoce artystycznego, ludowego teatru żydowskiego. Mówił o tym jak wydostać z błota i ocalić teatr żydowski od wynarodowienia. Jak nadać mu artystyczny charakter aby służył narodowi i sztuce.
Planowaliśmy również grać sztuki tanie, które jeszcze nie widziały światła dziennego, takie, które zawodowe teatry nigdy jeszcze nie pokazały ponieważ, zostały odrzucone przez ich kierownictwa artystyczne . Ich inscenizacje nigdy nie brano pod uwagę.
Wajsenberg nie miał zaufania do większości sztuk powszechnie przedstawianych. Teraz musiało się zagrać sztukę Wajsenberga Cena miłości, przebieg w trzech aktach. Zaprosiliśmy go do studia i z wielkim zainteresowaniem wysłuchaliśmy wykładu o teatrze i problemach sztuki. Rozpoczęły się próby. Rozdzielono role i zaczęto ćwiczyć. Reżyserował sam Wajsenberg. Dał się unieść młodymi aktorami. Sam projektował dekoracje. Scena w pierwszym akcie przedstawiała fragment rynku małego miasta. Północ. W otwartym oknie siedzi dziewczyna i z tęsknotą śpiewa:
Po wodzie mewa płynie. Płynie aż do morza.Z początku nikt z dziewcząt nie chciał tego śpiewać. Mówiły, że obejdzie się i bez tego. Wajsenbergowi ledwo co się udało im wytłumaczyć, że taka jest właśnie sztuka realistyczna. Realizm nie kryje ludzkich słabości. Nie upiększa życia, tylko przedstawia go z całą jego brutalnością.
Stoi dziewczę. Podnosi sukienkę i krzyczy
. . gewałt. Ja chcę chłopa!
Kiedy przedstawienie było już prawie gotowe, Wajsenberg zaczął się martwić, bo skończyły się możliwości pozyskania pieniędzy. Minął tydzień i drugi, ciągle nie udawało się znaleźć sali. Członkowie studia zaczęli się burzyć. Siedzieliśmy w wynajętym pomieszczeniu i czekaliśmy na Wajsenberga. Miał przyjść z odpowiedzią i uzgodnić termin przedstawienia.
Wajsenberga nie doczekaliśmy się. Nie przyszedł. Prawdopodobnie nie zebrał potrzebnej sumy pieniędzy na zapłacenie sali. Cała nasza praca była na nic. Całe wielkie przedsięwzięcie - przedstawienie Wajsenbergowej sceny z życia Ceny miłości nie odbyło się.
Najczęściej otoczony był kręgiem swoich wielbicieli. Młodzi pisarze mieli możliwość poznać Wajsenberga osobiście, wysłuchać jego krytyki o swoim ulubionym autorze i jego dziele, oraz trafnych poglądów na literaturę i sztukę. Jego ciche, powściągliwe i przemyślane oceny - były wyważone i zawsze celne. Często zmęczony podczas rozmowy długo i z wysiłkiem kaszlał. Kiedy kaszel mijał, oddychał ciężko, jakby ostatkiem tchu, jakby brakowało mu powietrza.
W czasie ostatniej zimy przed przeprowadzką kółka literatów na Graniczną 11, Wajsenberg często tam przebywał. Przychodził wcześnie rano. zmarznięty, w jasnoszarym palcie z podniesionym kołnierzem. Lekkim krokiem przechodził przez pierwszą salę, obok długiego stołu, pełnego rozłożonych gazet i nawet nie spojrzał w ich kierunku. Siadał przy pierwszym stoliku w wielkiej sali, zaraz obok rozpalonego pieca i zaczynał przeglądać rękopisy. Gorliwie przygotowywał do druku swoje dzieła. Obecne wydanie miało być siódmym z kolei wydaniem Dzieł wszystkich J. M Wajsenberga. Miały się w niej znaleźć opowieści Wajsenberga z początkowego okresu jego twórczości.
J. M. Wajsenberg siedział w końcu sali, zestarzały, samotny, trochę zgarbiony a z drugiej strony . znad trybuny patrzył na niego szabasowo uroczyście rozjarzony J. T. Perec. A ze ściany pełnej okien jaśniał wielki, bogaty i kolorowy portret Szaloma Asza. A Wajsenberg zagłębiony w zapisanych długich arkuszach papieru nie czuł już więcej zimna.
W kole literackim zawrzało. Po przeprowadzce koła na ulicę Graniczną, na czwarte piętro, chodzono tam mniej. Nie pomogło ani jego bogate urządzenie. Nieprzytulnemu, obcemu, pomieszczeniu brakowało siły przyciągania, które posiadała Tłomacka 13.
Wielu pisarzy, którzy byli na sali, zdenerwowani pokrzykiwali: Skandal! Niesłychana rzecz aby pozostawiono pisarza samotnego w chwili śmierci! I kogo?-Wajsenberga!!!
Rozdzwoniły się telefony. Trzęsącym głosem przekazywano tą wiadomość. Sprawa się nagłośniła i kilku pisarzy pojechało zaraz do Wajsenberga, do Jabłonnej.
Zmęczony i przepracowany ponad siły i. . . . zmarł z głodu. Tak!Dobrzy przyjaciele, którzy utworzyli fundusz na wydanie dzieł Wajsenberga, zapomnieli o samym autorze.
Wajsenberg cierpiał i jak zawsze milczał o swoim ucierpieniu.
Jego kłopotów nikt nie traktował poważnie. Nikt mu nie pomógł. I choć przez wiele dni Wajsenberg nie pojawił się w lokalu, nikomu nie przyszło na myśl zapytać: gdzie on jest?dlaczego się nie pokazuje?
Dopiero teraz złapali się za głowy i przypomnieli sobie, że przecież Wajsenberg nie pojawiał się w kole, już bardzo długo. Każdy się w jakiś sposób poczuł winny. Ale kogo można za to winić?13-tego sierpnia, osamotnione, w cudzym łóżku, w obecności tylko kilku pisarzy, przestało bić serce Itcze Majera Wajsenberga.
Wszystkie drzwi były otwarte na oścież. W szarym świetle pokoju, na katafalku stała trumna. Przykryta czarną chustą i oświetlona migającym, czerwonym światłem woskowych świec. Po obu stronach trumny trzymano wartę:po trzech pisarzy z każdej strony. Uroczystą ciszę pożegnania przerwał dochodzący z sali obok, głośny płacz, przechodzący w spazm. A tak zaraz ucichło. To córki Wajsenberga Perla i Gneidl uspokajały matkę.
Na dworze na schodach stał tłum ludzi, który ciągle się powiększał. Od rana zgromadziły się na ulicy tłumy. Starzy i młodzi, warszawski naród żydowski, milczący w hołdzie, przechodził obok trumny, oddając ostatnią cześć wielkiemu pisarzowi. Opłakiwano pisarza Wajsenberga, a może i jego los. Elegancka młodzież żydowska i brodaci Żydzi, stali po rogach ulic i płakali. Pisarze z warty honorowej nie mogli powstrzymać łez.
Lud opłakiwał pisarza z ludu. On czerpał z ludu i był całe życie z ludem. Dlatego tak go kochali zwykli ludzie, zwykli Żydzi.
O dwunastej w południe ulica pociemniała od tłumów. Nie można było przejść, przepchać się do bramy w Granicznej 11. Zatrzymano ruch tramwajów, samochodów i furmanek. Tysiące ludzi opuściło pracę, sklepy i warsztaty aby doprowadzić na miejsce wiecznego spoczynku, jednego ze swoich najdroższych pisarzy. rzeźbiarza żydowskiej literatury . . jak raz określił celnie Wajsenberga Nojech Priłudzki*. . . jednego z najwięcej opłakiwanech żydowskich pisarzy, który nie zaprzedał swojego pióra. . . . . .
Kondukt żałobny Wajsenberga ciągnął się przez wiele ulic aż na cmentarz przy Gęsiej. Zaczął padać drobny, monotonny deszcz. Deszcz, który przenikał do szpiku kości. Chociaż cały kondukt mókł, nikt się nie zatrzymał. Ze wszystkich ulic waliły tłumy, przyłączając się do orszaku żałobnego.
Nie było sądzone Wajsenbergowi zobaczyć wydania siódmego tomu swoich dzieł, który tak starannie przygotowywał do druku. W wydaniu tym, które wyszło w miesiąc po śmierci pisarza, jego portret był już w czarnych ramkach.
|
JewishGen, Inc. makes no representations regarding the accuracy of
the translation. The reader may wish to refer to the original material
for verification.
JewishGen is not responsible for inaccuracies or omissions in the original work and cannot rewrite or edit the text to correct inaccuracies and/or omissions.
Our mission is to produce a translation of the original work and we cannot verify the accuracy of statements or alter facts cited.
Zelechow, Poland Yizkor Book Project JewishGen Home Page
Copyright © 1999-2024 by JewishGen, Inc.
Updated 2 Dec 2009 by LA