Ksiega Pamięci

[Str. 65]

Pierwsza rosyjska rewolucja
Żydowskie życie gospodarcze przed pierwszą wojną światową

Szolem Aszlak

Z jidysz na czeski przełożył Michael Dunayevsky
Z czeskiego na polski przełożył Andrzej Ciesla

Ze względu na dużą odległość, trudno było się dostać ze stacji kolejowej do Żelechowa. Nawet i w lecie. Ze wschodu było 40 km do lubelskiej kolei. W tamtym czasie taka podróż końmi trwała całą noc. Na dodatek groziło realne niebezpieczeństwo utraty życia. Nie raz napadano podróżujących, okradano ich i zabijano. Do najbliższej stacji Sobolew koło Dęblina było 21 km. Zrozumiałe, że duża odległość od stacji kolejowej miała wpływ na stan ekonomiczny Żelechowa, który był bardzo biednym i prymitywnym miasteczkiem tak jak większość miasteczek w guberniach lubelskiej i siedleckich. Żyło się bardzo biednie, mieszkało się w małych drewnianych domkach, często o krzywych ścianach i ze strzechami pokrytymi gontem i słomą.

W takiej chatce były cztery pomieszczenia. W każdym takim pomieszczeniu mieszkała jedna rodzina składająca się z wielu dusz. Część z tych pomieszczeń była jeszcze przedzielona drewnianą ścianą i tak z jednego pokoju były dwa co znaczy, że w takim małym domku mieszkało 8 rodzin, a ponieważ biedni ludzie są błogosławieni wielką liczbą dzieci, często mieszkało w takim domu około 50 lub więcej osób. W pomieszczaniach mieściły się także prymitywne warsztaty szewców, krawców i innych rzemieślników.

W takich to domach, w biedzie i ciasnocie, kobiety rodziły dzieci i było to całkiem normalne, że Bóg dawał, a Anioł śmierci w postaci królowej Saby te dzieci zabierał.

Wyżywienie było bardzo biedne – nawet czarny chleb z kartoflami był problemem dla większości żydowskich rodzin w Żelechowie. A kiedy już mieli na zimę kilka woreczków kartofli, beczułkę kapusty i trochę drzewa na opał, to uważano, że jest się dobrze zabezpieczonymi Żydami.

Głównym jedzeniem w każdym domu były kartofle. Jadło się je w łupinach lub bez, ubite z kapustą, usmażone na oleju, a nawet na szabas robiło się z kartofli czulent i placek. Mięso u przeciętnej żydowskiej rodziny była zacnym pokarmem – mały kawałek na szabas i święto, a u tych biednych ani i tego nie było. W najlepszym przypadku głowa jagnięcia lub kawałek innego, taniego mięsa. Również na szabas i święta jadło się i rybę – ale tylko po małym kawałku. Biedni często kupowali małe rybki, gdzie na funt wchodziło ich kilkadziesiąt.

Cały tydzień czekało się na poświętny szabas, kiedy to jadło się lepsze pokarmy.

Z ubrań najbardziej rozpowszechnionym był w lecie chałatek a w zimie watówka. Na meble w biednych rodzinach składały się dwa drewniane, rozkładane łóżka. W nocy na spanie wysuwali łóżko, aby było szersze, a w dzień je składali, aby w tej biednej izdebce zabierało mniej miejsca. Łóżka stały wzdłuż ścian naprzeciwko siebie, a na środku przy oknie – stół. Obok łóżka długa ławka o czterech nogach. Przy drugiej ścianie stał zielony kufer, na kółeczkach. W tym kufrze było cała bieda, którą rodzina posiadała. Na przykład ubrania, powleczenia i inne rzeczy.

U rodzin z dziećmi łóżka ustawione były w taki sposób, że mama spała z jednym dzieckiem, tata z drugim a na kuferku kładło się siennik i słano tam dla dalszych dwojga dzieci. W rodzinach gdzie było więcej niż czworo dzieci, była taka specjalna ławka na spanie. Obok ławki na noc zdejmowało się górną deskę i z tego robiło się wysuwane łóżko. Tam układali do spania dwoje dzieci. W rodzinach gdzie było dużo dzieci, często leżało na tych ławkach czworo dzieci: dwoje po jednej a dwoje po drugiej stronie. W nocy te cztery pary nóżek się między sobą plątały.

Wychowanie dzieci było takie samo, jak i we wszystkich żydowskich miasteczkach w tamtym czasie. W wieku trzech lat dziecko zaczynało chodzić do chederu, gdzie przebywało od rana do wieczora. Dzieci musiały wytrzymać wszystkie formy męczarni od złego rebego. Był zawsze zły, bo nigdy nie miał dość pieniędzy na utrzymanie żony i dzieci. Zła rebecyn często go przeklinała i pytała: „Do czego to wszystko doprowadzi!”. Tak, że rebe całą swój ból i ucierpienie wylewał na swoich małych, biednych uczniach, które od bicia rebego nosiły ślady na różnych częściach ciała.

Chłopcy z chederu cierpieli i wierzyli w dwie rzeczy, że po pierwsze jest piątek albo wieczór przed świętem i że trochę się wyzwolą od złego rebego a druga rzecz to, że przyjedzie kiedyś czas, kiedy już wyrosną i zupełnie się zbawią złego rebego razem z jego chederem, złą rebecyn i w ogóle, że wtedy zbawią się tego chomąta, biednego domu i sami pójdą szukać swojej drogi w życiu. Były w miasteczku także i dobre chedery gdzie mełamedzi starali się wpajać w dzieci Torę i jidyszkajt.

 

Sposoby utrzymywania się żelechowskich Żydów

1. Przemysł skórzany

Większość Żydów w Żelechowie żyła z warsztatów szewskich. W wąskich małych mieszkaniach Żyd-szewc miał swój warsztat gdzie często sam, a i często także z pomocnikami pracował i wyrabiał zwykłe chłopskie buty z cholewami, które sprzedawał we wtorki na jarmarku lub jechał do bliskiego miasteczka Adamów, gdzie przez całe cztery dni odbywały się większe jarmarki. Często wielu szewców się umawiało tak, że z butami jechał tylko jeden z nich do Łęcznej, na wielki doroczny targ. Dostawał za to od pozostałych pewną część zysku.

Kiedy była praca, tak pracowało się w lecie od rana do późnego wieczora. W zimie przez całą noc, od wczesnego rana do późna, aż do północy na czwartek. Także w zimie również z soboty na niedzielę pracowało się nawet całą noc.

Można było się wyżywić tylko ciężką pracą. Pomocnik rzemieślnika żył w jeszcze większej biedzie i nigdy nie miał tyle chleba, aby się najeść do syta.

Były także i inne zawody, które nawiązywały na pracę szewców. Były rodziny, które zajmowały się wyprawianiem skór dla szewców. Byli to cholewkarze.

Bardzo dobrze znany w Żelechowie był garbarz Chisde ze swoim synem i zięciem – Izraelem synem Honesa, i z dużą rodziną garbarzy: Dawidem synem Welwela z rodziną, Berele Kozaka, Szlojme Czeża i wielu innych. Garbarskie warsztaty były bardzo prymitywnie urządzone. Obok chat, w których mieszkały całe rodziny, były wkopane wielkie kadzie, nazywane katkes. Były dwa rodzaje katkes: z wapnem, w których zmiękczali skóry, i z piaskiem. Po odleżeniu kilku dni w wapnie goliło się sierść i potem skóry układało się do kadzi z piaskiem. Nieprzyjemny fetor roznosił się od nich po dalekiej okolicy.

W domu garbarza stały długie, czarne stoły obite blachą. Na tych stołach obrabiano skóry. W zimie w garbarskim mieszkaniu, w szerokim piecu nazywanym suszarnią, z sufitu zwisały drągi, na których suszono mokrą skórę. Kiedy weszło się do takiego mieszkania, a tam było palone w piecu torfem, to od powieszonej zwisającej skóry powietrze było tak wilgotne i ciężkie, że ludzie nie widzieli siebie nawzajem. Z takich domów rozchodził się bardzo przykry fetor tak w lecie, jak i w zimie.

Warsztacik cholewkarza był zorganizowany w następujący sposób. W mieszkaniu po jednej stronie stała kadź, w której miękła skóra. Był tam długi, czarny stół, na którym opracowywano skórę i naciągano cholewy lub modelowano kamasze. Również i u cholewkarzy był piec do suszenia, gdzie w zimie suszyło się mokre cholewy no i tutaj, podobnie jak u garbarzy powietrze było nieznośnie gęste i wilgotne.

W takich domach z trującym powietrzem mieszkały rodziny z dziećmi. Tam się spało i wdychało to zabójcze powietrze. Było więc normalne, że Anioł śmierci bywał częstym gościem w takich domach.

Lepszym zawodem związanym z szewstwem było zeszywanie cholew, czyli kamasznictwo.

Taki rzemieślnik miał jedną lub dwie maszyny do szycia. Pracował z synem lub miał pomocnika. Warsztaciki także mieściły się w mieszkaniach. Przede wszystkim ta praca była bardziej czysta. A i domostwo wyglądało inaczej. To rzemiosło uważało się za najbiedniejsze w żelechowskim przemyśle skórzanym.

W miasteczku byli również drobni kupcy, handlujący niewyprawioną skórą, których nazywano „kosiarzami skór”. Często wozili oni z Warszawy niewyprawioną skórę, dzielili ją na mniejsze kawałki i sprzedawali szewcom. Ci handlarze skórą nie należeli do wielkich bogaczy. Tym handlem trudnili się uczeni handlarze i lepsi Żydzi jak na przykład: reb Chaim Mordche Szniter, reb Naftali Szniter – obaj wielcy uczeni. A także Chasyd z Góry Kalwarii reb Gedalja Jojsef, uczony i połowiczny rebe i inni.

Było także kilka sklepików, w których sprzedawano szewskie przybory: sierść świńską, dratwy, kopyta, noże, osełki, kleszcze, młotki, kołki, szpilki, szydła, kopytka i wszystkie inne potrzeby do wyrobu butów z cholewami. Jeden z właścicieli takiego sklepu nazywał się reb Izrael Janczuz. Wielki znawca Tory. Bystry kocki chasyd i wielki umysł, który często łagodził wielkie spory.

Z wyrobu skóry utrzymywało się w Żelechowie około 60 procent Żydów.

W Żelechowie było dwóch wielkich skórzanych fabrykantów, którzy nie pracowali na rynek żelechowski, ale dla Warszawy. Najbogatszymi Żydami byli Ber Ajger, dziadek znanego reżysera Jakuba Rotbojma[1] i Awrum Icchok Szarfharc. Jechiel Lerer w swojej książce Mój dom opisał ich bardzo trafnie:

A jeszcze bardziej miękki od pluszu jest głos bogacza”.

Na początku tego to stulecia poprawia się sytuacja żelechowskiego szewstwa. Zaczynają przyjeżdżać do Żelechowa tak zwani ogólnicy, kupcy z Ukrainy, Wołynia, Podola i Białorusi. Byli to handlarze, którzy skupowali gotowe buty od szewców. Szewcy więc nie musieli czekać do jarmarku, który często nie udawał się przez deszczową pogodę, lub z powodu żniw oraz w okresie kryzysu przemysłu skórzanego. Dzięki tym handlarzom szewcy uzyskiwali lepszy zbyt dla swoich wyrobków.

Powstawały większe warsztaty, w których pracowało już po 8-10 robotników z pomocnikami. Te warsztaty nie mieściły się już w mieszkaniach, ale w oddzielnych domach. Niestety zapanowało w nich niezwykłe wykorzystywanie. Robotnicy pracowali od soboty w nocy aż do piątku do wieczora. Bardzo źle powodziło się chłopcom, których nazywało się chłopcy od ręki, bo często byli bici przez właścicieli.

Właściciele, kiedy musieli płacić robotnikowi za jego ciężką pracę, szli do szynku. Tam przesiadywali aż do późnych godzin nocnych przy piwie i gęsinie, a robotnik szedł do domu bez pieniędzy. J.M Wajsenberg takiego robotnika uwiecznił w swojej książce Pokolenie, które odchodzi i pokolenie, które przychodzi.

Przy warsztatach pracujących dla kupców ogólników, utworzyła się warstwa, która także żyła z wyrobu skór. Nazywało się ich maklerami. Później nazywało się ich komisjonerzy. Pierwszym maklerem był Herszel Jojsefa. Miał „herbaciarnię” z nielegalnym, małym wyszynkiem, a także taki rodzaj schroniska dla kupców, którzy przyjeżdżali do Żelechowa. U niego zamieszkiwali, a potem pan domu ich doprowadzał prosto do szewca. Z czasem Herszel Jojsefa został maklerem. Kiedy zmarł, jego syn Lipisz przejął całe dziedzictwo, a także maklerstwo. Nazywał się już Lipisz komisjoner.

Drugim znanym maklerem był Icze Perec Guberek. Wcześniej był cholewkarzem i wielkim biedakiem. Kiedy zaczęli przyjeżdżać do Żelechowa ogólnicy, został maklerem. Po śmierci jego syn Izrael przejął interes ojców, i nazywano go już wtedy Izraelem komisjonerem.

 

Ogólnik Awrum Moszkowicz
Z powodu rozkwitu wyroby skóry całe miasteczko ożyło

 

2. Przy igle i nożyczkach

Wiele rodzin tak jak rodziny Izera Tajdenter, Welwela i Mojszego Icyka Tandejtera, Awisza Tandejtera, Motela syna Haniny, Mojszego Zerecha, Icchoka Kajlesa, żyło z produkcji odzieży. Warsztaty krawieckie mieściły się w mieszkaniach. Składały się ze stołu i dwóch maszyn do szycia. Stół służył do krojenia i prasowania. Pan domu wraz z synami szył na maszynach. Nawet kobiety i małe dzieci pomagały przy pracy. Obszywali oni dziurki i przyszywali guziki.

Szyło się tanie, cajgowe spodnie, barchanowe serdaki i tanie garnitury. A w zimie krótkie watowe marynarki, burki dla chłopów i watowe palta dla bab.

Swoją produkcję sprzedawano zawsze we wtorki na jarmarku lub jeździło się do mniejszych miasteczek jak: Ryki, Adamów, Stoczek. Ci mistrzowie krawieccy z rodzinami, ciężko pracowali i żyli w biedzie. Zrozumiałe, że zwykli robotnicy żyli jeszcze biedniej.

Byli w Żelechowie także prywatni krawcy męscy, którzy szyli dla prywatnych osób ubrania z cudzego materiału na przykład cajgowe chałaty, krótkie kapoty dla chasydów, kapoty z atłasu i pluszu, perkalowe szlafroki, spodnie i kamizelki.

Część Żydów zarabiała na w swój biedny chleb domokrąstwem. Nazywało się ich dorfs-gejer. W niedzielę często spotykało się na wszystkich drogach Żydów, chłopców, a także kobiety idących pieszo na wieś z tobołkami na plecach. W lecie szli z trzewikami przewieszonymi na kiju. W piątek wracali.

 

Żelechowski dorfs-gejer-domokrążca

 

Szewcy chodzili po wsiach i reperowali chłopskie buty, podobnie jak i chłopscy krawcy, którzy nosili ze sobą warsztacik złożony z nożyczek, metra krawieckiego, kawałka kredy, naparstka i trochę nici. To wszystko krawiec miał u siebie w tobołku. Nosił z sobą także garnek na gotowanie, łyżkę, talerz, tefilim i mały sidur.

Oprócz szewców i krawców byli tacy, co nosili różne towary na sprzedaż: wstążki, koraliki, igły i nici, guziki i inne drobne rzeczy. Inni chodzili znów z bańkami nafty do sprzedania. Ta grupa żyła bardzo biednie.

Handlarze w Żelechowie zajmowali się przede wszystkim handlem produktami rękodzieła. Żydów uważano za najwyższą i najbogatszą warstwę. Ich imiona były bardzo dobrze znane: Icchok Mojsze Nirenberg, Chaim Niremberg, Fajwel Szpaniemacher, Chaim Jecheles, jego zięć Jeszajachu Hone, Izrael Lewis, Hanele reb Dawida, Matis Miler i inni. Ci kupcy jeździli po towar do Warszawy, część do Łodzi, aby go potem sprzedać handlarzom, mieszkańcom i chłopom na jarmarku.

Najbiedniejszy i najmniej produktywną warstwą w miasteczku byli właściciele prawie pustych sklepików. Żydzi żyli z jałmużny, czasem zarobili coś z pośrednictwa, czasem otrzymali trochę z plonów i czekali na jakiś cud.

We wtorek na jarmarku często widziało się takich Żydów, jak obstępują chłopskie furmanki, które przyjechały z różnymi towarami i jeżeli jeden chciał kupić od chłopa worek kukurydzy czy pszenicy lub coś innego, zaraz wszyscy chcieli brać w tym udział. Często stawało się tak, że jeden drugiego prześcigali w cenach i na koniec zapłacili chłopu więcej, niż on chciał. Liczyli na cud, że można chłop popełni błąd w miarce i będzie tego w skuteczności więcej funtów, co w większości przypadków nigdy nie miało miejsca.

Tak to wyglądał żydowskie gospodarcze życie w Żelechowie. Pomimo tego, że ekonomicznie żyło się tak biednie, Żelechów wydał wielkie duchowne osobistości we wszystkich dziedzinach: uczonych, rabinów, i chasydzkich cadyków. Z naszego pokolenia z Żelechowa wyszli tacy wielcy Żydzi jak reb Szymon Engel, który się wsławił w Polsce i wielcy pisarze jak J.N Wajsenberg, Jechiel Lerer i inni utalentowani ludzie.


Przypisy:

  1. Rotbojm Jakub (1901-1994) Reżyser, dyrektor teatrów, plastyk. Return


[Str. 77]

Żydowscy szewcy i polscy hutnicy

Mojsze Cybulkiewicz (Baranquilla Kolumbia)

Z jidysz na czeski przełożył Michael Dunayevsky
Z czeskiego na polski przełożył Andrzej Ciesla

W roku 1905 kiedy żydowscy czeladnicy u szewców i krawców opanowali miasteczko.Zaczęli także organizować i u żelechowskich polskich szewców ,co wywołało wielkie niezadowolenie u nieżydowskich mistrzów.A ci za to chcieli się z nami policzyć.Dowiedzieliśmy się o tym i zwróciliśmy się o pomoc do polskich robotników w Hucie.[1]

Nasza grupa wynajęła furmankę od reb.Lejbisze Hirsza i pojechaliśmy do Huty.Po drodze w lasku jarczewskim zauważyliśmy,że ktoś za nami jedzie.Poprosililiśmy reb.Lejbisza ,aby pogonił konika ,ale furman odpowiedział ,że dla nas nie będzie mordował konia.

Widziąc,że sytuacja wygląda źle, zeszliśmy z furmanki. Zauważyliśmy,że polscy majstrowie i policjanci są już blisko nas.Tak więc zaczęliśmy strzelać ze rewolwerów.[2] Nasi przeciwnicy odpowiedzieli tym samym i tak to dotarliśmy do Huty.

Opowiedzieliśmy polskim robotnikom ,co się wydarzyło w miasteczku.Obiecali nam pomoc.Nazajutrz rano dołączyło do nas około 20 robotników z Huty.Zrobili demonstrację, a także ostrzegli polskich majstrów, aby nie myśleli,że strajki są żydowskim wymysłem i aby nikomu nie dokuczali, bo inaczej będzie źle.

Przez parę dni był spokój.Policjanci zachowywali się tak ,jakby ich nie było.Stali się niewidzialni.Kiedy rozlepiało się plakaty, wtedy pojawiła się w Żelechowie rosyjska kawaleria–kozacy i zaczęła zamykać i winnych i niewinnych. Kiedy wojsko odeszło, ruch kontynuował swoją pracę.

Do polskich szewców przyprowadziliśmy polskich agitatorów.Przyjechał student medycyny ,syn żelechowskiego doktora Michałowskiego.Poznałem go dlatego, bo mieszkaliśmy po sąsiedzku i jako dzieci razem się bawiliśmy.Miał ówcześnie partyjny pseudonim „Bogdan”.

Zwołaliśmy zebranie przy kapliczcepod .Żydzi nazywali to miejsce dos kleine tumele (małe święte nieczyste miejsce).Na to zebranie zaprosiliśmy robotnika Biernackiego z Huty.On także był dobrym agitatorem.

Po przemówieniu „Bogdana” polskich robotników ogarnął wielki entuzjazm i chcieli go całować po rękach.Zbliżała się noc. Robotnicy zapalili papierosy. Biernacki podszedł do Michałowskiego i zwróciwszy się do niego po imieniu przedstawił ,się.Michałowski nic nie powiedział ,tylko chwycił mnie za rękę i razem odeszliśmy.Po drodze powiedział mi,że Biernacki jest prowokatorem. Pracował w wielkiej hucie i tam zajmował się prowokowaniem ruchu robotniczego.Partia go poszukuje.Po zebraniu Biernacki zniknął z Żelechowa.Później zastrzelono go na austriackiej granicy.Przemówienie Michałowskiego zrobiło wielkie wrażenie na polskich robotnikach i strajkowali już razem z nami.

W tym czasie znów przyjechał przedstawiciel Rady Naczelnej.Mieliśmy posiedzenie u Izraela Grojcera,na ostatnim piętrze.W czasie zebrania przyszła policja.Był wieczór i policjanci bali się wejść na górę i tylko krzyczeli, abyśmy zeszli na dół.Zeszliśmy i zaczęliśmy uciekać.Policja strzelała.Izrael Grojcer został ranny.

Tak działaliśmy zanim nadszedł czas porewolucyjny, kiedy to rozpoczęły się represje w całej Rosji.W Żelechowie miały miejsce aresztowania i 8 osób ,między nimi i ja, były wysłane do Garwolina.Tam nas przesłuchiwał prokurator ,ale wszystkich zwolnił.Póżniej się okazało,że on sam był socjalistą i został wkrótce zwolniony ze stanowiska.


Przypisy:

  1. Huta Dąbrowa Return
  2. w orginale – „ze spluw” Return

Ksiega Pamięci


This material is made available by JewishGen, Inc. and the Yizkor Book Project for the purpose of
fulfilling our mission of disseminating information about the Holocaust and destroyed Jewish communities.
This material may not be copied, sold or bartered without JewishGen, Inc.'s permission. Rights may be reserved by the copyright holder.


JewishGen, Inc. makes no representations regarding the accuracy of the translation. The reader may wish to refer to the original material for verification.
JewishGen is not responsible for inaccuracies or omissions in the original work and cannot rewrite or edit the text to correct inaccuracies and/or omissions.
Our mission is to produce a translation of the original work and we cannot verify the accuracy of statements or alter facts cited.

  Zelechow, Poland     Yizkor Book Project     JewishGen Home Page


Yizkor Book Director, Lance Ackerfeld
This web page created by Jason Hallgarten

Copyright © 1999-2024 by JewishGen, Inc.
Updated 16 Jul 2024 by JH