|
Urodziłam się u schyłku I wojny światowej i bardzo mało zapamiętałam z najwcześniejszego dzieciństwa. Wciąż mam jednak przed oczami nasz dom rodzinny za mostem na Starym Mieście. Domy były parterowe, a ulice – wąskie i niezbyt czyste. Codziennie główną ulicą miasta ciągnęły furmanki przywożące dębiczanom żywność z okolicznych wiosek. Każdego poranka i popołudnia obok naszego sklepu przy głównej ulicy przechodziły z tornistrami na plecach dzieci wszystkich roczników.
Nasz sklep znajdował się niedaleko szkoły powszechnej, gdzie w owym czasie chłopcy i dziewczęta uczyli się w osobnych budynkach. Nowy kościół z niebotyczną iglicą wieży znajdował się naprzeciw naszego domu. Wciąż mam w uszach ów czysty i mocny ton dzwonów w majowe dni, kiedy religijni chrześcijanie chodzili się modlić wcześnie rano i wieczorem. Ich modlitwy odbywały się przy wtórze śpiewów i organów i mieszały się z ćwierkaniem ptaków i dzwonieniem dzwonów – tworząc cudowną harmonię, która głęboko odcisnęła się w mojej pamięci, mimo iż byłam wtedy małą dziewczynką, tęskniącą za ojczyzną, za Ziemią Izraela – leżącą tak daleko, lecz tak bliską memu sercu. Była to ojczyzna nieznana, lecz wytęskniona od najmłodszych lat.
W pobliżu naszego domu było wielkie pole mieniące się barwami przeróżnych kwiatów. Tam najbardziej lubiłam się bawić. I właśnie tam, wśród polnych kwiatów i złotych kłosów pszenicy, po cichu wyrażałam moje cierpienie, cierpienie młodej Żydówki rzuconej w obce miejsce, poniewieranej i prześladowanej tylko dlatego, że jest Żydówką.
Owe doświadczenia, wspólne dla wszystkich Żydówek w mieście, były pożywką dla późniejszych ruchów młodzieżowych, które ukształtowały naszą drogę ku dorosłości.
Żydowska młodzież w Dębicy należała w przeważającej mierze do różnych organizacji syjonistycznych, choć byli i tacy, którzy zasilali inne prądy społeczne rozpowszechnione wśród polskiego żydostwa.
Oprócz młodzieżowej organizacji ogólnosyjonistycznej „Gordonia”[1], prawicowej i lewicowej frakcji „Poale Cijon”[2], w mieście działały: „Agudas Jisroel”[3], „Bund”[4] oraz podziemna komórka młodzieży komunistycznej. Jednak najsilniejszym ruchem był związek skautowy „Hanoar Hacijoni”[5]. Wielu jego członków umiało nie tylko przemawiać, lecz również realizować stawiane zadania. Opuścili wygodne mieszkania rodziców i dokonali „aliji”[6] do Ziemi[7], aby prowadzić „życie znoju i wolności”. Moja dusza została ukształtowana w młodości właśnie przez takich ludzi. Nauczyli mnie szanować „życie znoju i wolności”, chodzić wśród gojów z podniesioną głową i nie poddawać się opresjom.
Pamiętam pochody z okazji 3 maja, polskiego święta narodowego, które w czasach rządów Piłsudskiego organizowano z wielką pompą. My, młodzież żydowska, wówczas jeszcze ucząca się w polskiej szkole powszechnej, należeliśmy już do żydowskiej organizacji skautowskiej. Nosiliśmy skautowskie mundurki z wielką dumą i trzymając w ręku niebiesko-białe flagi narodowe maszerowaliśmy ramię w ramię z polską młodzieżą w pochodzie trzeciomajowym. Nigdy nie zapomnę, jak cieszyły się z tego moje – niestety już nieżyjące – przyjaciółki błogosławionej pamięci: Mina Schuldenfrei – córka Joela, Rajzel Polaner, Dincia Mahler od zegarmistrza na Starym Mieście, Belka Siedlisker – córka Gedalii, Mina Lisza – córka Ziszy oraz Mańka Balsam. Były wtedy takie szczęśliwe: „No i popatrz, Edka, jak dalekośmy zaszli! My, Żydzi, możemy maszerować pod naszymi barwami narodowymi wraz z Polakami.”. Dodawały: „Ech, zrobić „aliję” i poczuć się we własnej ojczyźnie jak oni!”.
O, tak! To było marzenie każdej z nas. O to się modliła każda z nas. W ten sposób marzyłyśmy, walczyłyśmy, łączyłyśmy siły na rzecz pracy pionierskiej, wyjeżdżałyśmy na obozy hachszarowe[8] i wychowywałyśmy najmłodsze pokolenie w duchu syjonizmu.
W mojej grupie było kilka dziewcząt, których nazwiska pamiętam do dziś: Sala Chaim, Niusia Siedlisker, Ruchcia Kokok, Chajca Bronheim, Gusta Schuldenfrei, a także inne, których nazwiska zatarły się w mojej pamięci. Wszystkie były ode mnie trzy lata młodsze, lecz bardzo dojrzałe duchowo. Jak one cierpiały z powodu złych relacji z chrześcijańskimi rówieśnikami! W czasach szkolnych przychodziły mi się wyżalić i znajdowały ukojenie w naszych zajęciach. W szabat rano wychodziłyśmy daleko poza miasto, aby na łonie natury strzasnąć z siebie jarzmo depresji. Długimi godzinami rozmawiałyśmy o dalekiej, ukochanej ojczyźnie. Serca żydowskich dzieci biły w morzu zła, a ja – jako ich opiekunka – próbowałam im opisać, jak tylko umiałam najlepiej, jak wygląda inny, lepszy świat pionierów naszego narodu, którzy z pieśnią na ustach budowali kraj. Owe dyskusje kończyły się wspólnym śpiewaniem i tańczeniem hory[9]. Ciężko nam było potem powrócić z naszych leśnych czy polnych wycieczek. Wracałyśmy do szarej rzeczywistości bez entuzjazmu, nie było do czego się spieszyć.
Sobotnie zimowe wieczory były dla nas czasem szczęśliwości i spokoju. Zbieraliśmy się w centrali naszej organizacji, siadaliśmy przy kominku, śpiewając pieśni sławiące Ziemię i snując opowieści o żywotach pionierów. Zapominaliśmy o świecie, który nas otaczał. Panowała atmosfera jedności i przyjaźni. Nasze świętowanie trwało często do późna w nocy. Czasami Szulek Taffet przynosił skrzypce i grał, a Rywka Taub śpiewała. Było cudownie.
W szabasowe wieczory, zwłaszcza zimą, kiedy śnieg skrzypiał pod nogami przechodniów, wstawaliśmy od stołów naszych rodziców i biegliśmy do naszej tarbutowej szkoły[10]. Zbierali się w niej wszyscy uczestnicy kursów hebrajskich, słuchając czytań z Biblii. Następnie wyjaśniano nam znaczenie poszczególnych fragmentów lub też zaczynaliśmy ożywioną dyskusję na temat którejś z omawianych kwestii. Takie debaty trwały czasami wiele godzin. W ten sposób opanowywaliśmy mówiony hebrajski. Pamiętam mądre wykłady Pinchasa Landera, który mieszka obecnie w Izraelu. Bardzo je lubiłam. Przypominam sobie również emocje, które towarzyszyły mi podczas przygotowań do pierwszej hebrajskiej prelekcji. O, jakże byłam szczęśliwa, że mogę wyrazić swoje myśli w języku mojego ludu.
Później naziści rozpętali wojnę, która okazała się straszliwym doświadczeniem dla całej ludzkości. Z okrucieństwem przetrzebili nasze tchnące radością życia i stawiające sobie wysokie cele szeregi. Jakże wielu z nas spłonęło w piecach obozów śmierci! Jak wielu zostało uwięzionych i zamęczonych w obozach koncentracyjnych! Cudem ocalała nas tylko garstka, w tym i ja.
W odróżnieniu od tych, którzy zginęli, mieliśmy zaszczyt być świadkami powstania państwa Izrael. Dlatego przynajmniej zapamiętajmy ich z miłością i należnym szacunkiem.
|
JewishGen, Inc. makes no representations regarding the accuracy of
the translation. The reader may wish to refer to the original material
for verification.
JewishGen is not responsible for inaccuracies or omissions in the original work and cannot rewrite or edit the text to correct inaccuracies and/or omissions.
Our mission is to produce a translation of the original work and we cannot verify the accuracy of statements or alter facts cited.
Dembitz, Poland Yizkor Book Project JewishGen Home Page
Copyright © 1999-2024 by JewishGen, Inc.
Updated 18 Jul 2014 by LA