« Poprzednia strona Spis treści Następna strona »

[Strona 73]

Ostatnie Godziny

Przez Y. Y. L.

Tłumaczone przez Roberta Paula Books

© Prawa autorskie Roberta Paula Books

Notatka tłumacza: spisane przez Y. Y. L., opowiedziane przez Salę Goldman Mandlinger. Nastolatka Sala uzyskała pisemne zezwolenie na krótkie zwolnienie z pracy i odwiedziny rodziny. Pozwolono jej powrócić do pracy, po części, dzięki pisemnemu zezwoleniu, a po części, prawdopodobnie dlatego, że jeden z niemieckich oficerów był do niej przychylny. Stąd też, jej wyjątkowa relacja jako naocznego świadka.

Mój wujek przyszedł do domu o piątej rano, zbladły i przygnębiony, mówiąc cicho: sztetl jest otoczony. Wiedzieliśmy, co to oznacza. To był koniec. Co to miało znaczyć? Znaczyło to, że to koniec, że o ósmej rano musimy być w kościele, nie było wyjścia.

Już kilka dni temu ogłosili, że w dniu 24.4.42 wszyscy ci, którzy jeszcze trwają przy życiu, muszą zebrać się w kościele pod groźbą kary. Ogłosili to z pomocą Oyfka, jakby ten świat stał się normalny, tak jak zamiatanie ulic czy grabienie trawy spod kamieni, jak za czasów Składkowskiego (tj. kiedy Żydzi byli poddanymi panów). Jeszcze przed wyznaczoną godziną, Żydzi zaczęli się gromadzić, jakby wkrótce mieli być u końcu.

Widzieliście spacerujące resztki rodzin, jakby na własny pogrzeb. Matki niosące w ramionach małe dzieci, także małe dzieci trzymające spódnicę matki. Stare kobiety, mężczyźni, chorzy, których trzymano pod pachą. Ani jednej pełnej rodziny; każdemu już kogoś brakowało. Zostali wywiezieni do obozu pracy, zamęczeni na śmierć, zabici na miejscu. Wyciągnęli resztki rodzin żydowskich. Wycieńczeni, wygłodzeni, zmordowani, było wśród nich tylko kilku młodych mężczyzn. Tym razem Polacy nie śmiali się, ani nie karcili. Wśród nich byli mężczyźni, którzy mieli być deportowani. Chociaż zostali zidentyfikowani, wydani i schwytani, potajemne osoby bardzo aktywnie pomagały. Byliśmy jakąś dziką bestią, ich najnowszą rozrywką. Pozwalali nam godować bez kary, za każdym razem. Dawali nam nawet za to nagrodę. I nawet uznano to za znak męskości. Obok zwłok wiszących na szubienicy, hitlerowcy robili zdjęcia i filmy, a pamiątki wysyłali do domu rodzicom i bliskim.

I kiedy już wszyscy się zebrali, nadal przeszukiwali ich domy. Nie było już gdzie się ukryć. Tak. Dwie osoby zdecydowały się nie pojawić. Szmuel Abe Abramowicz, który ukrył się w domu chrześcijańskiego szewca, Ostrushke, który tego samego dnia wydał go do SA Manna Henkela (lokalny zwolennik Hitlera, zbrodniarz i rabuś), który okradł go ze wszystkiego, co miał przy sobie, a potem go zastrzelił. (Uwaga tłumacza: SA to skrót od Sturmabteilung, grupy utworzonej w 1921 roku przez Hitlera). Drugim był Menachem Rufsky, który ukrył się

[Strona 74]

w lesie Jakubów, gdzie został zamordowany przez miejscowego wyznawcę Hitlera, Fredricha Henebowera. Zgromadzonych w kościele pilnowali esesmani. Każdy z zebranych przyniósł coś ze sobą. Może małe opakowanie, trochę jedzenia, butelka wody, trochę ubrania. Inni przynieśli też trochę biżuterii, zegarek. Ludzie myśleli i mieli nadzieję na cud. Aby kupić ludzką iskierkę litości od kata. Ale taki cud się nie wydarzył. Zabrali wszystkie paczki od ludzi. Starsza kobieta, Khava Vayden, przyniosła ze sobą mały koszyk z odrobiną jedzenia, a także butelkę wody dla swojego jeszcze starszego męża, Mordchai Bera. Możliwe, że też ukryła

 

To zdjęcie było w posiadaniu niemieckiego żołnierza, który został wzięty do niewoli przez naszego przyjaciela, Yitzhoka Levine'a.

 

50-letnią obrączkę, całe jej bogactwo, i po prostu nie mogła wypuścić jej z ręki, i esesman walczył z nią i powiedział jej, że niczego nie potrzebuje, nikt z ich niczego nie potrzebuje. To twoje ostatnie godziny.

Niemcy bili ich, popychali i bili ich: nie stoisz poprawnie, nie siedzisz poprawnie. Szukali powodów, aby usprawiedliwić swoje okrutne nawyki, swoje dzikie instynkty. Na ostatni spacer wyszło około sześciuset Żydów. To, co zostało zebrane, to mała góra paczek, i

[Strona 75]

mordercze oczy spojrzały z radością na ten stos paczek, i bili ich również z wielką radością. Bili ich kijami, policyjnymi pałkami, biczami, stopami, gołymi rękami, bili dużo, z radością i śmiechem, aż byli usatysfakcjonowani. Ale nikt nie płakał, nikt nie krzyczał, nawet dzieci. Nie słychać było nawet jęku, nawet żydowskiego bolesnego jęku. Tak, coś zostało usłyszane. Coś w rodzaju szmeru. Mężczyźni wypowiadali swoje Vidui (wyznanie grzechów).

Ktoś w kącie upuścił coś na betonową podłogę i zgniótł to, a jeden z morderców to usłyszał. Wściekł się, i bił tego mężczyznę. W międzyczasie, spekulował z wielką wściekłością. Takiego chłopaka łamiesz, ale nie zegarek. I nie mógł się uspokoić.

A Żydzi modlili się cicho do B-ga. Cicho, bez głosu. Z bladymi ustami. Wielu miało usta, które się nie poruszały, a bardzo suche oczy skierowane ku niebu, i tak stali.

Nie. Nie. Psy ich nie pilnowały. Poza nimi, żadna żywa istota ich nie pilnowała.

Około godziny 12, przyjechały duże, ciężkie ciężarówki przykryte czarnymi plandekami. Z krzykiem i biciem, szczątki Żydów z Pshaytch (Przedcza) zapędzono na ciężarówki. Wtedy wybuchł lament. Głośny, niepohamowany płacz. To był przerażający płacz. Nigdy nie słyszałem takiego płaczu. Nigdy wcześniej i nigdy później. Najgorsze jest to, że nikt nie był w stanie nagrać tego przerażającego płaczu.

Nie wiem, jakie to były ciężarówki. Nie wiem też, ile ich było. Może to były komory gazowe na kołach. Nie mogę więcej powiedzieć. Były przykryte czarną plandeką.

Ale z tych maszyn nikt nie wyszedł i nigdy więcej ich nie widziałem.

Ale tak, tak. To były nasze matki, nasi ojcowie, bracia i siostry. Tam zamordowali moje serce.

To był mój świat, moja młodość, moja starość. Wszystko. Wszystko.

Napisane zgodnie z historią Sali Goldman Mindlinger.


[Strona 76]

Likwidacja Żydów przedeckich

relacja Seli Mandlinger (Goldman)

Przetłumaczone przez Marshalla Granta

Tłumaczenie na polski Krzysztof Malczewski

© Prawa autorskie Roberta Paula Books

Nota redakcyjna: zapoznaj się również ze świadectwem Sely Goldman o tym, co widziała w ostatnich godzinach w Kościele, przepisanym na jidysz z jej relacji, a następnie przetłumaczonym z jidysz w artykule „Ostatnia godzina”, s. 73-75

W tym liście pragnę krótko napisać o tym, czego doświadczyłam pod rządami nazistów w latach Holokaustu oraz o rozwoju wydarzeń, które miały miejsce w moim rodzinnym Przedeczu (po hebrajsku Pshedetz).

Żeby być obiektywnym, muszę przyznać, że nie odczuwałam antysemityzm w naszym mieście aż do przybycia niemieckich nazistów. Było to wtedy kiedy zaczęły się bombardowania - do tego czasu było zupełnie cicho. Nie było paniki i nikt nie próbował opuszczać miasta. Tysiące uchodźców, którzy uciekli z sąsiednich miasteczek, znalazło u nas schronienie, a każdy z nas czuł obowiązek przyjęcia jednej z rodzin uchodźców i pomocy jej najlepiej jak potrafił. Nikt nie wiedział, co nas czeka i co przyniesie jutro; zaczęły się dni głodu, prześladowań i przemytu. Kiedy usłyszeliśmy plotki, że zbliżają się Niemcy, uchodźcy, którzy wcześniej zalali miasto, opuścili miasto. Biegli bez określonego kierunku - i wpadali prosto w ręce Niemców. Nikt z nas nigdy nie wyobrażał sobie takiego sadyzmu. Czuliśmy to na własnych ciałach. W 1941 r. Niemcy aresztowali sto żydowskich dziewcząt; zbierano ich wewnątrz kościoła chrześcijańskiego, a stamtąd wysyłano na roboty przymusowe. Ta grupa stu dziewcząt została podzielona na trzy równe grupy i każda została wysłana w inne miejsce. Byłam częścią grupy trzydziestu pięciu dziewcząt wysłanych na farmę w okolicach Inowrocławia. Pracowaliśmy tam od świtu do zachodu słońca, a listy i paczki otrzymywaliśmy z domu. Później wysłano nas do obozu Łojewo (Ławoje w jidysz), gdzie dano nam różne prace, wszystkie trudne dla nas, ale w tym obozie nie odczuwaliśmy prześladowań ani złośliwości, ponieważ strażnicy byli Polakami. Nawet dyrektor obozu był Polakiem. Pewnego dnia podeszliśmy z dwiema dziewczynami do dyrektora i poprosiliśmy o pozwolenie na odwiedzanie naszych domów. Było zrozumianym, że nie będzie to łatwe do zaakceptowania, ponieważ nakłada to na jego barki dużą odpowiedzialność, ale wyraził zgodę na podstawie rozumianych przez siebie  ludzkich wartości. Przyjechaliśmy do domu i zastaliśmy bardzo niewielu młodych ludzi w mieście i nastrój był okropny. Trzy dni później opuściliśmy nasze rodziny z ciężkim i bolesnym sercem i wróciliśmy do obozu. Jakiś czas później z obozu wypuszczono z powodu wrzodów kilka dziewcząt: Esther i Ravitzę Frankel, Yatkę Goldman i Lavenię Zieleńską. Były bardzo szczęśliwe, że wracają do domu, a my im zazdrościłyśmy, ale skończyło się to katastrofą. Pewnego dnia otrzymałam list od mamy, siostry i brata, w którym napisali, że bardzo chcą się ze mną zobaczyć, a ja oczywiście nie wahałam się i od razu, zdenerwowana i płacząc, poszłam do dyrektora. Błagałam go, żeby pozwolił mi wrócić do domu. Nie wahał się i powiedział mi, że sytuacja jest bardzo napięta i zła dla Żydów. Codziennie czeka, aż przyjdzie nazistowska formacja SS i sprawdzi liczebność więźniów obozu i czy nikogo nie brakuje, więc oczywiście nie może pozwolić mi wrócić do domu. Ale mógł zaproponować propozycję. Gdybym miała w domu siostrę, która mogłaby przyjść i mnie zastąpić, mogłabym podróżować do domu. Od razu napisałem do domu z ofertą. Kilka dni później do obozu przyjechała moja siostra Ronia a ja pożegnałam się ze wszystkimi. Kto mógłby powiedzieć - może to ostatni raz, kiedy ich widzę? Pojechałam do domu. Nie jestem w stanie opisać szczęścia w domu, kiedy mnie zobaczyli, ale żal mi było zobaczyć, że wszyscy Żydzi zostali zmuszeni do życia na starym rynku, a napięcie było prawie fizyczne. Niemniej jednak fakt, że udało mi się dotrzeć do domu, sprawił mi ogromną radość i doceniłam swoje szczęście. Niestety

[Strona 77]

to szczęście nie trwało długo. Pięć tygodni po moim powrocie do domu, jeden z polskich strażników obozowych, który pilnował nas w obozie Loyabu, przyjechał z dokumentami podróżnymi dla mnie i dziewcząt, które zostały wcześniej zwolnione z obozu. Mówi nam, że usuwają wszystkich Żydów z sąsiednich miast i przewożą ich do obozu zagłady, a on przyjechał zabrać nas z powrotem do obozu pracy. Dla mnie miał indywidualne dokumenty. Przyszedł wieczorem i powiedział mi: Selka, przygotuj się, jutro rano jedziemy. Ale nie chciał mi dać moich dokumentów podróży, po prostu powiedział mi, gdzie się zatrzymał. Wyszliśmy wcześnie następnego ranka.

 

Pani Miriam Sochachevsky, Abraham Goldman, jego żona Traina, ich nieżyjący już syn Heniach oraz ich córka Ronia, mieszkanka USA.

 

O 4 rano przychodzi mój wujek Yehial Yosef Goldman i mówi: „Wiecie co? Całe miasto jest otoczone przez policjantów i żołnierzy SS, którzy zabierają wszystkich Żydów do kościoła katolickiego”. Mama poprosiła mnie, żebym pobiegła, zabrała dokumenty podróżne i wróciła do obozu. Wychodzę z domu i mówię, że będę wkrótce z powrotem z papierami, ale kiedy wyczerpana wróciłam do domu, ku mojemu przerażeniu, nikogo już tam nie znalazłam. Biegnę na pole, na pole, na którym mieszkał Dacha Zachliński. Tam na polu był wychodek i kiedy wszedłem, stwierdziłem, że Regina Skovorondkin i Yetka Goldman już się tam ukrywały. Tej nocy zaplanowaliśmy ucieczkę z powrotem do obozu, tego do którego miałam pozwolenie na wyjazd. Chwilę później przybywa chrześcijanin Nowakowski Fajka, otwiera drzwi i mówi: „Ach! To wy, żydowskie dziewczyny, zostańcie tutaj, może Pan was ocali”. Ale był kłamcą i oszustem, więc poszedł i wysłał gestapo, a oni zabrali nas do kościoła, gdzie wszyscy inni Żydzi zostali już wysłani. Spotkałem się ponownie z mamą i bratem. Moja mama powiedziała mi: „Idź do policjantów i pokaż im swoje papiery, może cię wypuszczą”. Nie chciałam o tym słyszeć, bo się ich bałam. W kościele było

[Strona 78]

pięciu uzbrojonych policjantów, którzy nas pilnowali, zmuszali ludzi do biegu i bili, a ja bałem się do nich podejść. Ale moja mama była nieugięta i pchnęła mnie "Idź już!" W końcu przyjąłem jej radę, ponieważ wiedziałem, że nic z tego nie wyniknie. Dlaczego mieliby zrobić coś takiego i wypuścić jedną żydowską dziewczynę? To może być piętno przeciwko nim.

Podeszłam do jednego policjanta, pokazałam mu swoje dokumenty i powiedziałam, że przyjechałam z obozu pracy i chcę tam wrócić i tam pracować. Powiedział mi, żebym poszła do innej osoby, a ona to załatwi. Poszłam do następnego policjanta a powiedział mi, że musi udać się do sekretarza miasta, aby się z nim naradzić. Wyszedł i długo nie wracał. Później przybył policjant i burmistrz Milanvach i zapytał: Kim jest ta dziewczyna Goldman? Wychodzę i mówię, że to ja, a on mówi: „Wracasz do obozu”. Przysięgam, że dla mnie to była katastrofa, a nie łut szczęścia - zostawić mamę i brata, którzy z pewnością idą na śmierć. Ale mama dodała mi odwagi i powiedziała: „Jesteś jeszcze młoda, może będziesz się cieszyć życiem”.
 Moje serce zamieniło się w kamień. Zapytałam policjantów, czy mogę zostać z matką do ostatniej chwili i zgodzili się. Przyjechały samochody i kazano wszystkim stanąć przed kościołem. Nie mam słów, żeby opisać tę straszną, straszną chwilę. Krew po prostu płynęła jak rzeka. Nie zapomnę tego widoku tak długo, jak żyję.

Po tym wszystkim, co przeszłam, jestem jedyną Żydówką w mieście, oczywiście z dokumentami podróży wystawionymi przez burmistrza Milanvacha. Wszyscy w mieście pytali mnie: „Nie boisz się tu przyjść? Mogliby cię zabić”. Nazista Haflaks-Deutsch podszedł do mnie i zapytał: „Co tu robisz, pani Goldman? Chodź na policję”. Pokazuję mu moje dokumenty i wyjaśniam. Odpowiada: „Naprawdę masz szczęście, tak wielką wagę przywiązano do jednej żydowskiej dziewczyny! Ale podróżuj tam, gdzie chcesz”. Po zniszczeniach, których doświadczyłam, po wszystkich innych trudnych doświadczeniach i wysiłkach, wróciłam do obozu. Opowiedziałam o wszystkim, co się tam wydarzyło, ponieważ każdy miał w mieście kogoś, kto zaginął. I tak przez wiele dni i nocy, tygodni, miesięcy i lat pracowałyśmy przymusowo w różnych obozach, moja siostra i ja. Zostaliśmy wyzwoleni z Bergan-Belsen w Niemczech 15 kwietnia 1945 roku.


[Strona 79]

Moje wspomnienia z przeszłości

Autor: Levy Shveitzer

Tłumaczenie: Roberta Paula Books

Tłumaczenie z języka angielskiego: Justyna Beinek

© Roberta Paula Books

Przez moje myśli przepływają obrazy, których nie mogę zapomnieć, i wywołują niezmierny żal. Jak mogła kultura upaść tak nisko?

Latem 1939 roku toczyło się zwykłe, nieco surrealistyczne życie, pełne nerwowego napięcia. Niemniej jednak jeszcze wtedy nikt nie myślał o zmianie sposobu myślenia i nikt nie formułował nowych planów. Co kilka wieczorów, po upalnym letnim dniu, ludzie zbierali się w tych domach, gdzie były radia, żeby słuchać wieczornych wiadomości nadawanych przez polskie radio.

Później zaczynała się dyskusja. Większość ludzi nie wierzyła, że będzie wojna, i tak dożyliśmy do sierpnia. Hitlerowskie Niemcy zakończyły przygotowania do ataku na Polskę. W Polsce nastąpiła mobilizacja, która objęła też nasze miasto Przedecz („Pshaytch” w języku jidysz). Oprócz wielu młodych Żydów, którzy odbywali normalną służbę wojskową, zmobilizowano także wielu innych Żydów z Przedcza. Duża część zmobilizowanych mężczyzn miała żony i małe dzieci. Odprowadzani przez swoje rodziny, wszyscy oni poszli do Urzędu Miejskiego, gdzie czekały na nich ciężarówki, które miały ich zabrać dalej. Żegnano się. Wielu z nich nikt już nigdy nie zobaczył. To właśnie wtedy zaczęły sie niespokojne dnie i noce, był to moment, kiedy życie się urwało. Napisany wielkimi literami, nagłówek ostatniej gazety, która do nas dotarła, głosił, że „Europa mobilizuje się”. Rano 1 września 1939 roku polskie radio ostrzegało, że Niemcy przybliżali się, już byli w drodze. Ogłoszono, że samoloty niemieckie bombardują polskie miasta. Przedecz jest usytuowany między miastami Włocławek („Vlatslavek” w języku jidysz), Kutno i Koło. Przedecz nie miał żadnych uzbrojeń wojskowych ani przemysłu. Niemcy nie bombardowali Przedcza i nie miały tam miejsca żadne operacje wojenne. Podczas pierwszych dni wojny, Żydzi z pobliskich miast takich jak Koło, Kalisz, Turek i innych, przybywali do Przedcza, aby uciec przed bombami, które spadały na ich miasta, a także dlatego, że bali się wejścia zwolenników Hitlera.

Przyjęliśmy tych Żydów jak braci. Większość domów była przepełniona, łącznie z przedpokojami. Wielu z tych, którzy przyjechali, mieszkało już w Przedczu podczas I Wojny Światowej i mówili oni o tym, jak ciepło ich wtedy przyjęto.

Ale, niestety, ta wojna miała inny charakter. Niemcy hitlerowskie prowadziły wojnę, której celem była zagłada Żydów wszędzie.

[Strona 80]

Noce były ciemne. Mieliśmy prąd z elektrowni we Włocławku, którą zniszczyły niemieckie bomby.

Sytuacja pogarszała się każdego dnia. Zaczęliśmy żyć w strachu, kiedy dowiedzieliśmy się o wycofaniu się wojska polskiego z frontów na Pomorzu i koło Poznania. Widzieliśmy tych żołnierzy maszerujących przez Przedecz w pierwszych dniach wojny. Wielu z wycofujących się polskich żołnierzy miało nastawienie antysemickie i zastanawiali się dlaczego było u nas tylu Żydów. Bojkotowali Żydowski biznes i wykrzykiwali pogróżki pod naszym adresem podczas swojej ucieczki przed armią Hitlera, która ich goniła. Dla Żydów to była trudna sytuacja. Z jednej strony był strach przed groźbami uciekających wojsk polskich, które cofały się z frontu, a z drugiej strony był strach przed siłami Hitlera, które szybko zbliżały się do naszego regionu.

W międzyczasie panował bałagan.Polscy urzędnicy wysokiego stopnia, z policją na czele, opuścili miasto. Władzę tymczasowo sprawowała polska milicja złożona z byłych żołnierzy I Wojny Światowej, którzy należeli do partii, która rządziła Polską przed wojną. W tym czasie armia Hitlera posuwała się do przodu. Każdego dnia coraz więcej miast wokół Przedcza przechodziło w niemieckie ręce. Toczono bitwy w Kutnie, Gostyninie i Lubiczu. Uciekinierzy, którzy wcześniej przybyli do Przedcza, zaczęli opuszczać miasto. Wielu Żydów, którzy wrócili do swoich domów, po powrocie zastało domy i biznesy splądrowane. W wielkiej panice prawie wszyscy Żydzi wrócili do swych dawnych miejsc zamieszkania.

Codziennie sytuacja była coraz gorsza. Wojska niemieckie zajęły Włocławek. Szły one dalej w kierunku Przedcza.

W połowie września 1939 roku, drugiego dnia święta Rosz Haszana (był to piątek, 15 września), we wczesnych godzinach porannych, oczekiwaliśmy przybycia armii Hitlera. Był to dzień bólu i cierpienia dla Żydów z Przedcza. Dzień był deszczowy, jakby niebo płakało nad losem, który miał stać się udziałem Żydów pod rządami barbarzyńskiego reżimu. Żydzi byli pogrążeni w modlitwie, kiedy do Domów Modlitwy przyszła wiadomość, że widać niemiecki patrol na obrzeżach miasta. Modlitwę przerwano ze względu na tę smutną wiadomość i wszyscy Żydzi, niosąc częściowo tylko złożone szale modlitewne w rękach, pobiegli do swoich domów i rodzin. W mieście wszyscy juz wiedzieli, że Niemcy byli w domu Mojsze Raucha (Moishe Raukh) na ulicy Hadetch. Pastor niemiecki poszedł powitać Niemców. Hitlerowcy rozkazali, aby natychmiast przyprowadzić rabina naszego miasta, Zemelmana, jak i chrześcijańskiego

[Strona 81]

księdza z naszego miasta o nazwisku Geyzler. Obu ich ostrzeżono, że miejscowi ludzie nie powinni stawiać żadnego oporu.

Kiedy hitlerowcy przybyli do miasta, Żydzi pogrążyli się w jeszcze większym bóli i cierpieniu. Naziści przejęli nową remizę strażacką, zlokalizowaną w centrum nowego rynku. Sytuacja Żydów w rejonie stała się jeszcze trudniejsza. Hitlerowcy zagonili Żydów do pracy jako pierwszych. Jednym z pierwszych Żydów, wyciagniętych z domu i zmuszonych do pracy, był rabin Zemelman. Również inni poważani, bogatsi Żydzi, którzy mieszkali wokół nowego rynku, byli zmuszeni do pracy. Było to aktem poniżenia ich przed społecznością nieżydowską.

Taki był cel Niemieckiej Narodowosocjalistystycznej Trzeciej Rzeszy.

Nie mogę pominąć tego zdarzenia i chcę tu wspomnieć, że kiedy hitlerowcy złapali naszego rabina i zmusili go do noszenia desek, żydowski chłopiec o nazwisku Jakub Jakubowicz (Yakov Yakubovitch) podszedł do żołnierzy i spytał ich, czy mógłby wykonać tę pracę zamiast rabina, aby rabin został wówczas zwolniony. Żołnierze uważali, że jest to bezczelna propozycja i pobili Jakuba Jakubowicza do krwi. Ludzie żyli w wielkim strachu. Przedecz był małym miastem. Przy pomocy chrześcijan Niemcy wkrótce wiedzieli wszystko o Żydach. Każdego dnia wiedzieli, kogo wyciągnąć z domu do wykonywania pracy na ulicach. Żydów zmuszano do rąbania drewna, sprzątania ulic i usuwania łyżkami trawy rosnącej wokół kamieni przy nowym rynku.

Ja też byłem zmuszony do pracy, razem w wieloma innymi, głównie starszymi, Żydami. Hitlerowcy nie zapomnieli o rabinie Zemelmanie. Zrobili go odpowiedzialnym za to, żeby nikt nie uchylał się od pracy.

Trudno jest opisać, jak to się wszystko działo. Wszystko było robione po to, żeby nas poniżyć i zyskać sympatię tych chrześcijan, którzy nienawidzili Żydów. Naziści pokazywali miejscowym chrześcijanom, że przybyli, aby dosięgnąć wspólnego celu czyli nękania Żydów. Chcieli też przekierować nienawiść miejscowej populacji wobec najeźdźców, wywołaną atakiem na Polskę.

Chwytanie Żydów i wysyłanie ich do pracy stało się codziennym zjawiskiem. Nie było prawie żadnego żydowskiego domu, którego hitlerowcy

[Strona 82]

nie znaleźli.

Istnieli wyszkoleni żołnierze, których głównym zadaniem było łapanie Żydów. Był jeden elegancki mały żołnierz, którego Żydzi nazywali „August”. Był on stałym wychwytywaczem Żydów. Kiedy widziały go małe dzieci, mówiły: „Ojcze, chowaj się. August idzie cię złapać i zmusić do pracy”.

Każdy dzień przynosił nowe przepisy dotyczące Żydów z Przedcza. Niemcy nakazali, aby wszystkie sklepy były otwarte. Weszli do każdego żydowskiego sklepu i rozkazali, żeby właściciele powiesili szyld „Sklep żydowski”. Hitlerowcy zaczęli implementację norymberskich antyżydowskich praw Streichera, Rosenberga i Goebbelsa. Niesprzedane towary w sklepach żydowskich miały być sprzedane, ale nie mogły na ich miejsce przyjść nowe towary. U Lejzera Żychlińskiego (Leyzer Zikhlinsky), który miał największy sklep spożywczy w mieście, wyprzedano wszystko, nawet naftę. Pewna chrześcijanka złożyła raport u niemieckiego komendanta, że nie chciano jej sprzedać nafty. W wyniku tego raportu, syn Żychlińskiego o imieniu Bunim, w asyście uzbrojonych żołnierzy, został poprowadzony przez wszystkie ulice miasta, a na jego piersi i plecach widniał wielki napis w językach polskim i niemieckim, mówiący o tym, że ta żydowska świnia odmawia sprzedawania Polakom. Wkrótce było coraz więcej tego rodzaju denuncjacji. Nikt nie wiedział, co czeka go następnego dnia.

Wkrótce potem życie religijne, które Żydzi prowadzili do tej pory, zmieniło się. Najpierw schwytano kilku Żydów i zgolono im brody. Wielu Żydów, którzy musieli wyjść z domu, chowało swoje brody. Reb Szmul Jamnik (Reb Shmuel Yamnik), który był rytualnym rzeźnikiem, zawiązywał sobie brodę kolorową chusteczką, kiedy w tajemnicy chodził do domów prywatnych zabijać kurczęta ofiarne (kaporos) w wieczór przed świętem Jom Kippur. Lączyło się to wszystko ze strachem i niepewnością. Żydzi nie chcieli zaniechać swojego życia religijnego. Pomimo tego, że Niemcy zamknęli wszystkie domy modlitwy, a modlitwa wspólnotowa była absolutnie zakazana, było to pierwsze świeto Jom Kippur pod rządami Hitlera i Żydzi ryzykowali życiem, organizując modlitwy w domach prywatnych. Podczas gdy Żydzi modlili się, Niemcy, prawdopodobnie przy pomocy miejscowych chrześcijan, zdołali złapać kilku Żydów. Wciąż ubrani w szale modlitewne, Żydzi byli poprowadzeni do komendanta i pobici za swoje wykroczenia.

W taki sposób życie religijne było represjonowane przy użyciu siły. Żydzi musieli zmienić swój wygląd zewnętrzny i zrezygnować z tradycyjnych strojów żydowskich, które nosili przez całe pokolenia.

Nastały Dni Trwogi. Niemcy dokładnie rozumieli wszystkie szczegóły dotyczące świąt żydowskich i bardzo sie starali, żeby wprowadzić jeszcze więcej cierpienia i niepewności w tym czasie. W pierwszych dniach Święta Szałasów (Sukot), Niemcy zażądali, aby

[Strona 83]

Żydzi z Przedcza zapłacili wysoki podatek ponad 20 tysięcy złotych polskich. Ostrzeżono ich, że będą poważne konsekwencje, jeśli podatek nie bedzie zapłacony. Zmartwieni takim żądaniem, Żydzi starali się znaleźć sposób na zapłacenie tego podatku. Zwrócili się do pół-Polaka, pół Niemca, byłego nauczyciela o nazwisku Lorentz, który też nie znosił tego, co robili hitlerowcy. Pan Lorentz pojechał z przedstawicielami Żydów do Włocławka, by porozmawiać z komitetem rejonowym. Hitlerowski komitet rejonowy powiedział panu Lorentzowi, aby się nie mieszał do nie swoich spraw i też żeby nie zapłacił podatku za Żydów. Głęboko rozczarowani, bojąc się gróźb, Żydzi zaczęli zbierać pieniądze, ale cierpienie i niepokój nie skończyły się. Drugiego dnia Święta Szałasów, w noc Szmini Aceret, hitlerowcy podpalili synagogę w Przedczu. Trudno jest opisać szok, który odczuli wszyscy Żydzi w mieście. Następnego dnia wszyscy przedeccy Żydzi, młodzi i starzy, byli pogrążeni w smutku, a każde żydowskie serce czuło ból. Kiedy już święto skonczyło się, rabin z synem poszli na miejsce, gdzie uprzednio stała synagoga. Ogień dopalał się. Była to synagoga, w której modliły się całe pokolenia Żydów. Rabin wygłosił pochwałę synagogi. Podczas gdy społeczność żydowska wciąż jeszcze była w żałobie po spaleniu synagogi, komendant wojskowy rozkazał, aby wszyscy liderzy i inni poważani religijni Żydzi przyszli do niego. Powiedział im szyderczo: mam dobrych żołnierzy, którzy powiedzieli mi, że Żydzi spalili swoją synagogę. Mówiąc to, komendant chciał zwiększyć ból Żydów jeszcze bardziej. Musieli podpisać oświadczenie, że to właśnie Żydzi byli odpowiedzialni za podpalenie synagogi… nie było ani jednego spokojnego dnia, ani nocy.

Jest teraz koniec października 1939 roku. Zaczyna się robić zimno, pada deszcz. Pewnej deszczowej nocy, hitlerowscy żołnierze rozbiegli się po całym mieście i włamali do żydowskich domów, wyciągając wszystkich żydowskich mężczyzn z łóżek, nie patrząc na to, czy są starzy czy słabi. Uzbrojeni żołnierze zgonili ich razem i wzięli do niezamieszkałej części miasta, gdzie znajdowały się stajnie i gdzie drogi nie były wybrukowane, ale bardzo błotniste z powodu mokrej, deszczowej pogody. Tam naziści zaczęli swoje sadystyczne zabawy. Zmuszali Żydów do wykonywania różnych rozkazów pod groźbami bicia i bycia zastrzelonym. Rozkazano Żydom położyć się na ziemi i tarzać w błocie oraz wykonywać inne sadystyczne ćwiczenia. Jakby tych tortur było mało,

[Strona 84]

żołnierze zaprowadzili Żydów do pompy wodnej i tam polewali ich zimną wodą. Żydzi wrócili do domów w mokrych ubraniach, pokryci błotem, wymęczeni i z siniakami na ciele. Późnym popołudniem tego samego dnia, hitlerowcy przywieźli na polskim wozie dwóch zastrzeloncyh Polaków z osady Brunisawa. Spędzono Żydów i zmuszono ich, aby zanieśli trupy do remizy strażackiej. Na tym milicja hitlerowska zakończyła tortury w ten dzień. Po kilku dniach opuścili miasto. Żandarmi wojskowi tymczasowo zastąpili milicję, aż do czasu kiedy tak zwana Trzecia Rzesza przysłała komisarza z adiutantem. Przejęli oni władzę w mieście i wszelkimi dostępnymi im sposobami zaczęli eliminować ostatnie resztki żydowskiej obecności. Żandarmi nadal wysyłali Żydów do pracy przymusowej we wsi Katarzyna (część obrzeży Przedcza – nota tłumacza), gdzie zaczęli konfiskaty własności i ustanowili własną administrację. Każdego dnia Żydów prowadzano tam zakutych łańcuchami w rzędy do pracy. Nowy komisarz wydał rozkaz, by przyszedł do niego Dawid Żychliński (Dovid Zikhlinsky) i mianował Dawida głową wspólnoty żydowskiej. Dawid miał teraz informować Żydów Przedcza o wszystkich antyżydowskich zarządzeniach.

Życie stało się trochę łatwiejsze, kiedy już nie wyłapywano Żydów do pracy przymusowej. Liczbą Żydów, którzy byli wysyłani do pracy, zajmował się teraz przedstawiciel Żydów.

Dawid Żychliński z kilkoma Żydami zabrali się do pracy. Udało im się znormalizować system do tego stopnia, że starzy i słabi Żydzi nie musieli chociaż wykonywać pracy przymusowej. Komisarz i jego hitlerowski asystent, razem z tak zwanymi miejscowym folksdojczami (Volksdeutsche były to osoby pochodzenia niemieckiego, ale nie będące obywatelami Niemiec), którzy popierali partię Hitlera, zaczęli systematycznie niszczyć uporządkowane życie Żydów w mieście. Rozpoczęli konfiskatę domów żydowskich, dając mieszkańcom tylko kilka godzin na wyprowadzkę oraz żądając, aby właściciele zostawiali meble, pościel i wszystkie przedmioty wartościowe dla Niemców. Pierwszym żądaniem komisarza był następny podatek w wysokości 40 tysięcy złotych. Komisarz groził, ale Żydzi nie byli już w stanie zgromadzić takiej sumy pieniędzy. Dlatego też hitlerowcy rozbiegli sie po mieście i szli od jednego sklepu do drugiego aż zabrali ostatnie resztki towarów. Od tego dnia biznesy żydowskie przestały istnieć, a sklepy zamknięto na dobre.

Hitlerowcy ustanowili nowe prawa dla Żydów. Każdego dnia ogłaszano nowe antyżydowskie zarządzenia takie jak noszenie żółtego oznaczenia

[Strona 85]

na odzieży na ramieniu. Żydzi dostali zakaz używania chodników. Kazano im chodzić środkiem ulicy.

Życie w takich średniowiecznych warunkach miało na wszystkich straszny wpływ. Część młodzieży żydowskiej, na różne sposoby, zaczęła uciekać na wschód od granicy niemiecko-rosyjskiej w celu próby przedarcia się do Związku Radzieckiego. Później wielu przyłączyło się do Armii Czerwonej albo do nowoutworzonej Armii Polskiej i bohatersko walczyło przeciwko nazistom.

Niestety, z różnych powodów wielu Żydów nie przeżyło

Przedecz wraz z okolicą był pod okupacją Trzeciej Rzeszy. Niemcy wygonili Żydów i Polaków z tego regionu do części Polski, która nie była jeszcze okupowana, zwanej Protektoratem. Rozciągał się on od Lubicza koło Kutna aż po tereny wokół Lublina. Ludzie zaczęli mówić, że naziści wzięli wszystkich Żydów z niedalekiego miasta Lubień i oczyścili to miasto z Żydów, jako pierwsze w okolicy. Wszystkich Żydów wysłano w rejon Lublina. Kiedy Żydzi dowiedzieli się o tym, każdy chciał pozostawać razem ze swoją rodziną na wypadek podobnego zdarzenia.

Ludzie żyli w wielkim niepokoju i nikt nie wiedział co robić. Czas płynie i wszyscy żyją pod rządami Hitlera. Nikt nie może wyjechać i wszyscy Żydzi oczekują tego samego losu. Nazwę miasta zmieniono na niemiecką: „Musburg”. Komisarz oświadczył, że Żydzi z Przedcza nie będą wysiedleni i mogą zostać w mieście, ale nadal żądał, by przedstawiciel Żydów wysyłał określoną liczbę Żydów codziennie do pracy. Robotników przymusowych pilnowali miejscowi folksdojcze, uzbrojeni w broń palną i kije. To oni zarządzali miejscem pracy. Często zdarzało się, że Żydów bito do krwi.

Przedstawiciel Żydów i jego pomocnicy regularnie wysyłali Żydów do pracy. Zorganizowali też system zamiany: jeśli ktoś chciał wziąć wolny dzień, bo miał możliwość zarobienia pieniędzy gdzie indziej, a była właśnie jego kolejka pracy przymusowej, człowiek ten płacił pewną sumę pieniędzy, a kto inny szedł pracować na jego miejsce za opłatą.

Przedstawiciel Żydów był często wzywany do komendanta, meldował się u niego ze strachem i wracał z gorzkimi wiadomościami. W taki sposób naziści wydali rozkaz zlikwidowania cmentarza żydowskiego i zniszczenia wszystkich kamieni nagrobnych. Niektóre z tych nagrobków miały

[Strona 86]

setki lat i rozdano je gospodarzom z okolicznych wiosek. Żydom nakazano być świadkami tego wydarzenia zniszczenia cmentarza. Każde żydowskie serce cierpiało, widząc jak naziści bezcześcili cmentarz żydowski, święte miejsce spoczynku kości krewnych i przyjaciół. Naziści wzięli miejscowych Polaków do tej desekracji, która została dokonana z sadystyczną radością. Przy okazji wykopywania każdego nagrobka, Polacy wykrzykiwali obraźliwe słowa pod adresem pogrzebanych, którzy znaleźli na cmentarzu wieczny spoczynek. Kiedy już Polacy usunęli wszystkie nagrobki, cmentarz zrównano z ziemią, a komisarz rozkazał postawić dwie ławki pod dwoma wysokimi drzewami. Chodził tam zawsze po południu ze swoją świtą i patrzył stamtąd na rzekę.

Niemcy cieszyli się z likwidacji cmentarza żydowskiego i całkowicie zastopowali wszelkie przejawy życia religijnego w mieście. Dom Nauki przerobiono na fabrykę butów dla Niemców, a Dom Modlitwy, gdzie modlili się prości żydowscy rzemieślnicy o dobrych sercach – szewcy, krawcy i kapelusznicy – skonfiskowano. Wszystkie miejsca, gdzie tętniło otwarte żydowskie życie religijne, spalono.

Lecz Niemcy nie byli w stanie odebrać Żydom wiary wewnętrznej. Żydzi ryzykowali życiem, gdy zbierali się, aby była ich wymagana liczba do modlitw w domach. Żydowscy rodzice starali się, aby ich dzieci nie zapomniały alfabetu hebrajskiego i aby kontynuowały naukę tego, czego wcześniej uczyły się w szkole.

Niemcy również zakazali organizacji jakichkolwiek wydarzeń społecznych czy kulturalnych, które do tego momentu miały miejsce. Dwie biblioteki zamknięto. Bibliotekę im. Szolema Alejchema rząd polski zamknął już przed wojną. Niemcy zamknęli drugą bibliotekę czyli Bibliotekę Publiczną. Jednak w wielu domach ludzie mieli dużo książek, z których dzieci mogły korzystać. Książki przekazywano sobie nawzajem i były czytane przez wiele osób, pomagając ludziom prowadzić życie kulturalne, które Niemcy starali się zniszczyć na wszelkie sposoby.

Żydowscy żołnierze, których Niemcy wzięli do niewoli, kiedy bohatersko walczyli w szeregach wojska polskiego, odzyskali wolność i zaczęli wracać do Przedcza. Przekazywali oni informacje o innych żołnierzach, którzy zginęli w walce przciwko nazistowskim bestiom. Byli to Icek Danielski (Itche Danielsky), Ezriel Danielski (Ezriel Danielsky), Icchak Frankensztajn (Yitzkhak Frankenshteyn) i Notte Krel.

Dowiedzieliśmy się też, że niektórzy żołnierze, którzy byli w niewoli niemieckiej i zostali puszczeni wolno, zostali zamordowani tuż po wypuszczeniu.

[Strona 87]

Ich nazwiska to: Naftali Wolf Kłodawski (Naftali Volf Kladovsky), jego brat Khonen Kłodawski (Khonen Kladovsky) i Michał Hersz Goldman (Mikhl Hersh Goldman).

Dokładne szczegóły na temat masowych morderstw wielu żydowskich żołnierzy opisał Abba Buks (Books). On sam uciekł z więzienia obozowego. Opowiedział o tym, jak bracia Klodawscy obejmowali się, kiedy zastrzelili ich barbarzyńcy. Historie o popełnionych przestępstwach przestraszyły i zaszokowały wszystkich.

Życie pozostałych Żydów w Przedczu stało się nawet jeszcze bardziej pełne restrykcji. Niemcy zaczęli likwidować warsztaty rzemieślnicze. Przedstawicielowi Żydów rozkazano powiedzieć Żydom, że zabroniona jest praca w swoich fachach po domach prywatnych. Następnie Niemcy przeszli się po mieście z miejscowym folksdojczem. Był on krawcem, który wcześniej uczył Żydów. Weszli do domu każdego krawca i skonfiskowali wszystkie maszyny do szycia i inne przybory krawieckie. Jeśli znaleźli kawałek materiału, to zabrali go. Nazwisko tego folksdojcza to Velder. Wziął on kilka maszyn do szycia dla siebie, a krawcy żydowscy musieli u niego pracować za darmo.

Komisarz chodził po mieście i swoją laską wskazywał wszystkie budynki przeznaczone do konfiskacji. Konfiskacji mieli dokonać sami Żydzi za bardzo małą zapłatę.

By kupować podstawowe rzeczy niezbędne do życia, Żydzi musieli sprzedawać ostatki tego, co posiadali.

Rzemieślnikom takim jak krawcom i szewcom czasami udawało się wykonać jakąś pracę dla chrześcijan, za co dostawali zapłatę w postaci rzeczy niezbędnych do przeżycia. Żydzi mieli nadzieję żyć, aby zobaczyć koniec Hitlera.

Wczesną wiosną 1941 roku znowu pojawiło w mieście wielu niemieckich żołnierzy. Ludzie mówili, że wielu z tych żołnierzy kierowało się na Warszawę. Był to kierunek wschodni ku granicy rosyjsko-niemieckiej. Żołnierze z naszego miasta też przemieszczali się na wschód.

Rano 22 czerwca 1941 roku, usłyszeliśmy, że wybuchła wojna między hitlerowskimi Niemcami i Związkiem Radzieckim. Sytuacja Żydów pogarszała się. Niemcy zaczęli wysyłać Żydów z pobliskich miast do obozów. Miejscowy komisarz nadal potrzebował Żydów z Moosburga (niemiecka nazwa Przedcza) do pracy i powiedział przedstawicielowi Żydów, że nie pozwoli, żeby ich gdzieś wysłano. Ale Żydzi nie wierzyli niemieckim obietnicom i wielu z nich oczekiwało takiego samego losu, jaki wcześniej spotkał ich pobratymców.

[Strona 88]

Nikt nie był pewien co przyniesie dzień jutrzejszy. Większość Żydów siedziała ze swoimi rodzinami i czekała.

Kilka miesięcy później stało się co następuje. Dzień przed świętem Jom Kippur, jeden ze starszyzny wezwał mnie i Daniela Rawskiego (Daniel Ravsky) do siebie. Powiedział nam, że w następny dzień czyli Jom Kippur, mamy iść do wsi i pracować u niemieckiego gospodarza, tak żeby wszyscy inni Żydzi mogli pozostac w mieście, pościć i świętować Jom Kippur. W ten sposób świętość tego dnia miała być zachowana. Rozumieliśmy jak ważne było to, o co nas poproszono. Z ochotą pracowaliśmy w Jom Kippur, wiedząc, że dzięki nam cała społeczność żydowska była wolna od pracy w święty dzień Jom Kippur. Dopiero kiedy wrócilismy z pracy dowiedzieliśmy się, jakie święto Jom Kippur przygotowali dla Żydów Niemcy.

W domu Jakuba Wolfa Klara (Yakov Volf Klar), który był nieopodal Domu Nauki, zebrała się grupa ludzi. Ze złamanymi sercami, owinięci w szale modlitewne, Żydzi śpiewali swoje modlitwy. Wylali wiele łez, myśląc o tym, jaki gorzki los może czekać kilku pozostałych przy życiu Żydów. Nagle pojawił się folksdojcz Velder, szukając jakiegoś żydowskiego krawca do pracy. Zobaczył Żydów owiniętych w szale modlitwne i pobiegł do komisarza, żeby poinformować go o tym wielkim przestępstwie, które popełnili Żydzi. Przybiegli Niemcy i zobaczywszy Żydów w szalach modlitewnych, wyciągnęli ich na nowy rynek. Żydom rozdano miotły i zmuszono ich do zamiatania ulicy. Dzieci też nie oszczędzono, a odpowiedzialnym za wszystko zrobiono rabina Zemelmana.

Tak właśnie wyglądał ostatni Jom Kippur Żydów z Przedcza. W roku 1941, pierwszego dnia Święta Szałasów (Sukot), dwie grupy dziewczyn, łącznie z mężatkami bez dzieci, wysłano do obozu w Inowrocławiu (Inubrutslav). Kilka dni później Niemcy zażądali, aby wysłać też mężczyzn.

Naziści rozeszli się po mieście, wyganiając ludzi z domów. Wtedy też złapali i mnie. Wraz z 60 innymi Żydami z Przedcza wysłano nas do obozów w Poznaniu.


[Strona 89]

W Obozach w Poznaniu

Levi Shveitzer, Kiryat Motzkin – Haifa

Tłumaczone na język angielski przez Roberta Paula Books

© Prawa autorskie Roberta Paula Books

Środa, 7 października 1941 r., w pośrednie dni Sukkos, miasto jeszcze się nie uspokoiło po bólu serca, zadanego cztery dni wcześniej, kiedy hitlerowcy zabrali wszystkie dziewczęta w wieku czternastu lat i starsze, wraz z bezdzietnymi kobietami, i wysłali je do obozów pod Inowrocławiem (w języku jidysz, Inavratslov). Następnie, nowy szok. Kiedy większość Żydów w mieście była w drodze powrotnej z pracy przymusowej, gdzie musieli być, przyjechał rzecznik żydowski, Dawid Zikliński (Dovid Zikhlinsky), i dostarczył niepokojące wieści; komisarz niemiecki powiedział mu, że żądają odesłania Żydów do pracy. Natychmiast żandarmi i hitlerowcy ze swastykami na opaskach rzucili się na nich z pałkami w rękach. Wypędzali ludzi z domów; wszyscy musieli ustawić się w kolejce na rynku pod ratuszem. Prawie wszyscy znali czekający ich los. Zamieszanie było spore i pod czujnym okiem żandarmów i Gestapo, wpędzono nas do kościoła chrześcijańskiego. Matki i żony mężczyzn, których wzięto, drżą i płaczą. Ze smutnymi i złamanymi sercami, przynoszą trochę ubrania i, na ile to możliwe, trochę jedzenia, wyjętego z naszych ust. Dawid Zikliński (Dovid Zikhlinsky) znajduje nas w kościele i pyta, kto potrzebuje trochę pieniędzy.

Na zewnątrz, chłopi czekali już z końmi i wozami, i w środku nocy zabrali nas przy towarzyszących okrzykach i wrzaskach naszych najbliższych, które rozbrzmiewały po całym mieście. W ten sposób rozstaliśmy się na dobre z naszymi drogimi i bliskimi. Jechaliśmy wagonem do stacji Szatki (w języku jidysz, Tseti). Stamtąd, pojechaliśmy małym pociągiem do Włocławka (w jidysz, Vlatzlovek), a następnie, do Poznania (w jidysz, Poyzen). Przyjeżdżając do Poznania, na dworcu czekali już na nas strażnicy, a także agenci Gestapo, którzy zabrali nas na straszny stadion obozowy (Notatka tłumacza: prawdopodobnie stadion im. Edmunda Szyca). To tutaj znajdowali się główni nadzorcy wszystkich obozów pracy w Poznaniu. Wygląd obozu wywarł na nas wszystkich przerażające wrażenie; Był otoczony drutem kolczastym, a pośrodku miejsca zbiórki stała szubienica. Gestapo sprowadzało Żydów z innych obozów na powieszenie, gdy ich jedyną zbrodnią było zabranie kawałka chleba chrześcijaninowi lub oddalenie się od miejsca pracy. Obóz istniał już pół roku, kiedy my, przedeccy Żydzi (z Przedcza),

[Strona 90]

przybyliśmy.

Niemcy sprowadzili tu pierwszych Żydów z Łodzi i Ozorkowa (w jidysz, Ozerkov). Naprzeciwko obozu znajdował się kolejny obóz, w jednym budynku, w którym znajdowała się fabryka musztardy, zwana „Remo”. W tym budynku znajdowali się Żydzi z okolicznych miejscowości, aż po Przedecz - Chodecz (w jidysz, Pshaytch – Khadetch), Izbicę Kujawską (w jidysz, Izbitzia Koyabsky), Koło, Turek, i wiele innych. Młodzi Żydzi zostali tam przewiezieni przez hitlerowców w momencie wybuchu wojny niemiecko-rosyjskiej, a nas, sześćdziesięciu przedeckich Żydów (z Przedcza), przetrzymano na stadionie obozowym. Przydzielono nam jeden pokój w budynku, w którym kiedyś składowano ludzkie odchody…. Zaraz po naszym przyjeździe do obozu, zaprowadzali nas codziennie do pracy, bardzo wczesnym rankiem, pod strażą polskich strażników mundurowych, którzy dobrze władali językiem niemieckim, i którzy przed wojną należeli do antysemickich ugrupowań politycznych, partii „Endecja” (Narodowa Demokracja) i grupy „Nara”. Ich przywódcą był wielki antysemita, Ślibicki (Shlibitsky), zagorzały antysemita, wybitna osoba w przedwojennej Polsce. Nasza praca polegała na kopaniu rowów kanałowych w celu ułożenia rur na głębokość ponad trzech metrów, połączonych z fabrykami wojskowymi. Fabryki nazywały to Prakhavnye (w języku jidysz, cud). Była też fabryka wagonów, w której pracowało wielu angielskich jeńców wojennych. Pracę nadzorowała niemiecka firma Tsun. Wtedy zaczęły się przerażające dni. W tej pracy nadzorowanej przez niemieckich i polskich „mistrzów górnictwa”. Natychmiast zaczynają nas ostrzegać i grozić: „Za to, że nie chcecie dobrze pracować, wiecie, gdzie należycie…” Polacy mówią, że przywieźli nas tutaj, żeby nas unicestwić. Kiedy wróciliśmy do obozu po pierwszym dniu pracy, od razu zdaliśmy sobie sprawę, że to jedno z najgorszych i najstraszniejszych miejsc pracy, a ilu Żydów tu krwawo pobito? Tymczasem, zaczynają napływać pierwsze listy z domu. Nasi bliscy wiedzą, gdzie jesteśmy. To trochę osładza nasze życie. Praca staje się jeszcze gorsza. Niemiecki mistrz, którego Polacy nazywali „Bambrowicz – Bombardowicz” codziennie bił nas swoimi narzędziami pracy, ciskając ciosy, gdziekolwiek popadło. W ten sposób Żydzi codziennie wracali do obozu z pracy z zakrwawionymi głowami. Fabrykę otaczało wysokie ogrodzenie, zamknięte betonowymi łączeniami. Agenci Gestapo na zewnątrz są na straży. Mordercy bili nas do woli. Jeden zabrał mnie do baraku i zaczął bezlitośnie bić gumową pałką. Otworzyłem drzwi i z głośnym krzykiem wybiegłem. Po tym, kiedy wpuszczali innych do pobicia, szczelnie zamykali drzwi…. Angielscy jeńcy wojenni,

[Strona 91]

żołnierze, którzy tam pracowali, pomagali nam jak najwięcej. Jednego razu, zwabili do siebie mężczyznę zwanego „Bombardowiczem” i pobili go. Zrobił duży hałas i podbiegł do pilnujących nas żołnierzy niemieckich, ale nie zrobił z tego powodu zamieszania. Zdarzyło się też, że Polka krzyczała, pytając, dlaczego nas bijesz. Natychmiast przyszedł agent Gestapo i ją zaaresztował. Później, dowiedzieliśmy się, że otrzymała sześciomiesięczny wyrok. Sytuacja pogorszyła się jeszcze bardziej, kiedy zabrali nas do pracy na policyjny poligon. Polacy nazywali go „Bramą Warszawską”. Miejsce to nazywało się „Malta” i kiedyś było fabryką kawy. Nasze życie było teraz całkowicie pozbawione ochrony. Byliśmy bici swobodnie i niepohamowanie. Jedynym naszym pocieszeniem było powrócenie do obozu i znalezienie w domu listu od ukochanej osoby. Ponownie otrzymaliśmy listy ze smutnymi wiadomościami. Żydów wysyłano do Inowrocławia (w jidysz, Inovaratslav) do obozu pracy. Dziesięć dni później, kolejny transport Żydów, tak hitlerowcy opróżnili nasze miasto Żydów, mimo obietnic komisarza, że Żydzi z Moosburga pozostaną. Niemiecka nazwa Przedcza brzmiała „Moosburg”. Nasze listy są cenzurowane, ale nasi ojcowie, matki, mężowie i żony wiedzą, że nasza sytuacja pogarsza się z dnia na dzień. Nasza grupa Żydów z Przedcza (Pshaytch) na poznańskim stadionie obozowym pozostała razem. Nie straciliśmy nadziei i wiary, że nadejdzie ich koniec. W drodze do domu, po całym dniu pracy, któremu zawsze towarzyszyły bicie i znęcanie się, znajdujemy gazetę w języku niemieckim. Khaim Aron Aurbakh siedzi do późna w nocy i dokładnie wszystko czyta. Bardzo wcześnie rano chodzimy w łańcuchach do pracy i przekazujemy sobie wiadomości. Cieszymy się, gdy słyszymy, że ponieśli poważne straty na froncie. Ale często otrzymujemy złe wieści z domu. Zaczynamy słyszeć o masowych nadużyciach i deportacjach w nieznanych kierunkach. Zaczynamy słyszeć o obozie, znanym jako Chełmno, o którym nikt z nas nie wierzy, że wszyscy przewiezieni tam Żydzi giną. Im więcej otrzymujemy wiadomości, tym smutniejsze one są i osłabiają nasze postanowienie o powrocie do domu. W domu pozostają tylko samotne matki z małymi dziećmi i starsi rodzice. Wszyscy martwią się o swoje i nasze losy. Nasi drodzy sprzedają wszystko, co im pozostało, aby kupić i wysłać jakąkolwiek żywność i ubrania, jakie tylko mogą, próbując podtrzymać nasze życie w obozach. Często nasi bliscy stali przez cały dzień w kolejce przy budynku

[Strona 92]

żandarmerii, ale ostatecznie nie udało im się wysłać paczki. Tak napisała do mnie moja droga mama.

Sytuacja w obozie staje się coraz gorsza. Nasze jedzenie składa się z 200 gramów czarnego chleba dziennie. (może osiem kromek chleba, czyli około 500 kalorii) Na obiad otrzymaliśmy trochę kalarepy z wodą, gotowanej bez kropli oleju czy mięsa. Byliśmy bardzo głodni. Z dnia na dzień stawaliśmy się coraz słabsi. Ludzie spuchli z głodu. Wybuchła epidemia tyfusu. Zamknęli obóz i nie zabierali nas już do pracy, ponieważ bali się zakażenia okolicznej ludności. Każdego dnia, z powodu głodu i tyfusu, przynosili nowe zwłoki. Codziennie do obozu przyjeżdżał wóz ciągnięty przez dwa białe konie. Nazywali go wagonem Piraka. Wagon zapełniał się martwymi i spuchniętymi z głodu Żydami. Pierwszym, który zginął z Przedcza (Pshaytch), był Vova Danielski (Vova Danielsky), syn Michała Danielskiego (Mikhl Danielsky), który mieszkał na Ulicy Khatcher. Zima była bardzo ciężka. Dużo śniegu i mrozu. Był styczeń 1942 r. Nasza praca dla firmy „Wysokie i Głębokie -  Wschodnioniemieckie Przedsiębiorstwo Budowlane” zakończyła się. Siedząc w obozie, w Budynku Nr. 4, martwiliśmy się o naszą przyszłość. Przybiega dwóch żydowskich policjantów obozowych i zabiera czterech silnych mężczyzn do pracy. Zabrali braci, Mendla i Meira Kazimierskich, oraz Efraima Engela i Tuvię Goldmanów. Kilka godzin później wrócili pojazdem Gestapo, ich ubrania były zakrwawione. W stanie przygnębienia, opowiedzieli nam, jak zabrano ich do siedziby Gestapo, gdzie zobaczyli skrzynie wypełnione zgilotynowanymi ludźmi. Zabrali skrzynie do krematorium, aby je spalić. Szybko zorientowali się, że byli to dobrze wykształceni Polacy, których Gestapo regularnie zabijało. Tuż przy obozie znajduje się biuro kierownika obozu. Stamtąd, bardzo często wydawano nowe nakazy. Mówią nam, żebyśmy pisali do domu, i twierdzą, że w każdym liście możemy otrzymać dwie Marki niemieckie. Każda osoba natychmiast pisze do domu, że powinni zamieścić w liście dwie marki i przesłać do nas. Pierwszy list przychodzi do nas, i każda rodzina wysyła kilka listów z załączonymi dwiema markami. Ale to do nas nie przychodzi. Kierownik obozu zabiera wszystko. To dzieje się tylko po to, by wycisnąć to, co nasi drodzy w domu jeszcze mają. Po tym, gdy odesłali nas z powrotem do pracy, nasza grupa z Przedcza (Pshaytch) została podzielona i wysłana do różnych obozów takich jak Shteynek, Lenchik, i innych. Wśród nas było wielu braci, którzy chcieli być razem. Jechali razem do obozów. Zostałem na stadionie obozowym. Otrzymałem listy z domu, że w małych miejscowościach wokół Przedcza (Pshaytch) jest coraz mniej Żydów. Już nie ma

[Strona 93]

żadnych Żydów w Kłodawie, Kole, Chodeczu, Lubieniu i Izbicy, i w innych miejscowościach w okolicach Przedcza (Pshaytch).

Jest kwiecień 1942 r. Żydzi w Przedczu (Pshaytch) żyją jakby na wyspie. Nie ma już żadnego żydowskiego życia, które jeszcze istnieje. Listy, które otrzymujemy z domu, stają się bardzo niepokojące na różne sposoby, słowo „Chełmno” pojawia się w różnych postaciach… ostatnie listy, które otrzymaliśmy, które napisali do mnie: „jest Pascha, siedzimy przy naszym sederowym stole i wylewamy oceany łez. Przygotowujemy się do bitwy (notatka tłumacza: w języku jidysz, słowo ‘khasene” oznacza także ‘ślub’), bitwa jest blisko”. Nasze bolejące serca zrozumiały wszystko. Ostatni list z mojego domu brzmiał: „Ruszamy do bitwy. Chcieliśmy cię znowu zobaczyć ”… To był mój ostatni kontakt z moim domem. W obozie, jesteśmy z nadzieją zdeterminowani, by pozostać przy życiu. Nikt nie mógł przestać płakać, wiedząc, że nie będziemy mieć już kontaktu z naszymi bliskimi…

W Polsce szalała wojna. Głód w obozie był wielki. Ludzie byli wzdęci z głodu. Codziennie były świeże zwłoki. Jest nas mniej z Przedcza (Pshaytch). Ludzie zapisują się na transport. W rzeczywistości, ten transport wiózł ludzi na śmierć w Chełmnie. Nikt nie wierzył w rozgłaszane pogłoski, że ludzie są wysyłani na wschód, do zamieszkanych regionów Rosji. Niemcy powiedzieli nam, że odsyłają ludzi z powrotem do łódzkiego getta. Wielu Żydów z Łodzi i Ozorkowa zapisuje się z nadzieją na powitanie bliskich w swoich domach…

Każdego dnia coraz mniej ludzi było wysyłanych do pracy ze względu na liczbę tych, siedzących w obozie z opuchniętymi stopami i ciałami. Nie mogę też nie wspomnieć o podłym, zdradliwym traktowaniu przez żydowską policję obozową, która każdego ranka gwizdała bardzo wcześnie, żeby nas obudzić do pracy. Szturchali nas gumowymi pałami, wypędzali z budynku i nie przepuszczali szansy na pobicie naszych chudych, kościstych ciał, które nie czuły już uderzeń. Wierzyli, że takim zachowaniem jako jedyni przeżyją poznańskie obozy. Nie wierzyli lub nie chcieli zrozumieć, że hitlerowcy używają ich przeciwko swoim własnym żydowskim braciom. Żyd jest Żydem. Niemcy nie wezmą tego pod uwagę i po użyciu ich, zabiją.

Przydzielono nas, pozostałych przedeckich Żydów (z Przedcza), do nowej jednostki pracy. Przeszliśmy kilka kilometrów do tak zwanego miejsca pracy, gdzie dziki Volksdeutche (ludzie, których język i kultura miała niemieckie korzenie, ale nie posiadali niemieckiego obywatelstwa), Stelmanshtsik,

[Strona 94]

wraz ze swoim pomocnikiem, polskim wrogiem Żydów, Sikorskim, sadystycznie i nieustannie bił nas przy pracy. Rozdawał nam obiad, który składał się z kapusty, ugotowanej w wodzie. Kiedy staliśmy w kolejce, czekając na jedzenie, wylewał je do rzeki Cybiny, która płynęła w pobliżu naszego miejsca pracy, albo wlewał benzynę do naszego pożywienia… a potem wydawał nam porcje do spożycia. Nasza praca polegała na załadowaniu piasku na małe wozy. Jeżeli wozy nie były całkowicie zapełnione, karano nas, grożono i zgłaszano do Gestapo, pozbawiano nas żywności, i tak dalej. Kiedy wracaliśmy na nasz stadion obozowy, często otrzymywaliśmy wiadomości; Gestapo sprowadzało Żydów z innych obozów na powieszenie. Inżynier Nojman (w jidysz, Noyman) jest szefem wszystkich żydowskich obozów pracy w Poznaniu. Przyniósł linę kata (stryczek), a szubienica to jedna stała, która zawsze jest pośrodku miejsca zbiórki. To tam, wielu Żydów z innych obozów jest zmuszonych do oglądania wieszania ofiar, a wszystko to odbywa się pod czujnym okiem Gestapo uzbrojonego w karabiny maszynowe.

Po drugim roku strasznych cierpień w hitlerowskich obozach pracy w okolicach Poznania, znaczna część Żydów została zabita na różne sposoby. Wszystkie obozy pracy w regionie zostały zlikwidowane we wrześniu 1943 r. I nas, nielicznych tych, którzy pozostaliśmy z Przedcza (Pshaytch) i Żydów z innych miejscowości, wysłano do Auschwitz. W Auschwitz zaczęło się nowe piekło. Zostałem oddzielony od kilku moich mieszczan i wysłany do obozu koncentracyjnego zwanego Świętochłowice (Shventikhlovitz, w jidysz), pod Katowicami (Katovitz, w jidysz). Kiedy tam dotarłem, zastałem Khaima Skubrońskiego, który dotarł tam przede mną. Tam, cierpienie było przerażające. Codziennie żydowscy robotnicy byli bici przez SS, którym pomagało obozowe kapo. Byliśmy krwawo bici i gryzieni przez ich wilcze psy. Kiedy zobaczyliśmy te warunki, zdaliśmy sobie sprawę, że nie możemy tam długo przetrwać. Postanowiłem wraz z dwoma innymi Żydami z miasta Ozorków (Orzukhov, w jidysz) zaryzykować życie i dołączyć do innej jednostki pracy, która pracowała na zewnątrz obozu. Kiedy wieczorem wracaliśmy do obozu, wzywano nas na apel i kazano nam stawić się u naczelnika obozu. Kiedy nie wystąpiliśmy przed linię, Capo i SS podchodzili do nas w kolejce i brutalnie nas bili. Przez długi czas nie mogliśmy wrócić do pracy.

Po dwóch miesiącach zabrano nas zamkniętymi ciężarówkami, strzeżonymi przez SS, do Birkenau. To był największy

[Strona 95]

obóz zagłady w Auschwitz. Spotkałem się z kilkoma osobami z Przedcza (Pshaytch), którzy również przeszli wiele w różnych obozach pracy.

Trudno opisać moje spotkanie z naszymi przedeckimi Żydami (Pshaytchers). Nikt nie wiedział, kto z nas dożyje następnego dnia.

Był tu także obóz kobiecy z kilkoma dziewczętami z Przedcza (Pshaytch), które trafiły tu z obozów w Inowrocławiu (Inavaratslav). W styczniu 1944 r., pojechałem z grupą Żydów do pracy. Szliśmy przez głęboki śnieg, który pokrywał bagna obozu zagłady zwanego Brzezinka (niem. Birkenau). Doszliśmy do miejsca, w którym grupa kobiet i dziewcząt stała głęboko w śniegu, pochylona z mrozu, i pracowała. Demontują drewnianą chatę. Kiedy na nich spojrzałem, usłyszałem, jak ktoś woła zdziwionym głosem moje imię. To była Gitl, jedna z dwóch sióstr Riwnickich (Rivnitsky). Reszta dziewcząt z Przedcza (Pshaytch) natychmiast zaczęła spontanicznie krzyczeć i wołać Levi, Levi. Z daleka zaczęli mnie wypytywać o krewnych i znajomych, którzy zostali wysłani ze mną do Poznania. Niestety nie mogliśmy się zbliżyć, ponieważ pilnowali nas mordercy.

Większości z nich już nie widziałem. Tam, w Birkenau, hitlerowcy stracili największą część przedeckiej młodzieży. Na zawsze pozostają przed moimi oczami. Tam też widziałem Hersha Topolskiego. Zginął w walce z Niemcami, gdy brał udział w powstaniu przeciwko Sonderkommando 6 listopada 1944 r.

Po trzech miesiącach i przeżyciu różnych chorób i selekcji, zostałem wysłany do innych obozów, Buna, Glaybitz, Flusenburg i Dachau, gdzie 29 kwietnia 1945 roku, zostaliśmy wyzwoleni przez armię amerykańską. Tam spotkałem Moshe Arona Jakubowskiego (Moshe Ahron Yakubovsky), Fishla Goldmana i Ezriela Skabrańskiego (Skabransky). Niestety, Ezriel zmarł po tym, jak nas wyzwolono z Dachau.

Nie mogę pogodzić się z faktem, że to wszystko się wydarzyło, i wciąż jestem w stanie widzieć okropną prawdę. Kiedy armia amerykańska wysłała transport Polaków do Polski, byłem wśród nich.

Do Przedcza (Pshaytch) dotarłem w pośrednie dni Sukkos. Dokładnie cztery lata wcześniej wyrwano mnie i wysłano do Poznania z sześćdziesięcioma innymi osobami. Z tej grupy, tylko trzy zostały przy życiu.

Trudno opisać moje przybycie do miasta. Zaczynając na Ulicy Khatcher, do której dotarliśmy, przeszedłem przez nowy rynek, stary rynek i inne małe uliczki. Domy wciąż stały, a przed oczami wciąż widzę Żydów, którzy kiedyś tam mieszkali i

[Strona 96]

którzy mieli tam swoje sklepy. Jak w każdym innym mieście, każdy znał każde imię i każdy przydomek, który został nabyty przez pokolenia. Żaden z nich nie został.

Byli teraz inni mieszkańcy domów niegdyś należących do Żydów i inni sprzedawcy prowadzący sklepy, które wcześniej należały do Żydów.

Tymczasem, mieszkający w Przedczu, po powrocie z obozów, Moishe i Beltsya Jakimowicz (w jidysz, Yakhimovitch), Józef Burnstein (w jidysz, Josef Burnshteyn), Mendl Frenkenstein (w jidysz, Mendl Frankenshteyn). Wszyscy, którzy wrócili do Przedcza, zatrzymali się u Moishe i Beltsye Jakimowiczów (Yakhimovitch).

Przybyło kilku wybranych, którzy przetrwali w różnych trudnych warunkach. Niektórzy wrócili ze Związku Radzieckiego (Raten Farband), gdzie służyli w Armii Czerwonej i bohatersko walczyli z mordercami Hitlera i pomagali wyzwolić Polskę, za co otrzymali honorowe odznaczenia.

Jednak spotkaliśmy się z groźnymi spojrzeniami Polaków. Widzieli w nas ludzi, którzy przyszli zakłócić ich spokojne życie w skradzionych domach i sklepach, które kiedyś należały do Żydów.

Każdy, kto przeżył, a następnie wrócił do Przedcza (Pshaytch), spełnia swoją misję odwiedzania grobów rodziców przed opuszczeniem Polski.

Ci z Przedcza (Pshaytch), którzy przetrwali Holokaust, rozproszyli się po całym świecie, ale większość tęskniła za Izraelem i osiedliła się tutaj. I ze wszystkimi pozostała pamięć o żydowskim życiu, które kiedyś istniało w miasteczku Przedecz (Pshaytch).


[Strona 97]

Wydarzenia z Przedcza

Autor: Davidovitz Yehoshua – Tel-Aviv

Tłumaczenie z języka hebrajskiego: Leon Zamosc

Tłumaczenie z języka jidysz: Roberta Paula Books

Tłumaczenie z języka jidysz: Tłumaczenie z języka angielskiego: Justyna Beinek

© Roberta Paula Books

 

Wydarzenia w mieście Przedecz podczas Shoah

Z szacunkiem i ciężkim sercem siadam, aby pisać o dniach destrukcji i unicestwienia, które dosięgnęły Żydów z miasta Przedecz, kiedy niemieccy naziści przyjechali do naszego miasta. Pisząc, chciałbym dołożyć moją cegiełkę do stworzenia Księgi Pamiątkowej, która uwieczni męczenników z naszego miasta. Postaram się odświeżyć moją pamięć, jak tylko będzie to możliwe, i opisać straszliwe wydarzenia tamtych dni i lat. (Będę teraz pisać w języku jidysz, bo tak najlepiej umiem się wyrazić).

 

Przedecz w roku 1939

Małe żydowskie miasto Przedecz (nazywane „Pshaytch” w jidysz, a „Pshedets” po hebrajsku) żyło w szczęściu i cierpieniu. Większość ludności żydowskiej stanowili rzemieślnicy: krawcy, szewcy i kapelusznicy. Pracowali ciężko przez cały tydzień, aby zarobić na życie, podróżując od niedzieli do piątku z jarmarku w jednym mieście na jarmark gdzie indziej, sprzedając swoje zrobione własnoręcznie wyroby. Tak toczyło się życie do wybuchu II Wojny Światowej czyli dnia 1 września 1939 roku. Niemcy weszli do naszego miasta w dniu święta Rosz Haszana. Tak się złożyło, że akurat padał deszcz, a wszyscy Żydzi zgromadzili się w domach modlitwy i śpiewali modlitwy Dni Trwogi. Kiedy wojsko niemieckie wmaszerowało do miasta, my Żydzi wybiegliśmy z synagogi i domów modlitewnych, kryjąc się gdzie tylko to było możliwe.

W dniu Hoszana Raba Niemcy spalili synagogę. Następnego dnia rano przywołali do siebie przewodniczącego wspólnoty żydowskiej, Dawida Żychlińskiego (Dovid Zikhlinsky), zażądali zapłacenia podatku i oskarżyli Żydów o spalenie synagogi. Żądana suma była wysoka, ale Żydzi zebrali te pieniądze i dali je nazistom. W tym samym czasie żołnierze schwytali świętej pamięci rabina Zemelmana. Zmusili go do sprzątania ulicy i przenoszenia ciężkich drewnianych desek ze składu braci Engel na ulicy Khadetsher na nowy rynek. Trudno sobie wyobrazić, w jaki sposób nasz rabin podołał temu zadaniu. Naziści zgolili mu też brodę. Nigdy nie zapomnę tej sceny. Wtedy jeszcze nie zaczepiali młodszych osób. Później przyjechal komisarz i przejął kontrolę nad niemieckim wojskiem. Faktem jest, że od tego momentu Życie w Przedczu stało się bardziej normalne. Utworzono trzy jednostki pracownicze: najmłodsi pod przywództwem Efraima Engela (Efraim Engel), grupa średnia pod przywództwem Beniamina Frenkela (Binyumin Frenkel), a najstarsi pod przywództwem Lejbusza Asza (Leybush Ash). Liderem wszystkich Żydów był Dawid Żychliński (Dovid Zikhlinsky). Jest ważne, aby to pamiętać, że przez krótki czas około jednego roku nic szczególnego się nie

[Strona 98]

działo.

Nadal mieszkaliśmy w tym samym miejscu. Polacy twierdzili, że to my rządziliśmy miastem pod dowództwem Dawida Żychlińskiego (Dovid Zikhlinsky). Wtedy to rabin Zemelman, świętej pamięci, zaprzyjaźnił się z komisarzem do takiego stopnia, że ten ostatni często nazywał go rabinem. Miałem szczęście być świadkiem tego, jak ci dwaj razem dyskutowali na temat filozofii religii. Wojsko okupowało nasz dom modlitwy. Ci żołnierze też byli dobrzy dla naszego rabina i okazywali mu szacunek. Świat się skończył, kiedy przyszedł rozkaz z wydziału pracy, aby stawiły się wszystkie dziewczęta żydowskie. Było to na początku roku 1941. Wszystkie je zamknięto w kościele katolickim, a o świcie wysłano je do obozu pracy w Inowrocławiu. Ten cios był pierwszą tragedią, jaka dotknęła rodziny żydowskie w naszym mieście. Zaraz po tym rozkazie przyszedł następny rozkaz stawienia się wszystkich młodych mężczyzn i powtórzyła się ta sama rozdzierająca serca scena. Wspomnę o tym, że nie wszyscy młodzi mężczyźni dostosowali się do tego rozkazu. Wtedy żandarmi razem z niemieckimi cywilami sprawdzali dom po domu i szukali ukrywających się chłopaków we wszystkich zakamarkach. Mimo tych poszukiwań znaleziono tylko kilku z nich. Mój świętej pamięci brat Avrom Zalman i ja zdołaliśmy się ukryć. Transport pojechał do Poznania i prawie nikt z tego transportu nie przeżył. Ale mój świętej pamięci brat Avrom Zalman i ja byliśmy w drugim transporcie. Wywieziono nas do Inowrocławia („Inavaratslav” w jidysz). Byliśmy tam dwa lata. Pracowaliśmy jako robotnicy miejscy w różnych zawodach. Pracowaliśmy też przy pociągach. Nie byliśmy głodni i nie pilnowano nas, ale ta wolność miała swoją cenę. Pewnej niedzieli zdarzyła się straszna tragedia, kiedy mój brat Zalman poszedł szukać naszej siostry Ruchli (Rokhl) w Łojewie („Layove” w jidysz), osiem kilometrów od naszego obozu, gdzie znajdowało się wiele dziewczyn z Przedcza. Gestapowcy złapali ich oboje na zewnątrz obozu, zaaresztowali i wzięli do obozu karnego. Jak już opisywali to inni świadkowie, naziści strasznie torturowali mojego brata i siostrę oraz oskarżyli ich o szmuglowanie zapasów niezbędnych do przeżycia, ponieważ moja siostra dała bratu dużo jedzenia. Ociekające krwią ręce nazistów zabiły ich. Gestapo zabiło też Jakuba Prochowskiego (Yakov Prakhovsky), którego złapali, kiedy wkładał list do skrzynki pocztowej. Zabili tam też Zeliga Bornsztajna (Zelig Bornshteyn). Przyłapano go z żywnością w mieście. Hersz Zingerman (Hersh Zingerman) zmarł śmiercią naturalną i pochowano go na polskim cmentarzu. Były też dwie selekcje, to znaczy wyselekcjonowano ludzi, którzy byli potem wysłani do Chełmna do obozu śmierci. Najpierw zabrali

[Strona 99]

starszych Żydów z Przedcza, którzy byli z nami. Niestety nie pamiętam ich nazwisk. Pamiętam, że był tam Icek Wajdn (Itche Vaydn), Mojsze Rawski (Moishe Ravsky), Szymon Żychliński (Shimshon Zikhlinsky) szewc, Mojsze Plocker (Moishe Plotsker), Pinkus Romer, Mojsze Rauch (Moishe Raukh), Izrael Chaim Zieliński (Yisroel Khaim Zielinsky), Abram Ekert (Avrom Ekert) i Mordechaj Pozner (Mordkhai Pozner). Druga selekcja miała miejsce przy końcu 1943 roku. Każdy z nas bez wyjątku był wzięty na teren Gestapo. Byli tam też ludzie z innych obozów i łącznie zgromadzono bardzo wielu Żydów. Faktem jest, że 35 Żydów z naszego obozu było odesłanych z powrotem. Powiedziano im, że stało się tak dzięki radzie miejskiej miasta Inowrocławia, gdyż potrzebowali Żydów do pracy w mieście. Wszystkich pozostałych Żydów zabrano do Chełmna. Trudno było mi zrozumieć dlaczego akurat mnie i kilku innym udało się uratować, podczas gdy wzięto wysokich, zdrowych, silnych mężczyzn do Chełmna, na przykład syna Ezechiela Mordechaja Łęczyckiego (Yekhezkel Mordkhai Lentsitsky) i innych. Prawdopodobnie naziści kierowali sie jakąś listą, według której robili selekcję. Wzięli wówczas około 40 Żydów z Przedcza. Niestety, nie pamiętam nazwisk zabranych osób. Mniej więcej w okresie Rosz Haszana 1943 roku, naziści zamknęli wszystkie pomniejsze obozy i wysłali wszystkich więźniów bez wyjątku do Oświęcima (Auschwitz). My, Żydzi z Przedcza, staraliśmy się trzymać razem na tyle na ile to było możliwe, ponieważ jechaliśmy wszyscy w jednym wagonie kolejowym. Przejazd do Oświęcimia trwał około 24 godzin w zamkniętych wagonach bez powietrza, bez jedzenia i bez picia. Nikt nikomu nie był w stanie pomóc. Bliscy omdlenia, osłabieni, wyniszczeni i załamani przyjechaliśmy w końcu do piekła zwanego Oświęcimiem, które trudno jest mi opisać. Było to dosłownie piekło na ziemi. W nocy było tam bardzo ciemno, a ogromne, dzikie psy odgryzały kawałki ciała tym, którym zabrakło szczęścia. W tym samym czasie naziści bili nas po głowach gumowymi pałkami. Krzyki i wrzaski, zarówno torturowanych, jak i torturujących, były przerażająco głośne. Po selekcji na stacji kolejowej załadowano nas do pojazdów i byliśmy pewni, że jedziemy na spalenie. Herszl Wiśniewski (Hershl Vishnievsky), który przypadkowo siedział koło mnie, zaczął wołać swoją żonę i dzieci, każdego z nich z osobna. Ze łzami w oczach odmawiał Vidui (modlitwę konfesyjną, którą Żydzi odmawiają przed śmiercią) i Kriat Szema (Kriyat Shema to modlitwa, która jest wyznaniem wiary w monoteizm, i jest odmawiana codziennie rano i wieczorem). Z wielkim lamentem przyjechaliśmy do obozu Oświęcim o szarym poranku, po czym przeszliśmy jeszcze jedną selekcję, podczas której przydzielono nas do różnych obozów pracy. Mnie wysłano do dużej fabryki A. N. Farben w Buna. Bardzo niewielu Żydów z Przedcza znajdowało się w Buna. Wkrótce przyjechał też Abba Buks (Books), Jakub Fiszer (Yakov Fisher), który dziś mieszka w Ameryce, i Mendl Frankensztajn (Mendl Frankenshteyn), który mieszka w Przedczu.

W styczniu 1945 roku, kiedy zbliżali się już Rosjanie, Niemcy zlikwidowali wszystkie obozy wokół Oświęcimia. Po piętnastu godzinach dojechaliśmy do Gliwic (Gleiwitz). To tutaj

[Strona 100]

odnalazłem kobiety z Przedcza, a wśród nich córkę naszego rabina Esterę. Wspominam ją, bo Estera (Esther) Zemelman dała mi chleb, który pozwolił mi na przeżycie. Później wędrowaliśmy, uciekając przed Niemcami, przez około dwa tygodnie, po czym przybyliśmy do Buchenwaldu. Oswobodziło nas tam wojsko amerykańskie dnia 28 Nissan 5705 czyli 11 kwietnia 1945 roku. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu w Buchenwaldzie spotkałem mojego przyjaciela i kumpla z dzieciństwa Ruwena Jamnika (Ruven Yamnik). Nie pamiętam już dlaczego rozłączyliśmy się wtedy, ale najważniejsze jest, że jesteśmy teraz razem w Izraelu, my, którzy przeżyliśmy, zgromadzeni wspólnie w Izraelu, niechaj nasze dzieci i rodziny znajdą pocieszenie…

 

« Poprzednia strona Spis treści Następna strona »


This material is made available by JewishGen, Inc. and the Yizkor Book Project for the purpose of
fulfilling our mission of disseminating information about the Holocaust and destroyed Jewish communities.
This material may not be copied, sold or bartered without JewishGen, Inc.'s permission. Rights may be reserved by the copyright holder.


JewishGen, Inc. makes no representations regarding the accuracy of the translation. The reader may wish to refer to the original material for verification.
JewishGen is not responsible for inaccuracies or omissions in the original work and cannot rewrite or edit the text to correct inaccuracies and/or omissions.
Our mission is to produce a translation of the original work and we cannot verify the accuracy of statements or alter facts cited.

  Przedecz, Polska     Yizkor Book Project     JewishGen Home Page


Yizkor Book Director, Lance Ackerfeld
This web page created by Jason Hallgarten

Copyright © 1999-2025 by JewishGen, Inc.
Updated 11 Dec 2022 by JH