|
[Str. 197]
Godel Nachtajler (Buenos Aires)
Z jidysz na czeski przełożył Michael Dunayevsky
Z czeskiego na polski przełożył Andrzej Ciesla
Początek niemieckiego rabowania i morderstwa
1 września 1939 roku - piątek rano.Jak zawsze przed szabasem rynek jest pełen ryb i mięsa.Nie brakuje także warzyw.Kobiety śpieszą do domu,aby rozczyniać ciasto na szabasową chałę.,Handlarze zboża ,jak w każdy piątek ,kręcą się po rynku żując słomkę i czekają,aż chłopi przyjadą sprzedawać swoje plony. Mężczyźni biegną z wiązkami drewna przygotowywując podpałkę na cały tydzień. I myślą sobie, że w przyszły piątek będą znowu kupować.Krawiec Mojsze Jojne jak zwykle z przekręconą na bok czapką szuka między
|
|
Godel Nachtajler |
przychodzącymi chłopami swoich dłużników ,aby odebrać od nich pieniądze za marynarkę lub spodnie ,za które mu nie zapłacili .Wszystko wygląda zupełnie normalnie - jak zawsze.Policjant wypisuje piekarce Fajdze Hendel mandat za brud.
Nagle żydowskie twarze pochmurniały.Kobiety załamują ręce, bo właśnie dowiedziano się,że polski prezydent informował przez radio,że niemieckie oddziały o szóstej rano wtargnęły na terytorium Polski i jest wojna! Wszyscy zrozumieli,że nadchodzi trudny czas dla Żydów.Nikt jednak nie przypuszczał,że już o szóstej wieczorem nad Żelechowem będą latać niemieckie samoloty bombowe.Kiedy się pojawiły, wszyscy myśleli,że to jednak polskie.
Dopiero nazajutrz, w sobotę rano, dowiedziano się,że nieszczęście dotarło już i tutaj.Przyjechały dęblińskie dorożki z żydowskimi rodzinami,które ledwie co zdążyły ocalić własny majątek uciekając przed bombardowaniem.Wtedy to wreszcie zrozumiano,że to były niemieckie samoloty,niszczące miasta i mieszkańców.
Na trzeci i czwarty dzień przyjechali uciekinierzy z miasteczka Ryki oraz z innych bombardowanych miasteczek z okolic Żelechowa.Wszyscy liczyli na to,że Żelechów leżący 21 kilometrów od linii kolejowej ,nie ma znaczenia strategicznego i może tutaj unikną bombardowania.I tak było naprawdę.
Żelechów stał się punktem zbornym wszystkich Żydów, którzy uciekali na wschodnie tereny.Z dalekiego Poznania, z Łodzi, z Warszawy ,z Krakowa wszyscy przechodzili przez Żelechów.Faktem jest że wielu ocalałych Żydów ,którzy przeżyli, a nigdy wcześniej nie słyszeli o miasteczku, dzisiaj znają Żelechów.
Należy przypomnieć,że ciężko pracujący Żelechów został wierny swojej tradycji.Każdy Żyd,który tędy przechodził, dzisiaj wspomina z wielkim szacunkiem nasze małe miasto.Tysiące ludzi przeszło i wszyscy tutaj znaleźli nocleg i to nawet w takich domach,gdzie jedyne pomieszczenie służyło zarówno za sypialnię,jadalnię,warsztat i dziecięcy pokoik.Zawsze znalazło się miejsce na spanie dla wędrowca.A także nie puszczano z domu nikogo głodnym.Wszyscy spoglądali na kominy u Hanci-piekarki, albo Motla piekarza, kiedy poleci dym i od razu ustawiali się w kolejkę po chleb.Nie było żadnej różnicy czy był to żelechowiak, czy nie.
W następny wtorek po wybuchu wojny,o czwartej po południu ,miasto było ostrzelane z niemieckiego karabinu maszynowego.
Zauważono to dopiero wtedy, kiedy Niemiecy byli już w mieście i kiedy oddziały szturmowe z trupimi czaszkami na hełmach zaczęły wszystkich Żydów wyganiać z domów na plac na przeciwko remizy strażackiej.Wszyscy szli pod wielkim strachem.Niemcy wtedy tylko ogłosili, aby nie przechowywać żadnej broni i nie wychodzić z domu po ósmej wieczorem.
Mieszkańcy się uspokoili uznając,że Niemcy napewno tak się zawsze zachowują, kiedy wejdą po raz pierwszy do miasta.Uspokojono się jeszcze bardziej, kiedy armia niemiecka maszerowała przez miasto ze zwycięskim i spokojnym uśmiechem na twarzach.Żydzi przystępowali do żołnierzy, aby z nimi porozmawiać. Dzieci dostawały czekoladę i zaczęło się mówić,że gazety na pewno przesadzały opisując jacy to są Niemcy źli.
W nocy z powodu nakazu zaciemniania całe miasteczko pogrążało się w ciemnościach.Kiedyś ni stąd ni zowąd całe niebo rozbłysło jasnym ogniem.Przez szparę w ostrożnie otwieranych drzwiach było widać,że dom Dawida Fala, handlarza,stał cały w płomieniach.Żydowska młodzież ,pomimo zakazu wychodzenia na ulicę, nie straciła głowy i pobiegła gasić pożar.Zaprzęgli się zamiast koni do strażackich beczkowozów.Ciągnęli strażackie pompy i próbowali zapobiec rozprzestrzenianiu płomieni.
Nieoczekiwanie na miejscu pożaru, pojawiło się kilkunastu Niemców .Zabrali dziesięciu chłopców i zaprowadzili na szosę warszawską, na cmentarz . Wydali rozkaz: Wszyscy położyć się twarzą do ziemi.Żydowscy chłopcy leżeli z bijącymi sercami wyciągnięci na ziemi około godziny.Nie ruszali się i tylko czekali na chwilę,kiedy ich zastrzelą.Wreszcie usłyszeli gromki śmiech Niemców: Wstać! Loss zuhause!'
Nazajutrz rano Żydzi znów się nawzajem uspakajali,że musi chyba tak być i nie ma na to rady.Uznali ,że Niemcy podpalili dlatego,bo widzieli tam światło ,a z chłopców sobie tylko zażartowali.
Pierwszego dnia Rosz ha-Szana synagoga i bejt-midrasz jak zawsze były przepełnione modlącymi. Modlitwa przebiegała całkiem spokojnie.Ale świąteczna wieczerza była zakłócona,kiedy dowiedziano się,że Niemcy razem z polskimi chuliganami włamali się do sklepu ze zbożem na rynku i rabowali majątek żydowski.Rabowali na oczach wszystkich.Brali ile tylko mogli ,a resztę ładowali na samochody ciężarowe.
W drugi dzień Rosz ha-Szana, kiedy Żydzi tylko co zdążyli przyjść do synagogi ,Niemcy zaczęli wyganiać wszystkich ze świątyni, pozostawiając tylko jednego starego Żyda,aby go potem spalić razem z synagogą.Po tym to strasznym akcie pozostali Żydzi musieli stanąć w szeregu .Następnie z żydowskich domów zabrano mężczyzn ,którzy musieli dołączyć do tego szeregu.Odprowadzono wszystkich na szosę łukowską.Tam na polu stał karabin maszynowy. Wszyscy siedzieli w kucki.Gdy się ktoś poruszył, miał być zaraz zastrzelony - taki był rozkaz.Przyjechały samochody ciężarowe.Szykowało się coś strasznego.Ale również i tym razem skończyło się na strachu.Komendantura rozkazała Żydom aby przynieśli. I przyszło ostrzeżenie, że jeżeli coś złego stanie się żołnierzowi niemieckiemu, to całe miasto będzie wymordowane.Kiedy wracali do domu ,było już widać unoszący się dym.Synagoga stała w płomieniach i nagle usłyszeli wystrzał. Niemcy złapali przechodzącego obok Chaima Mojszego, syna Pinchasa garbatego .A ponieważ przy synagodze mieli przygotowany dół ,tak go tam wrzucili i zastrzelili przy palącej się synagodze.
Na Jom Kippur tworzono minjany i modlono się cicho.Po cichu wypłakiwano przed Panem Świata z powodu wielkiego nieszczęścia ,które ich spotkało.
Pierwsze wypędzenie z Żelechowa i nadzieja na Armię Czerwoną
Straszne dni nie dały na siebie długo czekać ,bo zaraz po Jom Kippur strach ogarnął Żydów, kiedy zobaczyli hordę Niemców wyjeżdżających z Komendantury i z mostu na ulicy Długiej ,który rozdzielał ją na dwie części.Wyganiano żydowskich mężczyźni z domów i ustawiano w szeregu.Akcja trwała wiele godzin,tak długo aż wszystkich zebrano.Odprowadzono ich na miejsce obok pałacu i powiedziano, że będą maszerować ponad 200 kilometrów ,a jeżeli ktoś nie będzie mógł iść i zatrzyma się po drodze, będzie natychmiast zastrzelony.
Nazistowscy bandyci jadąc na motocyklach pędzili Żydów przez Stoczek,Siedlce do Ostrowi Mazowieckiej .Dotrzymywali słowa i kto nie miał siły iść dalej ,to został zastrzelony.I tak po drodze zginął Chaim Mejer Foker.Arele Sosnes (mełamed), maciejowicki Żyd o nazwisku Korngold i inni których nazwiska nie pamiętam.Tej samej nocy zniknęli z Żelechowa wszyscy Niemcy.Początkowo nikt nie rozumiał przyczyny tego nagłego ich zniknięcia.
Przez pierwsze dwa dni,po tym jak Niemcy odeszli z miasta, Żydzi odetchnęli.Jednak ten spokój nie trwał długo.
Polscy chuligani zaczęli wykorzystywać okazję ,że nie było żadnej władzy i wybuchła całkowita anarchia.Wdarli się do Monisza Kiszmesza i rabowali kożuchy,u Welwela Szpryngera buty z cholewami.Na drugi dzień Sukot weszło do miasta kilku polskich żołnierzy,którzy przedtem chowali się po lasach i dzięki miejscowym chuliganom o 11-tej rano zatrzymali rabina.Przywieźli go na Rynek do domu Jojsefa Mędrzyckiego,kazali mu stanąć twarzą do ściany. Dali ultimatum,że jeżeli nie dostaną 500 papierosów i jakąś sumę pieniędzy ,to Rabina zastrzelą.Zrozumiałe,że warunek był zaraz spełniony i Rabina puścili.
Ze wględu na stan wojny,nie mając żadnej łączności i znikąd żadnej wiadomości wszyscy mieli na ustach tylko jedno pytanie: Dlaczego Niemcy odeszli z miasta? .
Za kilka dni z Ostrowi Mazowieckiej powrócili Żydzi,których Niemcy wcześniej tam wyprowadzili.Od nich dowiedzieliśmy się,że Związek Sowiecki już zajął zachodnią Ukrainę i zachodnią Białoruś i chce dojść aż do Wisły.Z tej to przyczyny Niemcy wypuścili ich z Ostrowi.Było jasne,że trzeba się przygotować na przyjęcie Armii Czerwonej.
Ta wiadomość rozeszła się szybko po całym mieście.Atmosfera się naraz zmieniła.Antysemici zaczęli się podlizywać Żydom bojąc się za swoje czyny ,które wcześniej popełnili.Na ostanie dni Sukkot Armia Czerwona była już w Łukowie.
Tego samego tygodnia, w niedzielę,przyszedł Szmaja Maruwke z Łukowa z wiadomością,że nazajutrz w poniedziałek o drugiej godzinie po południu, Armia Czerwona zajmie Żelechów.Natychmiast koło domu Gecela Chimisza zbierają się następujące osoby: Jankiel Gorfinkel,Gecel Chimisz,Szmaja Maruwke,Zysze Ankerman i z Polaków - Różański,Stefan Kocielnik,Stachala i autor tych slów oraz reprezentant młodzieży.Zawiązuje się komitet powitania Armii Czerwonej i nawet rozdziela się już różne funkcje.
Tego samego wieczoru były burmistrz Pudło zwołał w sali kina zebranie,które miało na celu zrehabilitowanie jego osoby.W swoim przemówieniu wskazał to ,co zrobił dobrego dla miasta.Przede wszystkich chciał udowodnić,że nie był żadnym antysemitą.O głos poprosił wtedy Sender Wajsleder,który krótko opowiedział o wszystkich wyczynach burmistrza,o jego faszystowskich metodach przy załatwianiu spraw obywateli żydowskich.Pudło w ogóle się nie przestraszył.Ten,który jeszcze niedawno nie przypuścił do siebie żadnego Żyda ,teraz w tej wielkiej kinowej sali,na oczach wszystkich obecnych rozpłakał się jak małe dziecko prosząc Sendera ,aby mu wybaczył dawne grzechy.
|
|
Sender Wajsleder |
Przez oczekiwanie nikomu nie chciało się iść spać.Wszyscy myśleli tylko o jednym - aby już był poniedziałek i druga godzina po południu.Ale niestety, Gesel,Sender a także wszyscy Żydzi Żelechowa nie dożyli możliwości pomszczenia swoich nieszczęść.
W poniedziałek o drugiej po południu dowiedzieliśmy się,że Armia Czerwona wycofuje się w kierunku do Bugu.Od razu we wtorek przyjeżdża bryczką niemiecki oficer i oznajmia,że w środę wrócą niemieccy żołnierze.
Tego samego dnia wieczorem pojawił się do tej pory ukrywający się po lasach oddział polskich żołnierzy z automatami i działkami. Zatrzymali się na ulicy Koziej obok Berisza Fajnzylbera jakby przygotowani do walki.Całe miasto wiedziało, co to znaczy.Gdyby wtedy Niemcy wkroczyli,to całe miasto poszłoby z dymem.Po interwencji księdza i pisarza z magistratu udaje się ich przekonać ,aby wyszli z miasta.W środę rano Niemcy powracają do miasta.
Dni grozy i bólu
Zaczęły straszne dni.Wyglądało jakby to było według dokładnie przygotowanego planu.Niemcy starali się przez cały czas uprzykrzać życie Żydom.
Takim samym sposobem jak rakarz łapie bezpańskie psy,tak samo łapano ludzi do prac ,przy których dochodziło się różnych podłości jak:bicie,zmuszanie do czyszczenia gołymi rękami brudu w ubikacji, czołgania się pod samochodami, aby umyć je od spodu wodą i się przy tym nie zmoczyć.Wybrali wysokiego Sone i kazali mu posprzątać miejscowy kościół z różnych nieczystości po ich koniach.Przy tym obcięli mu połowę brody i wyfotografowali.
Kiedyś nawet delegacji żydowskiej udało się uzyskać zgodę ,aby nie wyłapywano Żydów do pracy.Nawet ustalono miejsce na którym musiała stawić się pewna liczba Żydów wyznaczona według listy.Miało to być u piekarza (Krzywejgłowy) w domu o siódmej rano i stamtąd Niemcy mieli ich zabierać do pracy.Kierował tym wszystkim Srolke Fajzylber.
Ten porządek trwał dzień czy dwa ,ale później to Niemcom nie pasowało .Niemieccy bandyci zaczęli znów łapać ludzi z ulicy do pracy i trzeba było się przekradać,aby być nie zauważonym.
Zaraz na początku naziści zauważyli,że mają wśród Polaków faszyzujące elementy- dobrych pomocników do męczenia Żydów.Niemcy wybierali specjalnie na swoje przedstawienia z Żydami dni targowe i chuliganie sobie wtedy używali na całego.
Przy łapaniu Żydów do pracy w pierwszym okresie pomagali polscy chuligani,którzy jeszcze nie znali słowa Jude.Niemcy jeszcze wtedy nie potrafili rozróżnić Żyda od nie -żyda dlatego,że nie wszyscy mieli brody.Do strzyżenia żydowskich bród wybrali sobie wtorek.Miasto było pełne wieśniaków i każdy przechodzący Żyd z długą brodą był przez Niemców wyłapywany.Dla większego śmiechu wystrzygano mu połowę brody, tylko z jednej strony.Były wielkie emocje,radość i naśmiewanie przez ciemny tłum,który przyglądał się tym okropnym scenom.
Pewnego razu, w niedzielę,kiedy rynek był pełen Polaków, idących do kościoła, Niemcy poszli po rebego. Kiedy go nie znaleźli ,bo się cały czas ukrywał, wzięli jego brata,który był rebem w miasteczku Ryki . Razem z jego dziećmi przyprowadzili ich na rynek i ustawili w szeregu.Słychać było rżenie i śmiechy tłumu!Rebemu i dzieciom rozkazano tańczyć i śpiewać i po każdym razie dostawali kopniaka niemieckim butem,lub cios do głowy.Jeszcze przy tym ostrzygli rebemu brodę.
Żydzi wtedy czuli,że nie tylko obcięto brodę rebemu, ale i wszystkie żydowskie serca.Potem ich odprowadzili na dziedziniec synagogi i kazali podpalić słomę i śmiecie,które tam leżały.Musieli również własnymi rękami wrzucić swoje jarmułki do ognia i po tym puścili ich wolno.
W piątek,w miesiącu październiku, o dziewiątej rano w całym mieście zaczęła się łapanka.Każdy uciekał i chował się do piwnicy,na strych, gdzie tylko mógł. Przyjechały dwa niemieckie samochody ciężarowe.Połapanych Żydów odprowadzili na Rynek i załadowali na samochody ciężarowe. Kiedy dwa samochody ciężarowe były już upchane, Niemcy powiedzieli,że żądają 30 tysięcy złotych za wypuszczenie Żydów.Wystąpiła żona Chaima Mitelmana i zwróciła się do Niemca, aby z nią poszedł do bagatych mieszkańców miasta:Jojsefa Brochesa,Chaima Zadybera,Bejsze Fajnzylbera i K Szarfharców.Każdy z nich dał pewną sumę,ale i tak nie łatwo było zebrać 3o tysięcy.Trwało to dość długo ,zanim zebrano potrzebne pieniądze. Wiele godzin Żydzi czekali nie wiedząc jaki będzie ich los. Wiedzieli,że ich życie zależy teraz od pieniędzy, które zbierano.Ich życie było wykupione i zostali wypuszczeni na wolność.
Każda zła wiadomość z okolicznych miast siała lęk w Żelechowie.Dowiedziano się,że w Łaskarzewie Niemcy ostatnich 39 Żydów,którzy jeszcze tam pozostali,zaprowadzili do lasu , kazali wykopać dół i 30 osób zastrzelili,a jednego pozostawili żywego, aby zasypał trupy.
Powstaje pytanie dlaczego to miało miejsce ? Ta straszna zbrodnia dokonana była dlatego,że kiedy Niemcy opanowali miasto Polacy zabarykadowali się na placu kościelnym i prowadzili silną obronę ,w czasie której zginęło dużo Niemców.Kiedy Niemcy byli już jakiś czas, antysemici fałszywie oskarżyli Żydów,że to oni strzelali z kościoła i dlatego Niemcy się teraz zemścili.
W grudniu,we wtorek,w dzień targowy był tak wielki jarmark,jakiego już dawno nie było.Rynek był pełny chłopskich furmanek.Trudno było przejść po rynku, a nawet i okolicznymi ulicami.W ten to dzień targowy przybyło dużo ludzi z dużych odległości dlatego,że wszystkie okoliczne miasteczka były zniszczone i dni targowych już w nich nie było. Kupcy i handlarze przybyli do Żelechowa .Nagle o drugiej godzinie po południu, kiedy najwięcej się handluje, usłyszeli wystrzał a potem jeszcze jeden.
Momentalnie wybuchła panika.W mgnieniu oka zaprzęgnięto wszystkie furmanki.Chłopi poganiali batami konie, aby co najszybciej biegły.Konie aż stawały dęba i z otwartymi pyskami kłusowały za miasto.Wkrótce słyszało się z polskich ust że: Żydzi zamordowali niemieckiego żołnierza.Chłopskie furmanki znikły z ulic.Zrozumiałe,że i żaden Żyd nie pojawił się na ulicy.Przybyły niemieckie patrole,piechota,motocykliści i samochody.Patrole zamyknęły ulice i czekały na dalsze rozkazy.
Wszystkie żydowskie rodziny siedziały w domach bez słowa,struchlałe ze strachu Porozumiewali się tylko spojrzeniami,że trzeba się przygotowywać na śmierć.Tylko trudno było sobie wyobrazić ,jaka śmierć ich spotka.
Niemcy mieli wiele sposobów uśmiercania.Dokładnie jak w modlitwie na Sądny Dzieńo - albo nas spalą z domami ,albo nas odprowadzą i rozstrzelają ,albo tak jak to zrobili w Kałuszynie.Napadną na każdy dom i zadźgają nas bagnetem?Już zaczęli wyprowadzać z domów mężczyzn,kobiety z dziećmi na rękach i starsze dzieci.Wszystkich odprowadzono przed ścianę domu Zajnwela Kamaszenmachera.Stali tam i czekali na następnych.
A jednak nie był to jeszcze koniec.Żelechowscy Żydzi jeszcze musieli cierpieć pod nazistowską okupacją , do czasu kiedy zginęli w krematoriach.Tym razem również skończyło się tylko na strachu.Ksiądz i jeszcze jeden znany Polak,wytłumaczyli niemieckiemu komendantowi miasta,że Niemca zastrzelił zwykły bandyta,który uciekł a nie żaden Żyd.Ten bandyta już wcześniej zamordował rodzinę wieśniaków.Tak,że Żydzi wrócili znów do domów i dziękowali Bogu za uratowanie i czekali na nowe utrapienia.
Bolesne były tamte dni, ale nie mniej straszne były noce.
Żydowskie dziewczęta ukrywały się w dzień, ale w nocy nie było już się gdzie schować dlatego,że w nocy niemieccy mordercy chodzili po domach i szukali dziewcząt.Każda żydowska mama, która miała córkę, nie mogła w nocy spać.A kiedy żołnierze w późnych godzinach nocnych chodzili w ciężkich butach z cholewami i stukali podkutymi obcasami ,wtedy każdy taki gwódż tak jakby trafiał w serce żydowskich matek.
Dokładnie tak jak całe żydowstwo pod nazistowską władzą, tak i żelechowscy Żydzi już od początku musieli prowadzić walkę o utrzymanie.Chciało się żyć,przeżyć i dotrwć do końca nazistowskiej okupacji.Jakoś każdy wierzył,że Niemcy nie będą długo panować i dlatego utrapienia,nieszczęścia i męczarnie, brało się jako naturalne,tymczasowe fakty. Sami przekonywali się jak tylko mogli. I handlowali ,aby móc wyżywić siebie i całą rodzinę.Wielkie powodzenie miał handel z papirosn.
Chromy Mechel,który zawsze sprzedawał papierosy,zaczął ze swoimi po domowemu wyrobionymi papierosami zastępować wielkie polskie wytwórnie tytoniu.Poczuł się wielkim przedsiębiorcą.Nie musiał stać jak wcześniej na ulicy i prosić ,aby ktoś od niego kupił.Teraz sprzedawał prosto u siebie w domu,hurtowo.Mali chłopcy,którzy musieli zostać żywicialami rodzin ,kupowali od Mechla cygareten na handel.
Większość żydowskich sklepików założonych we wcześniejszych latach była zamknięta.A zamiast nich,prawie,że w co drugim domu otworzono sklepiki, gdzie się dało coś tam kupić.Z narażeniem życia jeżdziło się do Warszawy po towar.Jechało się dzień i noc na furmankach przykrytych płachtami.Przywożono do domu trochę pończoch,skóry,nici, i innych rzeczy na sprzedaż.I tak się żyło i ufało,że będzie lepiej.
Każdy dzień przynosił nowe nieszczęścia a także i nową nadzieję.Było to już prawie dwa miesiące jak Armia Czerwona cofnęła się do Bugu.Jednak każdy Żyd miał ciągle nadzieję na powrót czerwonej siły.Za każdym razem szerzyła się tajemniczo plotka,że ktoś potajemnie słyszał z radia(słuchanie radia było zabronione i musiało się oddać wszystkie odbiorniki),że Rosjanie pertraktowali z Niemcami ,aby Armia Czerwona zajęła tereny aż do Wisły.Kto to słyszał i kto o tym rozpowiedział nie wiedziano.Czasem się mówiło,że to był Mojche Majchel (komunistyczny działacz),który o tym powiadał, bo słuchał radia lub ,że jakiś Polak opowiadał Lipiszowi Goldsztajnowi.Ale nikt dokładnie nie wiedział i nie potrafił udowodnić prawdziwości tych wiadomości.
Takie plotki niosły nadzieję, ale także i wielkie nieszczęścia.Wielu ludzi albo chociaż dużo młodzieży mogłoby się uratować ucieczką do Związku Radzieckiego.Każdy jednak myślał,że po co ryzykować trudną drogę i nielegalne przejście granic -ponieważ czym dalej, tym trudniejsza była ta droga.Większość ludzi ,wliczając i mnie, myślała,że sowiecka władza na pewno przyjdzie do nas.
29 listopada 1939 roku byłem złapany na prace, aby wyładowywać z samochodu węgiel dla żołnierzy niemieckich zakwaterowanych w pańskim pałacu.
Po ukończonej pracy nazistowski kierowca gonił nas przed samochodem z pałacu aż na Rynek.Tam nam dał spokój.Wtedy zdecydowałem się,że już więcej nie będę czekał.Opuściła mnie wszelka nadzieja i postanowiłem uciekać co najprędzej od tych bestii.
Zebraliśmy grupę 8 ludzi i 1 grudnia pożegnaliśmy się z naszymi ojcami,matkami,siostrami i braćmi.To był ostatni raz ,kiedy widzieliśmy swoje rodziny i nasze rodzinne miasteczko Żelechów.
Perl Wajnberg (Kostaryka)
Z jidysz na czeski przełożył Michael Dunayevsky
Z czeskiego na polski przełożył Andrzej Ciesla
|
Kiedy wybuchła wojna byłam wraz z mężem w Żelechowie.Przed wojną mieliśmy sklep spożywczy i całkiem dobrze się nam powodziło.Niemcy weszli do naszego miasta 11 września 1939.”Rabunek” zaczął się 12 września.Zamknięte sklepy Niemcy otwierali.Oczywiście mój sklep także nie był wyjątkiem.Niemcy podstawili samochody.Zabrali , ile im się weszło na samochód, a resztę kazali wziąć Polakom.
Polacy :mężczyźni,kobiety a nawet i dzieci opróżniali żydowskie sklepy.Między cywilami byli :Janek Osiński ze swoimi dwoma synami,Rybitwina,Janek Kucharski,Andzia,Majek,Bolek Pieroński.Żydzi stali i przyglądali się ,jak rabują ich sklepy.Siostry stały przy moim sklepie.Niemcy biorąc żywność powiedzieli do sióstr: ”My wam za wszystko zapłacimy”. Na to moje siostry odpowiedziały: „Jeżeli zapłacicie, to my pieniądze weźmiemy”. „No tak.Zapłacimy wam kulkami”.Szabrownicy skończyli rozmowę i naprawdę zaraz zaczęli strzelać.Wszyscy się rozbiegli.
Pod wieczór,kiedy przyszliśmy do naszego sklepu, to już był pusty.Wyglądało to jak po pogromie.To czego rabusie nie chcieli wziąć ,to rozsypali po podłodze. Sąsiedzi,którzy widzieli ,kto rabował ,doradzali,abyśmy poszli za tymi Polakami odebrać zrabowany towar.Tak też zrobiłam.Tylko niektórzy zwrócili ,i to tylko drobiazgi.Teresa Kieliszkowa tłumaczyła,że wzięła tylko po to,aby potem oddać.No i naprawdę oddała.Muszę tutaj przypomnieć jeszcze kilku Polaków ,którzy zachowali się po ludzku. Aptekarz Zwoliński,doktor Kasprowicz,rzeżnik Dziubak,jego szwagier wiceburmistrz Domański wzięli w czasie rabowania towar z żydowskich sklepów i potem go oddali właścicielom.
Mojsze Baruchowicz (New Jork)
Z jidysz na czeski przełożył Michael Dunayevsky
Z czeskiego na polski przełożył Andrzej Ciesla
Początek okupacji niemieckiej
Czwartek 31 sierpnia 1939. W szybkim tempie zaczęli w Żelechowie kopać schrony. Na każdym podwórku. Dla sąsiadów i dla całego obywatelstwa. Do tej pracy zmobilizowano wszystkich mieszkańców. Mężczyzn i kobiety. Wśród pobożnego żydowskiego obywatelstwa powstał wielki niepokój dlatego, że miało się przygotować publiczne schrony na starym żydowskim cmentarzu, koło synagogi Berdyczewera niech pamięć jego będzie błogosławiona. Ortodoksyjni i zwykli Żydzi bardzo protestowali przeciwko takiemu braku czci wobec umarłych i zhańbieniu świętego.
|
|
Mojsze Boruchowicz w roku 1937 |
Ówczesny burmistrz Ludwik Pudło wraz ze swoim żydowskim pomocnikiem postawili się przeciwko wszystkim protestom i tłumaczyli, że każdy, kto się temu sprzeciwi, będzie brany jako sabotażysta i pozwany do powołanego wtedy sądu wojskowego. Oprócz tego rozkazał wszystkim tym którzy już protestowali, aby jako pierwsi szli do pracy. Ja odmówiłem. Dopiero po tym, jak kilkanaście osób mnie przekonało, poszedłem do rabina na podwórko. Część Polaków zaraz zaczęła napuszczać na Żydów, że nie chcą pracować i że przez nich wybuchła wojna.
Żydowscy rezerwiści zeszli się w gminie żydowskiej skąd przy akompaniamencie płaczu odeszli każdy do swojego pułku. W tym samym czasie pod kierownictwem burmistrza był zorganizowany komitet obrony przeciwlotniczej. Z domowymi komitetami, komendantami, sanitariuszami gońcami i stróżami. Do tych to komitetów było włączone całe obywatelstwo.
W piątek pierwszego września nadleciała eskadra samolotów nieprzyjaciela. Strażacy, którzy wtedy ćwiczyli przeciwko atakowi z powietrza tj. burmistrz ze swoimi bojownikami, rozbiegli się, jak bohaterowie, wszystko porzucając. Wybuchła wielka panika. Sklepikarze nie chcieli nic sprzedawać, nikt już nie chciał spłacać długów i wszystkie weksle szły na protest. Ludzie przestawali handlować i sprzedawać, a miłośnicy złota szukali różnych sposobów jak schować większe czy mniejsze majątki. W piątek wieczorem z Warszawy i Otwocka uciekło już bardzo dużo ludzi. Opowiadają o bombardowaniu Otwocka i o bombardowaniu żydowskiego domu dziecka, gdzie było dużo ofiar, a także o bombach na lotnisku w Dęblinie. Wybucha niezwykła panika. Masa ludzi ucieka na wschód. Chodzą różne plotki, które jeszcze bardziej potęgują panikę. Wszyscy uciekają w kierunku Bugu. Przychodzą polecenia, aby przy zapalonym świetle zaciemniać okna i je przelepić papierem na krzyż.
W sobotę Żydzi jak zawsze mieli zamknięte sklepy. To wykorzystują antysemiccy Polacy, którzy szczuli, że Żydzi nie chcą sprzedawać i że kombinują. Żądali od Żydów, aby oddawali towary do szpitala i dla różnych wojskowych organizacji. Obiecali, że zapłacą. Ja też oddałem dużo towaru, ale od nikogo nie dostałem ani grosza. Oprócz tej to legalnej łupieży patrioci całkiem w normalny sposób rabowali Żydów. Worki z cukrem, z mąką i innymi artykułami żywnościowymi, odwozili do siebie. Kiedy przez ten rabunek brakowało później towarów żywnościowych, to oczywiście winni byli za to Żydzi spekulanci. Z tego rabunku korzystał także i burmistrz, który jeździł wojskowym samochodem, prowadzonym przez polskiego oficera. Burmistrz zabierał dla siebie worki cukru, ryżu mąki i innych towarów.
W sobotę w ciągu dnia znów panika. Dęblin i Ryki były silnie zbombardowane, a tamtejsi Żydzi uciekli do Żelechowa, niektórzy z pustymi rękami, inni z tym, co zdążyli wziąć z domu. Powstał palący problem. Co zrobić z tymi ludźmi. Na koniec wszyscy znaleźli dla siebie miejsce. W domach prywatnych, w chasydzkich sztyblach, bejt-midraszu, Ezras Chojlim[1], Chewra Kadisza[2] itp.
W niedzielę rano w czasie modlitwy w bejt-midraszu, pojawił się burmistrz ze swoim żydowskim adiutantem. I miał coś do powiedzenia o ryckich i dęblińskich Żydów dlaczego uciekli ze swoich bombardowanych miasteczek. Bohaterski burmistrz żądał, aby obcy odjechali z powrotem i walczyli w swoich miastach. Za dwa dni, burmistrz sam uciekł, zostawiając miasto samo sobie.
Do Żelechowa przybyli Żydzi nie tylko z okolicznych miasteczek, ale także z Warszawy, Łodzi i Kalisza. Panował wielki chaos. W okolicy zaczęły się pojawiać samoloty. Ludzie uciekali, chowając się pod drzewa, w kopcach i na nowym cmentarzu. Zaczęli także uciekać z Żelechowa. Niemieckie samoloty obniżały się nad łąkami i ostrzeliwały z karabinów maszynowych uciekających Żydów. To było pierwsze masowe morderstwo w naszej okolicy, w którego czasie, poległo setki ryckich i warszawskich Żydów. Wtedy to zginął męczennik reb Lejbel syn reb Iczego niech pamięć jego będzie błogosławiona wnuk grójeckiego rebego. Żelechowska Chewra Kadisza wykazała w tym nieszczęściu wielkie poświęcenie. Szczególnie musi się tutaj wspomnieć członków Chewra Kadisza: reb Jankiele Ungera, reb Israela Elimelecha Rotmana, reb Awroma Szwarcensztajna. Odjechali do Ryk 25 mil i pochowali według żydowskiego obrządku wszystkich męczenników z ryckich pól. Tych, co zginęli blisko Żelechowa, przywieziono na furmankach do miasta. To było w czasie kiedy w okolicy przebiegały walki.
We wtorek o pierwszej po południu armia polska armia wycofała się spod Żelechowa. Były strzały na ulicach. My schowaliśmy się w piwnicach i wszędzie gdzie się dało. Na raz strzały ucichły. Usłyszeliśmy krzyki Niemców Heil Hitler. Wkrótce zapukali do okien. Wyszedł rozkaz, że wszyscy, z rękami do góry, muszą wyjść na plac koło remizy strażackiej. Ja idę razem ze swoją rodziną. Prawie całe miasto się zeszło u remizy. Myśleliśmy, że to już nasz koniec. Usłyszeliśmy z ust młodego księdza, że musimy być posłuszni Niemcom i że za każde głupstwo będzie kara śmierci.
Po przemowie wszystkim rozkazali iść do domu. Rozeszliśmy się w wielkim strachu. U mnie w domu oprócz żony i dzieci, byli także i uciekinierzy. Każdy się był tego zdania, że stoimy przed wielkim nieszczęściem, chociaż jesteśmy jeszcze wolni.
Położyliśmy się spać w wielkim strachu. O 12 w nocy zauważyliśmy wielki pożar u Herszla Hepnera. Baliśmy się zejść na dół, ale pożar przybliżył się do naszego domu i musieliśmy uciekać. Nic ze sobą nie zabieraliśmy, a tylko jedzenie dla dzieci, talet i tefilin i kilka świętych książek, dlatego, że zbliżał przedwieczór Rosz ha-Szana. Na ulicy panika. Ludzie biegną, nie wiedząc dokąd. Ja odwiozłem żonę i dzieci do swoich sióstr, a sam poszedłem pomagać gasić pożar. Nie byłem sam, bo prawie wszyscy mężczyźni pomagali. Pożar wybuch w domu Dawida Fala, obok Herszla Hepnera, gdyż Niemcy wrzucili do tego domu bomby zapalające. Tej nocy i tym pożarem zaczęła się niemiecka okupacja Żelechowa.
To było w nocy, w przeddzień Rosz ha-Szana. Rano poszedłem do synagogi na szliches[3]. Bejt-midrasz był pełen kobiet i dzieci oraz uciekinierów z Dęblina i Ryk, którzy znaleźli tutaj schronienie. Zaraz po szliches, weszli na bimę dwaj Żydzi, zastukali w bimę i zawołali: „Ponieważ Niemcy zajęli Żelechów, niech wiedzą, że prawo królewskie jest prawem. I trzeba się słuchać dzisiejszej mocy”. Potem odeszli i już ich nikt więcej nie widział.
Rabowanie żydowskich sklepów
Żydzi otworzyli sklepy i warsztaty, bo takie zarządzenie przyszło od Niemców. Sklepy miały być otwarte jak przed wojną. Niemieccy żołnierze przychodzili do sklepu, brali, co tylko było i rzucali drobnymi pieniędzmi. Zrozumiałe, że większość z nich za nic nie płaciła, mówiąc, że od Żydów bierze się bez pieniędzy. I zabierali materiały, galanterie i czekolady. To, co im nie pasowało, oddawali Polakom, którzy ich chętnie zaraz oprowadzali.
Na świąteczną wieczorną modlitwę maariv[4] nikt nie poszedł. Mogli być ukarani za palenie ognia. Kiedy się ściemniło, razem ze swoimi gośćmi po cichu się pomodliliśmy i rozpocząłem świąteczną wieczerzę. Abyśmy sobie dali radę, umyliśmy się i zjedliśmy po kawałku chleba z solą. W ciemności porządnie się wypłakaliśmy nad swoim gorzkim losem, który nas spotkał. Życzyliśmy sobie dobrego zapisania na nowy rok, myśląc, że Bóg nam pomoże pozbyć się złych duchów. Rano przebudziliśmy się załamani i zniszczeni, bo przecież był to pierwszy dzień Rosz ha-Szana. Zaczęliśmy się przygotowywać do modlitwy. A tu naraz przyszedł rozkaz, że wszyscy mężczyźni muszą iść na placyk koło źródełka. Oczywiście, pod groźbą kary śmierci. Ci mordercy biegali po domach i wyganiali Żydów. Na placu nikogo nie brakowało. Ani nawet rebego czy rabina - niech pamięć ich będzie błogosławiona. Wkrótce miejsce było otoczone karabinami i musieliśmy siedzieć na ziemi. Kto by się poruszył, miał być zaraz zastrzelony. Byliśmy wtedy pewni, że stanie się cud i nas nie wystrzelają, bo słyszeliśmy, że podobnie tak zrobili na wielu miejscach. Cud się stał naprawdę. Przyszedł pułkownik i rozkazał wszystkich rozpuścić. Ostrzegł nas po polsku, że jeżeli będzie jakiś sabotaż, to spalą całe miasto. Tak jak to zrobili w Stoczku, mordując wszystkich obywateli. Rozkazał, abyśmy wrócili do domów, a nawet pozwolił się modlić w synagodze i bejt-midraszu.
Kiedy wróciłem do domu, wyglądało to tam jak po pogromie. Wszystko porozrzucane porozbijane i rozdarte. Kiedy wychodziliśmy na plac, przyszło do mnie na górę pięciu niemieckich oficerów z polskimi antysemitami, którzy pokazywali, gdzie tutaj mieszka bogaty Jude. Grozili rewolwerami Lejczi niech spoczywa w spokoju aby wydała cały majątek. Odebrali wszystkie pieniądze. Zrobili dokładną rewizję i zrabowali wszystkie cenne rzeczy, które były w domu. Dużo z tego oddali Polakom, którzy cały czas ich oprowadzali. Czego nie mogli odnieść, to darli i łamali, a resztę zapakowali do worków i odeszli. W taki sposób zachowywali się wszędzie, gdzie im polscy chuligani pokazali, że tam mieszka bogaty Żyd.
Po tym wszystkim poszedłem się pomodlić. Wszędzie modlono się w wielkim strachu i w wielkim pośpiechu. Nie były to noworoczne modlitwy jak kiedyś. Sklepów nie otwierano. Zanim się zjadło kawałek suchego chleba znów wybuchła nowa panika na rynek przybyło wielu niemieckich oficerów z furmankami w asyście Polaków, którzy wskazywali, gdzie są bogate żydowskie sklepy. Między innymi wskazali i na mój sklep. Zażądali, abym im natychmiast otworzył sklep. Niemieccy mordercy z polskimi chuliganami wtargnęli do sklepu i zaczęli rabować. Drzwi mojego sklepu przywiązali do czołgu, który zostawili włączony i wyciągnęli sztaby z zamkniętymi drzwiami. Pobiegłem ze swoimi dobrymi polskimi kolegami Kowalskim i rejentem, którzy mieli poważanie u Niemców, ale jak się to mówi: „Karati lameahavaj hema rimuni”[5]. Nie pasowało im odmówić pomocy, ale kiedy przyszli nie powiedzieli ani słowa tylko patrzyli, jak tamci nadal rabowali nie tylko Niemcy, ale także i Polacy. Ja zaryzykowałem życiem, poszedłem do rabusiów i zacząłem przemawiać do ich morderczych serc. Niemiecki porucznik mnie rozpoznał, że to ja poderżnąłem jego bratu szyję i za to musi mnie zastrzelić. Ten bohater namierzył na mnie rewolwer. Moja bohaterska żona Lejecze pokój jej pamięci podbiegła do porucznika i odepchnęła jego brudną rękę. O włos udało mi się ocalić życie ucieczką. Rabowanie trwało cały dzień.
Podpalenie synagogi i naganianie do pracy
To było drugiego dnia Rosz ha-Szana. Żydzi oddanie szli się modlić i rozpoczął jeden z piekielnych dni. Kilkunastu niemieckich oficerów weszło do synagogi, wyganiając stamtąd wszystkich Żydów, a także bractwo Chewra Tehilim[6], bractwo Hachnaset orchim[7], które znajdowały się koło synagogi. Rzucili granaty do pięknej i świętej synagogi Berdyczewera niech pamięć jego niech będzie błogosławiona. Zaczęły się palić ławki i podłogi i płomienie, zbliżały się do aron ha-kodesz[8]. Reb Motel Justman zaryzykował życiem i wszedł do palącej się synagogi i wyniósł kilka zwitków Tory. Ten bohaterski Żyd miał szczęście. Dlatego Niemcy wyszukali inną ofiarę. Zastrzelili reb Chaima Felhendlera, syna Mojszego Chaima Pejsacha i wrzucili go płonącej synagogi.
|
|
Żelechowska synagoga |
Później ogień się nasilił, ale okoliczne domy nie były uszkodzone. Tak to drugi dzień Rosz ha-Szana skończył się spaleniem synagogi. Równocześnie rozpoczęła się nagonka na Żydów. Niemcy oprowadzani przez Polaków rabowali żydowskich kupców i robotników: Lipisza Goldsztajna, rodzinę Grajcara, rodzinę Wajsledera, Borucha Chaima, Menachema, Jachiela Borucha i innych.
Następnie zaczęło się wyłapywanie Żydów do pracy. Ponieważ Niemcy jeszcze dobrze nie wiedzieli, kto jest Żydem a kto nie, chuligani na ochotnika pokazywali: „Das ist Jude”. To były pierwsze dwa niemieckie słowa, których się nauczyli. Żydzi z długimi brodami i w kapotach nie pokazywali się na dworze. Kilkunastu ubierało się po europejsku. Niemcy zaczęli chodzić po domach i doprowadzać do pracy. A praca była taka jak dźwiganie drzewa, kartofli czy czyszczenie ustępów. Złapanym Żydom strzygli brody, ciągnęli za pejsy, darli kapoty. Kiedy strzygli brodę, to razem z kawałkami skóry, a wielu zostawiali połowę ostrzyżonej brody i przy tym bestialsko i dziko się zaśmiewali. W wielu przypadkach zmuszali Żydów, aby jeden drugiemu ostrzygał brodę, a to fotografowali. Z całego Żelechowa brody zostawili: żelechowskiemu rebemu, reb Sinaj Szojchetowi, reb Nachumowi Wajnsztokowi, reb Baruchowi Wajslederowi, reb Eliezer Mojsze Lewiemu i reb Gedalji Aszlakowi. Jakich okropności musieli doświadczyć, trudno jest po prostu opisać.
W poniedziałek rano trzeciego dnia z 10 dni pokutnych ci mordercy jak codziennie zaczęli wyganiać mężczyzn do pracy. Tym razem było to bardziej okrutne. Straszyli, że kto nie wyjdzie do pracy, dostanie karę śmierci. Specjalnymi samochodami odwieźli wszystkich do dworu. Próbowałem się schować, ale mnie znaleźli i wzięli mnie razem z moim starszym synem Berlem, już dorosłym chłopakiem. Bohaterska żona znów się poświęciła. Wydostała go z ich rąk. Kiedy doszedłem na plac, słyszałem, jak jeden oficer mówił do drugiego, że „Już starczy nawiezionych śmieci”, tym myślał, że jest już dosyć Żydów na placu. Zatrzymali samochody i rozkazali: „Ręce do góry”. Każdego z nas obejrzeli i przykazali, abyśmy dalej siedzieli.
Moja dobra żona zrozumiała, że tym razem nas nie biorą tylko na kilka godzin do pracy.
Przyniosła mi zimowe palto, jedzenie i picie na drogę i poczekała, aż mnie odprowadzą z placu. Odprowadzili nas pod silną eskortą. Kiedy się obejrzeliśmy, zobaczyliśmy wielu schwytanych na ucieczce polskich jeńców wojennych i polskich cywilów, byłych policjantów i pracowników kolei.
Na początku szliśmy normalnym krokiem. Za miastem zaczęli nas pędzić jak psów. Za każdą drobnostkę bili po głowach. W moim rzędzie szli Motel Nirsztajn, jego brat Dawid Nirsztejn i Szolem Goldberg. Trzymaliśmy się razem i pomagaliśmy sobie nawzajem. Tak nas gnali aż do Ciechomina. Tutaj parę minut odpoczywaliśmy. Chłopi wystawiali naczynia z wodą, bo chcieliśmy się napić, ale te niemieckie złe duchy nam nie pozwoliły. Ludzi łapali wodę do butelek. Pod ciosami prowadzili nas dalej do Stoczka.
Wieczorem dotarliśmy do Stoczka. Zaprowadzili nas do kościoła. Była tam niezwykła ciasnota. Mordercy zaczęli nas bić po głowach. Rozlegały się krzyki z bólu i postękiwania. Dla 15 tysięcy ludzi, którzy tutaj byli, rzucili parę bochenków chleba. Mnie się nie dostał ani kawałek. Tak przemęczyliśmy się całą noc. Zaraz jak zaczęło świtać, wygonili nas na dziedziniec kościelny i ustawili w rzędy po czterech. Znalazłem swoich czterech sąsiadów, z którymi maszerowałem do Stoczka. Miasto było zupełnie spalone. Nie zostało nic, tylko kominy. Nie wiedzieliśmy, dokąd nas prowadzą, ale ani nad tym nie mieliśmy czasu się zastanawiać. Prowadzą nas i ciosy lecą nam na głowy. Eskorta jechała na rowerach i na motocyklach i biła, bo chcieli, abyśmy biegli tak szybko jak oni jechali. Tak nas gnali aż do Siedlec. Po drodze odpoczęliśmy około 15 minut. Kiedy ktoś szukał łyku wody czy ziemniaków w polu strzelali. Nie sposób zrozumieć jakim sposobem doszliśmy do Siedlec. Bo szli ludzie starzy, chorzy. Przebiegliśmy 45 km, pragnąc tylko jednego łyka wody. Nawet Szlojme Garbatego, chorego karła doniósł do Siedlec jego syn. Wielu Polaków i jeńców zginęło po drodze. Ten, który upadł lub się opóźniał był od razu przez eskortę zastrzelony.
W Siedlcach nas wpędzili na wielki dziedziniec. Oddalanie się z miejsca było zabronione. A nawet i ludzkie potrzeby musieliśmy robić na tym miejscu, tylko trochę zasypując to piaskiem. Przyszła noc. Było zimno. Głodni, zmarznięci usnęliśmy. Jak tylko zaczęło się rozwidniać, pojawiła się nowa straż wyspanych i wypoczętych morderców, którzy nakazali, aby wszyscy oddali, to co mają u siebie: noże, pióra, zegarki, a także chleb. Część polskich jeńców, chociaż była w takie samej sytuacji jak my próbowała zdobyć chleb, który nam Żydom odbierali. Pokazywali, który jeszcze Żyd ma chleb u siebie. Później zaczęło się strzyżenie tych Żydów, którzy jeszcze mieli brody.
Bolesne doświadczenia. Pomoc żydowskich kobiet.
Przyszedł rozkaz wstawać i iść dalej. W bramie dawali każdemu po dwa suchary a z drugiej strony stali mordercy z kijami i bili po głowach. Tak to wyszliśmy z obozu. Prowadzili nas przez miasto Siedlce. Żydowskie kobiety z Siedlec, ryzykując, wychodziły na ulice z fartuchami pełnymi pomidorów, jabłek, gruszek i chleba i to wszystko rzucały do naszej kolumny, nie bacząc na otrzymywane ciosy.
A nawet udało się im kogoś uratować. Pędzili nas dalej, aż do Węgrowa.
Po drodze z Siedlec do Węgrowa było wiele ofiar, które nie wytrzymały tempa marszu i zostały zastrzelone. Imiona tych męczenników: Chaim Rozenfeld, syn Gedali Jojsefa Lejbisza Pejsacha, Motel Sztrynkmacher, Awrum Icchok Młynowski i Abba Ite Leje (Zwirowski).
Kiedy w nocy doszliśmy do Węgrowa na puste kartoflisko, tak pierwsze czego szukaliśmy, to było trochę wody. Znowu nastała noc. Zaczęło padać, a my byliśmy pod gołym niebem. Całą noc lało. Chociaż byliśmy wyczerpani, to nie dało się spać. Rozmawialiśmy o tych, których już między nami nie było. Nie mogliśmy uwierzyć w to, że oni ich naprawdę zastrzelili. Planowaliśmy i ucieczkę. Całą noc nas oświetlali rakietami. Rano szukaliśmy tefilin, abyśmy mogli się pomodlić. Dwóch siennickich Żydów miało go z sobą i ludzie jeden po drugim zakładali tefilin i odmawiali tylko Kriat Szema[9].
W ciągu dnia zaczęli przywozić małe beczki z wodą dla jeńców wojennych, ale o Żydach nikt nie pomyślał, chociaż byli oni wykorzystywani do noszenia tej wody. Kilkunastu Żydom przewożącym wodę, udało się uratować i zostali w mieście. Takim sposobem uciekł z beczkami Chaim Menachem Wajsleder. Nie został w Węgrowie, ale jakoś dostał się do Żelechowa. Wieczorem na Jom Kippur wrócił do domu.
W ten sposób od razu dowiedziano się w Żelechowie, że jeden uciekł z piekła. Moja rodzina poszła do niego, dowiedzieć się co się dzieje. Moja siostra Fajga Cyril pokój jej pamięci przyszła do Węgrowa, aby mi jakoś pomóc. Musiała uciekać, aby ratować swoje życie. Nie można było do nas podejść blisko.
Węgrowscy Żydzi uczynili dla nas bardzo dużo. Ich pomoc powinna być zapisana dla przyszłych pokoleń, aby dowiedziały się, ile zrobili dla swoich męczonych żydowskich braci. Bo węgrowscy Żydzi zaopiekowali się każdym, któremu udało się uciec. Węgrowskie kobiety przyniosły wiadra jedzenia na plac, ale to było za mało. Nas było tysiące i węgrowscy Żydzie nie mogli zapewnić jedzenia wszystkim.
Były próby ucieczki do miasta. Niektórym to się udało, a innych zastrzelono. Pierwszą ofiarą ucieczki był łukowski chłopiec Fiszel Gedankem, którego raniono w nogę. Tak więc zrezygnowaliśmy z ucieczki.
Byłem strasznie głodny. Mówiąc o tym, Jankel Icchok Goldsztajn mi przypomniał, że jest wieczór Jom Kipur. Jutro i tak będziemy musieli pościć, a dzisiaj już się nie je. Jankel Goldsztajn wyjął kawałek, około 10 deka chleba i podzielił się ze mną. Ja chciałem go schować na później, na przedpoście, ale Szaul Goldberg powiedział, że jeżeli nie dostanie czegoś do ust, to z głodu straci przytomność. Tak się z nim podzieliłem moim kawałkiem chleba.
Przemyślałem sytuację i przypomniałem sobie, że w Węgrowie mam znajomych chasydów, z którymi często spotykałem się w Górze Kalwarii u Rebego. Więc szybko napisałem krótki list jednemu z nich, reb Jechezkelowi Szlezigerowi, aby wymyślił z innymi chasydami, w jaki sposób by mi mogli pomóc wydostać się z tego nieszczęścia.
Przez Israelke Fajngzilbera i Jidla Gutrajcha, którzy odjechali z beczkami po wodę, posłałem list i zaraz otrzymałem odpowiedź od Jezekiela niech pamięć jego będzie błogosławiona: „Za pieniądze zrobią wszystko”. Odpowiedziałem, że pieniądze nie będą przeszkodą. Dowiedzieli się, że jestem w mieście i zaraz pojawiła się żona mojego przyjaciela Icchoka Bursztajna i przyniosła z sobą piękną paczkę z jedzeniem: chleb, masło, chała na cześć wieczoru przed Jom Kipur. Opowiedziała mi, że w chwili wybuchu wojny Icchok przebywał w Warszawie i ona jest tutaj z dziećmi u swoich rodziców i chociaż jest teraz pora zapalania świec to z żoną Jidela Lernera i żoną reb Jecheskiela zrobią wszystko, abym jutro rano dostał się na swobodę. Mężczyźni wtedy nie pokazywali się na ulicach, bo łapali ich na przymusowe prace. Tak, że wszystko załatwiało się przez kobiety.
Pojedliśmy trochę i rozstaliśmy się z wielkim płaczem. Kiedy zaczęło się ściemniać, my grupa żelechowskich i łukowskich Żydów siedzących na mokrej ziemi, przytuliliśmy się do siebie. Pamiętam, że między nami byli: Arn Wajncyjer (rzeźnik) i jego syn, Mojsze Hanan Turek ze swoim synem Herszele, Icchok Goldcwajg, Motel i Dawid Nirensztajn, Szaul Goldberger i Herszel Segal z synem. Tak to stworzyliśmy sobie atmosferę Jom Kipur. Składaliśmy sobie nawzajem życzenia i po cichu się pomodliliśmy, oblewając się przy tym łzami. Życzyliśmy sobie, abyśmy byli wolnymi ludźmi i szybko pozbyli się tego gorzkiego nieprzyjaciela. Po gorliwych modlitwach aż do 1-szej w nocy usnęliśmy na pustym, mokrym placu przytuleni jeden do drugiego, aby się trochę ogrzać. We śnie poczułem, że ktoś mi ściąga z nóg buty. To był polski jeniec, który chciał je po mnie odziedziczyć. Z wielką goryczą z jego zuchwałości kopnąłem go butem w zęby, tak upuszczając swoją złość.
Wstaliśmy o piątej rano i dowiedzieliśmy się, że nas posyłają dalej. Cały czas nam nie dali ani łyku wody, ale dzisiaj jest Jom Kipur i przygotowali jedzenie i chociaż to było zagrożeniem dla życia. Większość Żydów odmówiła jedzenia z powodu Jom Kipur. Ci złoczyńcy zaczęli oddzielać Żydów od nie Żydów. A Żydów jeszcze rozdzielili na trzy różne grupy według wieku. Do 18 lat do 45 lat i starszych nad 45 lat. Ja wyglądałem na więcej niż 45 lat, chociaż miałem 37 lat. Wkrótce się przeraziłem, bo młodszym dali się najeść a starszym nie. I gdyż byłem spokojny, że nie jestem wystawiony na tę próbę to i tak się bałem, że nas starszych wystrzelają. Młodszych naprawdę odesłali, a my zostaliśmy, oczekując na swój dalszy los.
O dziewiątej dotarło pieszo do Węgrowa kilka żelechowskich kobiet, aby się dowiedzieć o losie swoich mężów i synów. Były to: Riwkele Goldsztajn, Jochid Winograd, żona Mojszele Wajsledera z siostrą Gnedlą Goldsztajn. Przyszły jednak już za póżno, bo ich bliscy byli już odesłani z młodymi. Pognali tamtych do Ostrów-Komorowo. Kobiety poszły za nimi. Po drodze do Ostrowi Mazowieckiej dużo ludzi uciekło.
Po odejściu żelechowskich kobiet zaczęliśmy się modlić. W czasie modlitwy przyszedł węgrowski pastor, który był w miasteczku jeszcze przed wojną, a teraz jako volksdeutsch dostał całkowitą władzę nad miastem. Moi przyjaciele go przekupili. Ze skrzywioną miną wywołał moje nazwisko. Od razu poznałem, że dostał od moich przyjaciół w łapę i mnie uratuje. Po wypytaniu sucho rozkazał, abym szedł za nim do biura na śledztwo. Jak tylko przeszliśmy za druty, czekały tam już trzy kobiety moich znajomych chasydów. Pastor surowo przykazał kobietom przed gestapo i SS, aby tego starego i chorego odprowadziły do szpitala. Zaraz mnie wzięły i jako chorego podtrzymywały za ręce… do domu Herszela Mendela Madelbojma, wuja Sorele.
W dzień Jom Kipur Niemcy w Węgrowie zamordowali tutejszego rabina. Stało się to w taki sposób: zaraz rano wyprowadzili węgrowskiego rabina i dalszych Żydów na środek rynku i kazali pracować w Jom Kipur. Te bestie przy pracy wszystkich męczyli a specjalnie rabina. Tego męczennika bili i dzióbali do niego. Do swoich ostatnich chwil bohatersko odpowiadał mordercom i ze Szema Jisrael[10] jego pobożna dusza uszła do nieba.
W mieście zapanował wielki żal i strach. Żydzi potajemnie gromadzili się na modlitwy Jom Kipur. Ja też poszedłem się pomodlić. Kiedy wchodziłem do minjanu[11], ukazał mi się obraz marranów[12] w Hiszpanii minjan był w małym domku, daleko w wielkiej willi daleko. Przy głównym wejściu stał mały chłopiec i pilnował, aby nie weszli nieoczekiwani goście. Grupa modliła się bardzo cichutko tak, aby nikt, nie daj Boże, z zewnątrz nie usłyszał.
Przyjęli mnie bardzo gorąco i znów trzeba podkreślić, że węgrowscy Żydzi zrobili wszystko, aby ratować Żydów z rąk niemieckich. Głównymi inicjatorami były kobiety. Udało się wydostać jeszcze dziesięciu Żydów. O tym nam powiedziano przy modlitwie. Modlitwy odbywały się przy akompaniamencie wielkiego płaczu. Po modlitwie poszedłem z moim gościcielem, u którego przebywałem do reb Herszla Mandelboima. Przyjął bardzo gorąco i dodał otuchy i martwił się o moje zdrowie.
Nazajutrz znów wyłapywali do pracy. Złoczyńcy przyszli na dziedziniec i reb Herszele schował mnie w domu. Kiedy zbrodniarze weszli, powiedział im, że jego syn może pójść do pracy. Tak odprowadzili syna, a reb Herszele bardzo się ucieszył, że mnie uratował. Za dwa dni przyszła za mną moja żona. Dowiedziała się, że jestem w Węgrowie i ryzykując życiem, zdecydowała się do mnie przyjść. Na placu gdzie jeszcze ciągle siedzieli jeńcy, dowiedziała się, że jestem już wolny. Dostała mój adres, poszła tam i zaraz zapłaciła wszystkie wydatki, które dobrzy ludzie na mnie utracili. Chcieliśmy razem wrócić do Żelechowa, ale było niebezpieczne pokazywać się na ulicy. Dwie córki reb Herszla przeprowadziły mnie przez miasto, tak jak się prowadzi chorego. Tak moja podróż się dobrze skończyła.
Czekamy na Armie Czerwoną i znów przychodzą Niemcy
Przed wieczorem sukot doszedłem do Żelechowa. Czekali na mnie moje dzieci i siostra. Przywitali mnie tak, jakbym wrócił z tamtego świata. Wszyscy zadawali pytania. Część naszych bliskich była wysłana dalej do Ostrów-Komorowa. Nastrój w miasteczku się zlepszył. Żelechów został bez władzy i było tak, że wszyscy robili, co chcieli. Mówiło się, że Żelechów będzie należeć do Rosjan. Rosyjska armia była już blisko Żelechowa, ale jeszcze nie doszła. Gromadzono się w grupy i grupki, słyszało się różne opinie. Niektórzy uważali, że powinno się wyjść naprzeciw Armi Czerwonej inni znów, że starczyłoby posłać jakąś delegację, aby załatwiła, bo miasto nie może być bez organu władzy. Żadna delegacja nie pojechała, ale niektóre osoby nieoficjalnie pojechały do Łukowa dowiedzieć się, dlaczego Armia Czerwona nie przychodzi do Żelechowa. Ludzie w mieście i w innych okolicznych miasteczkach przygotowywali się do powitania Armii Czerwonej. Wywiesili czerwone flagi i robili inne przygotowania. Wygoniony wcześniej burmistrz Ludwik Pudło, który zostawił miasto bez kontroli, również wrócił. Zaczął przygotowywać się na przywitanie Armii Czerwonej. Posłał swojego żydowskiego pomocnika po czerwony materiał na flagi.
Pierwszego dnia Sukot[13] wszyscy poczuli się trochę bardziej swobodni. Polska armia wycofywała się grupami, zdemoralizowana, rozpuszczona. Chcieli od nas papierosy, gorzałkę i…zegarki tego wszystkiego im brakowało. Pozwolili sobie nawet w drugi dzień sukotu wywieźć żelechowskiego rabina na rynek i straszyli, że go zastrzelą, jeżeli nie dostaną papierosów i chleba, którego trudno było wtedy zdobyć nawet za pieniądze. Ludzie często stali dzień i noc w kolejce przed piekarnią po kawałek chleba a bardzo często, kiedy już przyszła na nich kolej, odchodzili z niczym, bo chleb się skończył.
Nasz rabin nie przestraszył się tych pogróżek i odpowiedział, że nie jest, ani kupcem tytoniu, ani piekarzem i niech robią, co chcą. Po tym to wytłumaczeniu go puścili. To samo próbowali robić z innymi kupcami, próbowali ich szantażować, że poprowadzą linię frontu przez miasto. Wszyscy się tego naprawdę przestraszyli, że mogą tym jeszcze zrujnować miasto. Skończyło to tak, że kupiło się zegarek dowódcy i wojna w mieście się zakończyła.
W niedzielę pojawił się w mieście Ludwik Pudło ze swoim pomocnikiem porucznikiem, który ogłosił, że na poniedziałek po południu zwołuje się zgromadzenie w polskim kinie i że wtedy poda sprawozdanie ze swojej działalności. Zaczęto przygotowywać do niego różne trudne pytania z jego działalności i o popełnionych przez niego grzechach przeciwko żydowskim obywatelom.
|
|
Eliezer Firsztenberg |
Eliezer Firsztenberg swoimi pytaniami wywołał wesoły nastrój, a my mieliśmy pewną satysfakcję za nasze utrapienie, które musieliśmy wytrzymywać od niedopieczonego socjalisty i jawnego antysemity. Bywałemu burmistrzowi trudno było odpowiedzieć na wszystkie zadane pytania. Już więcej nie chciał powracać do swojej funkcji, którą po nim objął jego były sekretarz Bogdan Domański. Długo jednak ta to demokracja w Żelechowie nie wytrzymała.
Na Hoszana Raba, kiedy mieszkańcy byli w bejt-midraszu na modlitwie, nieoczekiwanie w drzwiach pojawili się dwaj uzbrojeni Niemcy. Wybuchła wielka panika. Wszyscy próbowali uciec. Wybijano okna i wyskakiwano na dwór, pozostawiając za sobą tałesy i kabaty. Uciekali przez okna jeden przez drugiego. Panika skończyła się bez ofiar. Wszyscy uciekli i schowali się, gdzie kto tylko mógł. Cały dzień wszystkimi drogami przychodziła wielka ilość uzbrojonego wojska, zmotoryzowane jednostki w kierunku na wschód. W miasteczku znów zapanował mrok. W noc Szmini Aceret[14] nie można było już spać. Maszerujący hitlerowscy żołnierze stukali do żydowskich domów, szukając noclegu. Nikt jednak z nich nie dostał się do żadnego żydowskiego domu. Był to jeden z ich sadystycznych żartów, aby przestraszyć Żydów.
Znów przyszedł dzień niemieckiej przemocy. Wyłapywani do pracy Żydzi, się ukrywali. Wkrótce Niemcy zostali panami w miasteczku. Źle się działo. Szukałem miejsca, dokąd by tu uciec. Załatwiłem sobie konia i furmankę i polnymi drogami uciekłem do Okrzei. Wielu Żydów w Okrzei przyjęło mnie bardzo dobrze.
Przyszedł z szewcem Alterem Bruzdą. Widząc mnie bez brody (aby uniknąć wstydu i cierpienia sam ogoliłem sobie brodę). Powiedział: „Piękna ofiara dla Mesjasza. Nie chciał przyjść do brodatych Żydów, to będzie musiał przyjść do Żydów bez bród ”.
U Altera byłem dwa dni, a na koniec odszedłem do domu. W panujących warunkach chciało mi się być ze swoją rodziną. W miasteczku dalej rządzili Niemcy. Żydzi nie pokazywali się na dworze, tylko się chowali. Ja znalazłem kryjówkę w domu Szlojme Kirskiego. Było tam spadziste poddasze, gdzie można było się dobrze schować. W tej kryjówce przebywali już żelechowski rebe niech jego pamięć będzie błogosławiona jego brat reb Elimelech i rycki rebe niech ich pamięć będzie błogosławiona.
Ludzie pomału przyzwyczaili się do kłopotów. Zaczęli już chodzić na modlitwy za rebem do bejt-midrasze. Pewnego razu w szabas, w czasie modlitwy pojawiła się uzbrojona grupa Niemców. Żelechowskiemu rebemu udało się uciec, więc wzięli ryckiego niech jego pamiątka będzie błogosławiona i jeszcze paru Żydów i grożąc im zastrzeleniem, kazali wziąć zwoje Tory i wszystkich poprowadzili na środek rynku naprzeciwko uliczki Mojszego Pejsacha. Tam mordercy rozpalili ogień, wrzucili zwoje Tory i bili rebego i Żydów, i zmuszali, aby tańczyli dookoła ognia i śpiewali. Ostrzygli również ryckiemu rebemu brodę i pejsy, wrzucili do ognia i kazali nadal tańczyć, przy tym okrutnie bili. Smutek i wstyd był nie do opisania. Rebe wracał do domu zbity, połamany i pohańbiony.
Mimo tych wszystkich kłopotów, Żydzi znów się wzięli za handel i w każdy wtorek odbywał się wielki jarmark. Chłopi za swoje produkty brali tyle, ile tylko mogli, ale nie wierząc w wartość pieniądza, od razu je wydawali na zakup innych towarów u Żydów. Wydawało się, że jest jakieś utrzymanie i jakoś tak to przeżyjemy. Tak to minęły pierwszy trzy tygodnie pod władzą hitlerowską.
Judenrat i jego przestępstwa
Na rozkaz niemiecki powstał Judenrat złożony z następujących 12 osób: Izrael Mordche Engel jako przewodniczący, Szolem Finklesztajn jako zastępca, Icchok Bromberg, skarbnik, Chaim Dawid Altman, Dawid Kesselberner, Mojsze Wajleder, Maks Feldhojz, Gerszo Hochgelernter, Icze Godel Wajncier, Szlojme Goldsztajn, Gedalia Kijowski i Welwel Szpringer- członkowie.
Na drugi dzień Kreischef wezwał rabina nich jego pamięć będzie błogosławiona Izraela Mordche Engela i Chaima Dawida Altmana i oznajmił im, że układa na Żydów kontrybucję w wysokości 100 000 złotych, którą mają zapłacić w dwóch ratach, w ciągu dwóch tygodni. Judenrat zaczął wymagać kontrybucje. Bogaci Żydzi uważali to za największe nieszczęście, które mogło ich spotkać, ponieważ każdy musiał zapłacić wielkie sumy. Kontrybucję zapłacono w całości. Zaraz się też okazało, że biedniejsi, płacili więcej, niż ich było na to stać w przeciwieństwie do bogatych, których możliwości ocenili członkowie Judenratu. Między bogatymi i członkami Judenratu zawiązały się dobre stosunki. Razem pili i razem się bawili. Powstała kasta ludzi nietykalnych.
Udręka Żydów w innych miastach i miasteczkach wywołała przesiedlanie. Dużo Żydów przyszło i zostało w Żelechowie. Przyszli Żydzi z Maciejowic, Sobolewa, Garwolina, Dęblina, a nawet z dalekich odległości jak Kalisz czy Włocławek. Między nimi przyszły także i osoby, które zaczęły odgrywać w naszym miasteczku ważne role społeczne.
Takimi byli: Lichtesztajn, który działał jako redaktor w Łodzi, doktor Berman ze swoją żoną, doktor Szkap z rodziną i teściem z Kalisza, reb Awrum Mojsze Wajs, reb Mojsze Josef Traube i ich rodziny z Lipna, Dawid Bromberg, Jankew Berman i ich rodziny. Lipowianie zajęli trzy pokoje w gminie żydowskiej. Judenratowi wystarczył wtedy mały pokoik po byłej gminie żydowskiej.
Od początku przez mały interes rozumiało się, że trzeba się brać za wymaganie kontrybucji, posyłanie żydowskich pracowników i kupowanie Niemcom tego, co tylko sobie życzyli w większości za pieniądze Żydów, które mieli z rabunku.
Dwa tygodnie później przyjechali niemieccy żandarmi i żądali od Judenratu, aby stworzyli dla nowych przybywających mieszkania i załatwili dla nich meble, sprzęty kuchenne i bieliznę pościelową. Judenrat zabierał meble Żydom, których sobie upatrzył. A znajomych sobie ludzi, pozostawiał w spokoju. Potem żandarmi żądali, aby szyto dla nich buty i mundury, aby podawać im wino i koniak. Na to potrzebne były pieniądze. Chociaż i tak dużo rzeczy zabierano żydowskim kupcom, Judenrat zaczął od ludzi wyciągać ostatni majątek, którego Niemcy im nie zdążyli jeszcze zrabować. Źle wyszedł ten, kto nie chciał oddać tej reszty, co posiadał. Zaraz pojawiali się żandarmi, którzy dobrze żyli z członkami Judenratu. Razem z nimi się pili i przeprowadzali egzekucje. Bili, męczyli, aż stało się jasne, że musi się płakać i płacić.
Od listopada wszyscy Żydzi, mężczyźni i kobiety od 12 lat musieli nosić na prawej ręce białą opaskę z gwiazdą Dawida. W grudniu wszedł dekret generała Franka o pracach przymusowych dla wszystkich Żydów, z wyjątkiem członków Judenratu i ich pomocników. Przed tym dekretem do prac przymusowych Żydzi byli brani do niewykwalifikowanych prac, teraz nie tylko mężczyźni, ale nawet i kobiety były przymuszane do mycia podłóg w ubikacjach i wycierania ich swoją bielizną.
Mówiło się często o ucieczce za Bug. Bardzo dużo żelechowskiej młodzieży uciekło, ale także i wielu wróciło s powrotem. Jednak dzięki tym ucieczkom wielu się uratowało. Ja także chciałem uciec ze swoim szwagrem Jankelem Gurfinklem, Mojsze Majchelem i innymi. Przed nami jednak powstało pytanie, jeżeli przebywanie z Niemcami jest ryzykiem, tak, dlaczego mam pozostawić żonę i dzieci. Dlatego zrezygnowaliśmy i pogodziliśmy się z losem. Co ma się stać z moją rodziną, niech się stanie i ze mną. Więcej już o tym nie myślałem.
Judenrat bogacił się z prac przymusowych. Władza niemiecka otworzyła urząd pracy i wysyłała do Judenratu zapotrzebowania na Żydów do prac przymusowych. Przedsiębiorczość Judenratu się rozwijała. Wynajęli dwa wielkie pomieszczenia z kuchnią i otworzyli wielkie biuro. Zatrudnili Manisza Szwarca na sekretarza i zaczęli sprzedawać zwolnienia z pracy. W taki sposób wzięli pieniądze od moich szwagrów Mojszego Szyfmana i Chaima Mejra Wajnberga. Mnie także proponowali, abym kupił taki papierek zwolnienia z pracy. Odmówiłem, bo nie chciałem być elitą narodu. W takie papierki członkowie Judenratu zaopatrywali również swoich dobrych przyjaciół.
Wkrótce urząd pracy posłał zapotrzebowanie na 100 robotników do Jarczewa, do dworu i 50 do Ermaniche[15], tam mogły być i dziewczęta. Mnie dali na pierwszą listę do Jarczewa. To była odpłata za to, że nie chciałem zwolnienia. Na liście znaleźli się także: Nute Jontef, Awrum Elie Gedanken i Szmilke Hepfner. Wytłumaczyłem sobie to tak: jeżeli to jest rozkaz, że Żydzi muszą pracować, to nie jestem lepszy od ostatnich. Cała grupa na mnie popatrzyła, ale nikt nic na to nie powiedział. Jarczewski dwór chciał posłać po nas furmanki, po 100 robotników, ale Judenrat wytłumaczył, że to jest zbyteczne. O szóstej rano wszyscy z łopatami na ramieniu poszliśmy przez miasto do Jarczewa. A tam nie było żadnej pracy. Wybraliśmy sobie własnego dozorcę Szmilkę Hefnera. Za dzień pracy dali nam po litrze mleka i po dwa złote. Tak chodziliśmy do pracy przez trzy dni. Judenrat posyłał za mną i innymi kupcami, abyśmy sobie za pieniądze załatwili możliwość niechodzenia do pracy. W końcu się na to zgodziłem i dałem judenrackiemu dojarzowi, Jechielowi Mejerowi Judensznajdrowi 2 tysiące złotych, co wtedy było wielką sumą. Po mnie wielu z tych pozostałych setki robotników również to zrobiło. No i więcej nie musieliśmy już chodzić do pracy do Jarczewa.
Po aferze Judenratu zaczęły znowu rewizje i konfiskata towarów. W większości odbywało się to przez donosicielstwo. Judenrat występował w roli pośrednika. Obiecywał, że za wielkie sumy pieniędzy zwróci zabrany towar. I takim to sposobem, pewnego dnia przyszła kontrola do Zelika Jeglickiego na podwórze i odkryła tam skład materiałów skóry, który był schowany w podwójnym dachu i pod podłogą. Towar był własnością dwóch szwagrów: Szmergla Goldcawjga, Mojszego Ankermana i Szmuela Goldfila. Po wielkich staraniach w Judenracie udało się odebrać ten towar od komendanta żandarmerii. Poszkodowani musieli z Judenratem wyrównać rachunki. Jedna z kontrahentów, żona Mojszego Ankermana nie chciała dać żądanej sumy, bo wydawała się jej być za wysoka. Doszło do ostrej wymiany słów między nią i prezesem Izraelem Morche Engelem, który tak mocno się zdenerwował, że dostał ataku serca i za kilka godzin później skonał. Na miejsce Engele nastąpił na prezesa Szolem Winkelsztajn, wiceprezesem został Dawid Kesselbrener, a na 12 członka przyciągnięto już wyżej wspomnianego judenrackiego dojarza Jechiele Majera Judensznajdera. Nowy prezes Judenratu Szolem Finkelsztajn zachowywał się jako demokrata. Często zwoływał Żydów na zebrania, na które każdy musiał przyjść, a jeżeli nie przyszedł, był ogłoszony zdrajcą. Opowiadał o różnych złych zarządzeniach i problemach, które groziły żelechowskim Żydom, z których to tylko on może ze wszystkiego ich wydostać i dlatego potrzebne są pieniądze na nowe kontrybucje, na podpłacenie żandarmów itd. Ludzie oddawali ostatnie grosze, które zarabiali z narażeniem życia oddawaniem towaru, a nawet wożeniem towarów aż do Warszawy.
Zastrzelony niemiecki żołnierz i Żydzi żyją w śmiertelnym strachu.
Pewnego targowego dnia pod koniec października 1939 nagle w mieście wybuchła panika. Żydzi i chłopi, a nawet i niemieccy żołnierze zaczęli uciekać z rynku. Nie wiadomo było, co się stało.
Na koniec rozeszła się wiadomość, że zastrzelono niemieckiego żołnierza i że morderca uciekł, a mieszkańcy uciekali, obawiając się konsekwencji. Na miejsce morderstwa wkrótce przyjechała niemiecka wojskowa żandarmeria, która przeprowadziła pierwsze śledztwo. Żelechowska chrześcijanka niejaka Michałecka tłumaczyła, że widziała to na własne oczy, jak Żyd w długiej kapocie zastrzelił tego Niemca. Jako odwet zaczęli obok sklepu Mojszego Pejsacha ustawiać Żydów do szeregu na rozstrzelanie. Stało już parę tysięcy Żydów. Szereg skazanych na śmierć ciągnął się od sklepu Mojszego Pejsacha aż do domu Chaima Janczego. Nagle coś się stało. Jakiś cud! Niemiecki żołnierz oprzytomniał i powiedział, że strzelił do niego polski chłop i nawet opisał jego wygląd. Zaraz po tym Niemiec zmarł. Tego mordercę złapali, a Żydów puszczono. Na tym chłopie i jego rodzinie Niemcy się krwawo pomścili. Żandarmeria pojechała do niego na wieś, zastrzeliła go, wymordowała całą jego rodzinę i spaliła gospodarstwo.
Bez względu na groźną sytuację ciągły strach przed śmiercią, która mogła przyjść nieczekanie, kupcy z Żelechowa nie przestali handlować. Jeździło się do Warszawy. Nielegalnie kupowało się tam towar i dowoziło do miasteczka, aby sprzedać na targu, który odbywał się w każdy wtorek.
Nielegalny handel w Żelechowie
Zakupionego towaru nie dało się przewozić swobodnie i trzeba było sztuki towarów okręcać dookoła ciała i przewozić na pewne miejsce, a potem do samochodu. Często droga się wydłużała. Nie były otwarte żadne sklepy. Musiało się kupować w prywatnych domach. Przeważnie ten handel prowadzili byli kierownicy sklepów. Wszyscy mnie znali i chcieli, abym od nich kupował, ponieważ mi wierzyli. Sam sobie nie mogłem poradzić i wziąłem do pomocy Jekla Sylbersztajna. Przywoziliśmy towar do domu i nawet dobrze na tym zarobiliśmy tak, że chciało się znów jeszcze raz pojechać. Za trzecim razem, było to przed Pesachem, wróciłem do domu ledwie żywy, ale dobrze zarobiłem.
Zaraz ze wszystkimi upiłem się handlem. Na Pejsach przygotowało się mace i zapomnieliśmy, w jakich czasach żyjemy. Na pierwszą sederową noc zamknęliśmy drzwi i przygotowywaliśmy się na sederową gościnę. Żadni Niemcy się nie pojawili, ale naraz napadł mnie jeden z moich sąsiadów, Polak szewc, u którego na Pesach kupiłem parę pantofli dla mojej jedynej córki. Temu szewcowi Karolowi Soczkowi zachciało się przyjść na seder, aby odebrać sprzedane mi buty.
|
|
Jechiel Ryfman z dawidową gwiazdą na granicy getta prosi chłopów o przywiezienie trochę ziemniaków |
Przyszedł razem ze swoim kolegą pijakiem i agresywnie żądał, abym mu oddał te pantofle i pytał się mnie czy wiem o tym, że jestem Żydem, a Żyd dzisiaj nie ma żadnych praw. Ja zdecydowałem, że nie pozwolę obrażać się od tego typa i wyprowadziłem go razem z jego eskortą z domu. Odgrażał się, ale nic złego się nie stało.
Ja ze wszystkimi kupcami handlowałem do Szawuotu[16] i dobrze sobie zarobiłem. Przed Szawuotem zlikwidowano polskie pieniądze i były one wymienione na pieniądze emitowane w Krakowie. Chłopi, którzy chcieli się pozbyć polskich pieniędzy, kupowali wszystko, co tylko mogli tak, że handel szedł bardzo dobrze. Handlowało się i zapomniało, w jakim to świecie żyjemy. Niemcy jednak o nas nie zapomnieli. W tygodniu w czasie Szawuotu, w środku targowego dnia, na raz pojawiło się wielu esesmanów z Garwolina. Otoczyli rynek i bili każdego Żyda, którego tylko napotkali. Przeprowadzili wielką rewizję i odebrali dużo towarów również i ode mnie i jeszcze od innych Żydów tak, że cały ten zarobek mi zabrali. My kupcy, wtedy zdecydowaliśmy, że nie będzie się już więcej handlować we wszystkich sklepach, a tylko w niektórych. Mieliśmy się zorganizować tak, że sprzedawać się będzie tylko w niektórych sklepach, a reszta będzie pilnować czy nie idą niszczyciele.
Do tej spółki wzięty był także przewodniczący Judenratu Szolem Finkelsztajn. Potrzebowaliśmy go jak lekarstwa. Oprócz niego mieliśmy już i inną rybkę z Judenratu tak to musiało być.
Ci dwaj wspólnicy z Judenratu byli wspólnikami tylko od brania zysku, a nie do udziału w stratach. Na przykład, jeżeli żandarm coś zabrał, jakiś towar, to już nie uznawali, dlatego że żandarmi od nich nic nie wzięli. A na odwrót, kiedy niemieccy strażnicy porządku zabierali Żydom, to dawali tym z Judenratu. Każdy, kto był w bliskich stosunkach z żandarmem, mógł poprosić, aby mu coś przynieśli… Tak to pewien pan, który pracował jako szewc dla żandarmów, poprosił, aby mu przynieśli z żydowskich sklepów bawełnę, mąkę i tak dalej. W imieniu jakiegoś żandarma przyszli do jakiegokolwiek żydowskiego sklepu po coś, znaczyło to, że jeżeli tego nie dostaną, to właściciel dostanie tyle batów, aż to zadowoli Niemca. Później dowiadywano się, że to dostawał nie Niemiec, ale żydowski niewolnik Niemca. I tak na przykład A. Sz. Pulower, posłał do mnie tego najgorszego żandarma, który był postrachem miasteczka. Nazywał się Gross. Musiałem mu dać towar na parę spodni. Później dowiedziałem się, że z tego towaru robią dwie pary spodni dla chłopaka tego A. Sz. Jak opowiedziałem swoim znajomymi o tym fakcie, przyszedł ten sam Gross i pięknie mnie zbił. Musiałem mu dać mu jeszcze materiał na garnitur i to ten najlepszy, który musiałem jeszcze specjalnie kupić, bo takiego nie miałem. W taki to sposób musiało się dać żandarmowi i jego żydowskiemu podskokowi i zamknąć gębę.
Napady na żydowskich kupców i szukanie u nich dobrze schowanych majątków, było w Żelechowie na codziennym porządku. W taki sposób Niemcy znaleźli wielki skład towarów u kupca z manufakturą Note Jontewa. Wywieźli stamtąd 10 furmanek towaru. Niemcy w ogóle nie musieli szukać. Przyszli prosto do ukrytego składu. Judenrat interweniował i oddali jakieś resztki, które w ogóle nie miały żadnej wartości. Wydatki na obrońcę przewyższały o dużo więcej wartość odebranego towaru. Za jakiś czas poznałem ten materiał u syna H. K. Gedalji, który potem się okazał być oficjalnym donosicielem - o wszystkim, co się działo u Żydów, donosił żandarmerii. Tak samo było z towarem Pejsacha Szybra, Mejera i Borucha Herszela Grejcera (skóra i kożuchy), którzy później poznali swoje kożuchy u Sz. L.- bliskiego człowieka Szolema Finkelsztajna. Wspomniani kupcy dowiedzieli się, że towar im konfiskowany poszedł do Judenratu, który sprzedawał go Sz. L. Nawet znaleziono tam towar schowany przez biedaków. Tak to dobrze działali donosiciele. Zrozumiałe, że ludzie bliscy Judenratu byli spokojni. Wiedzieli, że u nich nikt nie będzie szukał, a i gdyby coś takiego się stało, bo zabrany towar by im i tak oddali.
Jak już wspomniano, mniejszość Żydów w Żelechowie prowadziła udany handel. Jednak większość, chyba 95 procent cierpiała biedę i głód.
Od samego początku w całym rzędzie miasteczek likwidowano Żydów. W powiecie Żydzi mogli przebywać tylko w Żelechowie, Sobienie-Jeziory, Sobolewie, i Parysowie. Żelechów uważało się za specjalnie szczęśliwe miasto.
W czasie, który opisuję (rok 1940), w Żelechowie było około 15 tysięcy Żydów. Prawie tylu ile było przed wojną. Poza wspomnianymi już miasteczkami i miastami, do Żelechowa przyszli także ludzie z głodnej Warszawy. Przybyli przeważnie bogaci ludzie. Zatrzymywali się w Żelechowie, uważając Żelechów za spokojne miasto, gdzie nie słyszy się tyle narzekania i płaczu głodujących. Zapytałem jednego mojego kupca z Warszawy: „Dlaczego przyjechałeś do Żelechowa, przecież masz dosyć pieniędzy, nawet jeżeli wojna by trwała jeszcze 20 lat”. On mi od razu odpowiedział, że nie może znieść, jak całe noce biedota się tuła i miauczy jak koty. Jest głodny i dlatego przyjechał do Żelechowa gdzie nie słychać tego „miauczenia”.
Żydowsko samopomoc socjalna
Aby udzielać pomocy potrzebującym, powstała żydowska samopomoc socjalna. Założyciele samopomocy zdecydowali, że ta grupa musi działać poza Judenratem. Centrala w Krakowie nominowała do żelechowskiej rady następujące osoby: na przewodniczącego dr. Szkopa, na członków: Lichtensztajna, Dawida Brumberga, Liktisza Goldsztajna i mnie. Ja przeciwko swojej własnej woli zgodziłem się współpracować, bo jakże można stać z boku, kiedy wśród Żydów panuje taka bieda? Obiecałem nieoficjalnie pomagać ze wszystkich swoich sił. Wiedziałem, że cały ten interes nie pachnie Judenratowi … Po prostu bałem się dostać do konfliktu z żydowskimi donosicielami, którzy byli zdolni do wszystkiego.
Działalność żydowskiej samopomocy była od początku na dobrej drodze. Zorganizowana była kuchnia ludowa w kobiecej części synagogi. Były zabudowane trzy wielkie kotły na gotowanie jedzenia dla biednych. Przy wydawaniu jedzenia, jak zawsze w życiu, powstawała niebezpieczna sytuacja. Nie starczało dla wszystkich głodujących. Trudno było dostać z Judenratu mąkę, kaszę, ziemniaki i chleb. Opłacało się im wszystko, tylko nie oddać tego głodującym. Jeżeli ktoś próbował od nich tego żądać, zbywali go tłumaczeniem, że muszą to oddać żandarmerii.
Na zebraniu członków Judenratu z naszą radą, do której przyjęliśmy jeszcze Mojsze Majchla Jankela Goldcawjga, Hisze Ankermana i Mordche Marchewkę, zaryzykowałem i powiedziałem, że członkowie Judenratu bogacą się na rachunek krwi żydowskiej, która płynie ulicami. Że odbierają ostatni kawałek od ust spuchniętych z głodu ludzi, za co oni, członkowie Judenratu na pewno kiedyś źle skończą.
Zrozumiałe, że moje słowa nie zrobiły na nich żadnego wrażenia. Zachowywali się nadal jak zawsze. Wszystko sprzedawali i przy dobrym napiwku dzielili się zarobkiem. Biedni w dalszym ciągu głodowali. Puchli i pomału wymierali. Tę kuchnię prowadziliśmy tak długo, jak było to możliwe, aż wreszcie się musiało się skończyć. Nie pozwalali na żadne akcje zbierania pieniędzy. Oni sami nie chcieli dawać, aż doszły wszystkie środki i kuchnię się zamknęło.
Juderat handluje pracownikami
Po Szawuotu zaczeli oficjalnie odbierać ludziom ich majątki. Żydzi tracili swoje domy i musieli płacić komorne za własne mieszkania. Niemiecka władza ustanowiła komisarza, który zarządzał żydowskimi majątkiem i wymagał komorne. Jego kancelaria była w Judenratu. Tak, że on jeszcze z nawiązką powiększył swoje handlowe działanie.
Pewnego poniedziałku wieczorem Judenrat przyniósł wiadomość z miasta powiatowego Garwolina, że żądają 500 robotników do Wilgi, do prac melioracyjnych. W rzeczywistości potrzebowali jedynie 50, ale trzeba było postraszyć. Judenrat ogłosił mobilizację dla mężczyzn od 16 do 36 lat i zwołał zmobilizowanych, aby się zgromadzili na starym żydowskim cmentarzu, obok bejt-midraszu. Każdemu także posłano specjalny nakaz z groźbą o oddaniu w ręce żandarmerii w przypadku niedostawienia się na miejsce. Mój syn również otrzymał nakaz, chociaż nie miał jeszcze 16 lat. Był wysokiego wzrostu. Chcieli przede wszystkim wyciągnąć ode mnie pieniądze. Mogłem odwołać się jedynie do Boga.
Zabawa w mobilizację była zorganizowana na piątek rano. Wszyscy przyszli na miejsce, także Juderat, urząd pracy i żandarmeria. Kontrolowali każdego z osobna, czy jest zdolny do pracy… Jasne, że wiedziało się z góry, kto będzie pasował, a kto nie. Zdolnymi do pracy byli na pierwszym miejscu ci, od których Judenrat chciał dostać pieniądze. Również i biedni, którzy musieli być ofiarami i pojechać do Wilgi do pracy. Po mobilizacji zaczął się handel. Icze Godel grał rolę głównego dojarza i ustanawiał cenę 1000 złotych za głowę. Obiecał, że za te pieniądze wynajmie się robotników, którzy zamiast bogatych Żydów pojadą pracować do Wilgi biedni, a pieniądze wypłaci się ich rodzinom. To były tylko słowa. Rodziny wysłanych nie dostały ani grosza.
Dwa tygodnie później znów musiało się iść do pracy. Mówiono, że ci, co byli wcześniej odwiezieni do pracy, uciekli i za karę musi się teraz posłać następnych 100 robotników. Nikt nie chciał jechać. Biedni za żadnych warunków nie chcieli zastąpić bogatych, których popierał Judenrat. Tak więc na tych, którzy byli wyznaczeni na odjazd, urządzono polowanie, jak na zające. W tym polowaniu brała udział cała żandarmeria, a także cała polska granatowa policja, która rozeszła się po całym mieście jako nagonka. Żydzi rozbiegli się po polach, lasach i po wioskach, szukając kryjówki u Polaków. Mój Beryl razem z Dawidem Sloniem uciekli do wsi Wilczyska. Dwaj żandarmi Gross i Nikel gonili ich i po nich strzelali. Chłopcom udało się dobiec do chłopa i schować się u niego na strychu. Takie polowanie odbywało się na wszystkich drogach. Udało się złapać kilkanaście ofiar, ale nie udało się zgromadzić wymaganych 100 Żydów. Niemiecki dowódca Urzędu Pracy aresztował rabina i rebego jako zakładników, aby doprowadzono wymaganą ilość robotników. Powołano radę bogatszych współmieszkańców, która najęła pracowników do Wilgi. Znów wzięto pieniądze od bogatszych. Każdy z nich musiał zapłacić po 300 złotych. Zgłosili się także i ludzie, którzy chcieli pojechać do pracy, gdyż w tym czasie panował wielki głód i bieda. Kiedy odesłano żądaną liczbę pracowników, rabin i rebe byli zwolnieni. Kiedy pracownicy dojechali do pracy, tak akurat była tam zbiórka wszystkich robotników i w obecności wszystkich zastrzelono dwóch Żydów, którzy uciekli z pracy.
W tym czasie w Garwolinie mieszkało niewielu Żydów, dlatego nie było kogo powołać do pracy. Dlatego żelechowski Judenrat był pożądany, aby dodał tych 100 robotników do Garwolina. Rada Gospodarcza zrobiła wykaz wszystkich Żydów, którzy mieszkali w Żelechowie. Każdy musiał iść do pracy albo musiał posłać kogoś na dwa tygodnie do Garwolina czy do Wilgi. Co poniedziałek rano, robotnicy jechali do pracy w Garwolinie i zawsze wieczorem na szabas przywożono ich z powrotem.
Rada Pracy pod tym względem pracowała bardzo drobiazgowo. Rada także żądała od uprzywilejowanej warstwy, aby szła do pracy, albo aby posyłała zastępców. Judenrat widział w tej radzie konkurencję i ją rozwiązał. Do rady pracowniczej należeli: Cadok Zeld Seber, Jekiel Zylbersztajn, Chane Wajnsztok, Niedersztajn i Benjamin Honigsman.
„Otwarte getto” i handel z mieszkaniami
Po Sukot 1940 w Żelechowie powstało getto. Było to tak zwane otwarte getto. Były wyznaczone otwarte części miasta, które zamieszkali tylko Żydzi. Z chrześcijańskich części miasta, Żydzi musieli się wyprowadzić. Miejsca zamieszkania nie były ogrodzone i mogło się chodzić do ulic chrześcijańskich. Wszyscy Żydzi, którzy mieszkali na ulicy Legionów i Kochanowskiego na jednej stronie i Traugutta i ulicy Długiej po drugiej stronie, musieli opuścić swoje mieszkania i przeprowadzić się do centrum miasta. Nie było żadnych wolnych mieszkań, bo wtedy byli także przemieszczeni do Żelechowa Żydzi z Maciejowic, Garwolina, Huty, i z różnych wiosek. Dla Judenratu pojawił się nowy interes. Od razu powołano Komisję Mieszkaniową złożoną z fotografa Marmelsztadta, Chaima Bromberga i Lichtensztajna. Natychmiast zaczęli brać pieniądze od tych, którzy potrzebowali mieszkania, lub od ludzi, którzy nie chcieli, aby do nich wprowadzali nowych lokatorów, gdyż chcieli nadal mieszkać w spokoju. Bogaci, którzy mogli zapłacić, dostawali mieszkania. Mała liczba biednych w większości obcych, zamieszkali w bejt-midraszu lub w budkach jatek, które byłe przerobione na mieszkania. Także i w budkach na rynku, w dawnych sklepach, z których powstały mieszkania. W taki to sposób Komisja Mieszkaniowa służyła Judenratowi.
Jeden z członków Komisji Mieszkaniowej, Lichtensztajn nie chciał handlować żydowskim nieszczęściem. Wystarczyło mu to, że załatwił sobie dobre mieszkanie i odszedł z Komisji. Marmelsztadt i Bromberg prowadzili ten handel mieszkaniami do końca.
Szolem Winkelsztajn przewodniczący Judenratu, który miał wielkie zaufanie do członków żelechowskiego Judenratu, powołał własnego człowieka takiego kierownika handlowego. Był nim jeden z jego kuzynów, Stanisław Muszyński, adwokat z zawodu. Prezydent go wyznaczył na kierownika handlowego Judenratu. Ten to typek wywoływał strach między żydowskimi obywatelami. Mówił tylko po polsku i nie dopuszczał do głosu. Jeżeli ktoś chciał się zwrócić do niego, jako do adwokata, przedstawiciela sprawiedliwości, nigdy nie pozwolił dopowiedzieć do końca tego, co ten ktoś miał do powiedzenia i kończył jednym polskim słowem: „Zamknąć”. To znaczyło po prostu, aby tego tam zamknęli. I tak to było. Kto nie wyrównał długów z Judenratem, został aresztowany przez polską policję i trzymali go tak długo, aż jego najbliżsi nie zapłacili długu i nie dali jeszcze 3 złote łapówki strażnikowi Judenratu Wackowi, za siedzenie w kozie. To wywoływało strach u ludzi.
Ludzie dawali na ślepo pieniądze, nie wiedząc, za co i dlaczego.
Raz w piątek byłem w Judenracie z rachunkiem, bo chciałem pieniądze za towar, który u mnie kupili. Ten adwokat, jak zawsze, ani mnie nie wysłuchał do końca, tylko powiedział swoje ulubione słowo zamknąć. Już chciałem wyjść z pomieszczenia. Nie dało się nic zrobić, on był władzą. Jechiel Boruch Wajsleder, który wtedy był między interesantami, poprosił, abym poczekał, aż on będzie rozmawiał z tym adwokatem. Czekałem i przyszła kolej na niego. Przedłożył zaświadczenie, że wzięli mu drzwi z lustrem od szafy, bo nie pojechał do pracy do Wilgi. W tym samym tygodniu już dał im 1000 zł.
Po długiej sprzeczce adwokat, jak było jego zwyczajem, ukończył swoją mowę słowem zamknąć i jeszcze dodał, że Wajsleder jest za bardzo mądry, a mądrych nie potrzeba. Zdenerwowany Jachiel go spoliczkował, mówiąc przy tym: „Ty idioto, jeżeli nie słuchasz i nie rozumiesz, co się do ciebie mówi, tak ci rozbiję łeb, to zrozumiesz. Uciekaj i połam sobie ręce i nogi. Wracaj do Międzyrzecza, skąd przyszedłeś. Myślisz, że nam tutaj brakuje swołoczy”.
Myśleliśmy, że Jechiela Borucha zabiją, ale nic się nie stało. Pan z Judenratu to przyjął i przemilczał. Od tego czasu ludzie mniej się bali adwokata, aż do czasu kiedy został małym pionkiem w Judenracie, i słowa zamknąć już więcej nie używał. Szolem Finkelsztajn przywiózł z Międzyrzecza swojego brata, rodziców, siostry i wszystkim załatwił dobre interesy.
Działanie żydowskiej policji
Pewnego dnia do Judenratu przyjechał szef okręgu z Garwolina z dobrą wiadomością.
Upoważnił Judenrat do powołania, jak to już było wszędzie, żydowskiej policji nazwanej Żydowską Służbą Porządkową. W Judenracie zapanowała prawdziwa radość. Już nie musieli się zwracać do polskiej policji i wszystko mogło się przeprowadzać żydowskimi rękami. Zaraz się znaleźli amatorzy do służby w tej policji. Jako pierwszy zgłosił się Mejlech Szarfharc, który miał już praktykę, bo był w niemieckiej policji jeszcze w czasie niemieckiej okupacji w pierwszej wojnie światowej. Bardzo podobał się Judenratowi, bo wiedzieli, że gra na ich nutę i że będzie wszystko dokładnie i odpowiednio wykonywał. Zrobili z niego komendanta a Chaima Bromberga jego zastępcą. Szeregowymi policjantami zostali: Dawidcze Zusman, Herszel Rozenberg. Mojsze Ajzenchand, Awrumcze Aszlak, Gedalie Garfinkel, Chaim Hunder, Josel Sztajnhendler, Icze Dawid Kerszernberg, Lejbisz Altman i Szmul Goldfil. Po jakimś czasie dołączył także na policjanta Jakub Berman z Lipny.
Policja, jak jest zwyczajem, otworzyła sobie komisariat, i puściła się do wielkiego handlu. Ustanowili sobie specjalny budżet i zmuszali każdego do płacenia miesięcznej opłaty. Zarządzili sobie też własny areszt. Jeżeli ktoś powiedział coś przeciwko Judenratowi lub policji, od razu go zamykali tak, że areszt był prawie codziennie pełny. Grzechy były różne: ktoś nie zapłacił opłaty dla policji albo dla Judenratu, albo pieniędzy za zwolnienie z pracy. Aby posłać rezerwę ludzi do pracy, łapali młodych i trzymali ich do chwili, kiedy zażądano nowych sił do pracy. Bogaci, się zawsze wykupili, ale biedni siedzieli głodni, aż ich odtransportowali. Żydowska policja miała dziwną taktykę. Jeżeli od razu nie zapłacono, przychodzili do domu, zabierali towary i rzeczy. Część tego przynosili do Judenratu, a resztę zostawiali sobie, i potem bezwstydnie sprzedawali. Panią Szejndlę Morderman, która protestowała, że żydowska policja w czasie kiedy u niej zabierali rzeczy dla Judenratu, ukradła jej dużo rzeczy, została ukarana za podejrzewanie uczciwej policji.
Chociaż policja w stosunku do mnie zachowywała się bardzo dobrze, to mnie nie zwalnia od opisania ich faktycznych czynów, które muszą ujrzeć światło dzienne. Przede wszystkim martwiło mnie to kiedy widziałem, jak przychodzący z daleka organizuje sobie życie, bardzo głodna młodzież z zapadłymi z głodu oczami chodzi od drzwi do drzwi i żebrze o kawałek chleba czy trochę zupy, zostają ofiarami Melicha Szarfharce i jego grupy, którzy tych głodnych zamykali i trzymali ich tam tak długo, aż można było ich wysłać do pracy do Wilgi lub Garwolina.
Byłem tam świadkiem takiego zdarzenia: skądś przyszło trzech młodzieńców wykształconych w Torze. Mieli ze sobą listy polecające. Jeszcze nie wiedzieli, jaki u nas panuje straszny reżim. Przyszli do miasteczka. Zwrócili się do przewodniczącego gminy, aby im załatwił nocleg, oddali się w ręce w Melicha Szarcharca i Chaima Bromberga. Oni zaczęli te ofiary bić rafnikami po głowach. Takie rafniki nosiła cała żydowska policja. My już im załatwimy nocleg. Zamknęli ich. To było w piątek wieczorem. Ja z Motlem Marchewką poszliśmy na górę za kockim rebe niech jego pamiątka będzie błogosławiona który wtedy mieszkał w Żelechowie, bo wiedzieliśmy, że jeden z tych młodzieńców jest kuzynem rebego. Nic nie pomogło. Trzymali ich dwa dni i potem odesłali do pracy.
Epidemia tyfusu i jak ja opanowano
Na wiosnę w roku 1941 w getcie wybuchła epidemia tyfusu. Niemiecka władza zażądała od Judenratu utworzenie żydowskiego szpitala z miejscem na dezynfekcję. Specjalnych budynków na ten cel nie było, tak Judenrat zabrał wszystkie miejsca, bejt-midrasz, wszystkie modlitewny, Talmud Tojre, Chewra Kadisza i urządził szpital. Pieniędzy nie brakowało, bo zarządzili akcję.
Żydowska policja wymusiła, jak to było w jej zwyczaju, opłatę za utrzymywanie szpitala i łaźni.
Niewielką liczbę biedaków, którzy przebywali w bejt-midraszu zapędzili do suszarni Aszera garbarza i do mięsnych budek, które nazwano mieszkaniami trupów. Policja ciągle tam znosiła ludzkie cienie, a Chewra Kadisza[17] je stamtąd ciągle wynosiła… Na głównego kierownika żydowskiego szpitala w Żelechowie wybrano naszego starego znajomego Szlojme Hojkera, jako skarbnika kasjerkę Esterę Finkelsztajn, którą nazywano Królewną Ester, a dezynfektora Josle Szerajzena, syna szwagra Lejbla Mydlarskiego, również z judenrackiej szajki. W przypadkach epedemicznych chorób, w tyfusem ogarniętych mieszkaniach przeprowadzano dezynfekcję. Wszyscy ludzie się zamykali pod surową ochroną. Wejścia pieczętowało, aby żadna żywa dusza nie mogła wyjść na zewnątrz.
Zrozumiałe, że takie dezynfekcje używało się jako szantaż. W większości przez to najwięcej cierpieli biedacy, którzy nie byli zdolni się wykupić u dezynfektorów. Ogólnie biorąc, wszyscy się bali iść do szpitala. Biedota nie miała się czym wykupić u żydowskiej szpitalnej mocy, która drogo handlowała swoim towarem. Biedotę wyłapywano, a zamknięte rodziny padały z głodu dlatego, że o podaniu jedzenia nieszczęsnym nikt nie myślał.
Powstała sytuacja, kiedy to wszyscy ukrywali się z chorobą, a kiedy ktoś przychodził na kontrolę, tak chorzy uciekali na strych. Pojawili się zaraz i donosiciele, którzy często pokazywali kryjówki chorych. Wtedy chorzy uciekali na nowe miejsce. I tak to się odbywało polowanie na chorych.
Niemieckie atak na Związek Sowiecki i strach ludzi z Judenratu
W czerwcu 1941 Niemcy uderzyły na Związek Sowiecki. My wszyscy Żydzi żyliśmy w nadziei, że Sowieci zadadzą Niemcom porządny cios i przyjdą nas wyzwolić.
Judenrat żył w strachu, że może będą musieli zapłacić, za to, co wyczyniali. Judenradnicy naraz zmiękli i nieoficjalnie ogłosili, że pomogą zbudować kuchnię dla biedaków. Zwołano zebranie Juderatu i byłej komisji pomocniczej. Można było mówić judenratnikom, co się chciało. Wszystko przyjmowali, ale na nic nie reagowali. Otwarto kuchnię i Kuchnia i my wszyscy staraliśmy się i dawać dobre obiady. Koszty na kuchnie pokrywało się z miesięcznych składek, które musieli płacić bogatsi. Żydowska policja też się trochę zmieniła. Teraz sankcjonowała tych, co nie chcieli płacić na kuchnię. Konfiskowało się artykuły spożywcze i drzewo dla kuchni. Kuchnia była zamknięta na szabas. Biednym dawano kwitki do bogatych gospodarzy, u których spędzali szabas. Jeżeli ktoś się na to nie zgadzał, żydowska policja odbierała mu szabasowe jedzenie. Kuchnia bardzo dobrze działała i oferowała pomoc potrzebującym.
Trwało to tak długo, dokąd Judenrat obawiał się zwycięstwa Rosjan. Judenrat w swojej liberalnej działalności zaszedł tak daleko, że zatrudnił na swojego współpracownika ulubionego wśród pracujących Awruma Szymona Sukna. Ten liberalny styl Judenratu i nasze nadzieje na wyzwolenie, i na rozliczeniu wszystkich zdrajców szybko się skończyły. Doszły wiadomości o niemieckich zwycięstwach nad Armią Czerwoną i wszystko się otoczyło. Raz na szabas rano, kiedy obywatelstwo jeszcze spało, Mejlech Szarfcharc żydowski komendant policji i jego zastępca Chaim Bromberg, zastukali Mejerowi Lifszicowi na okno i przekazali wiadomość, że nasi odnieśli zwyciestwo na Rosjanami i je odparli daleko. Tak to się cieszyli z niemieckich zwycięstw. W międzyczasie na Żelechów spadło nowe nieszczęście. Które przekazał donosiciel Herszele Szpringer, próbujący interesować się polityką.
Szpriger był bardzo zbliżony do żandarmerii i innych Niemców i donosił o wszystkim, co się działo u Żydów. Ponieważ był zawsze pewny siebie w rozmowie z Niemcem, powiedział, że z Ruskimi nie pójdzie im tak łatwo, jak z innymi państwami, które im się poddały. Ten Niemiec doniósł o tym do garwolińskiej żandarmerii. Szpryngera zamknęli, a na żelechowskie getto była nałożona kontrybucja 10000 złotych. Judenrat, jak miał w zwyczaju, chciał 40000 tysięcy. Wyglądało na to, że Finkelsztajn i jego ludzie swoimi wiedzieli, że tak łatwo im się nie uda zebrać tyle pieniędzy, dlatego utworzyli komisję, aby się zajęła sprawą kontrybucji. Do komisji weszli Mojsze Majchel, Zusze Ankerman, Janke Goldcwajg, Israel Szildkrojt i ja. Zaczęliśmy zbierać tę sumę. Braliśmy od każdego, kto tylko mógł dać. Jedenrat nam przykazał nie brać pieniędzy od ich ludzi, którzy i tak dotąd nie dali ani grosza. Przeciwko temu protestował Mojsze Majchl, a wszyscy członkowie komisji zgodzili się z nim. Judenradnicy czuli się pewnie z powodu wielkich zwycięstw, które odnieśli Niemcy nad armią sowiecką.
W ogóle się nie przestraszyli naszego protestu, a przeciwnie byli bardzo zadowoleni z odstąpienia. Zaraz posłali po osoby, które były na naszej liście, aby zapłacili i jeszcze zawołali żandarmów Grossa i Pankiera. Na stole stało picie. Biciem po głowach zaczęli wymagać pieniądze na kontrybucje. Ty sposobem zbili Szlojmego Goldberga, Lejzera Grejcara, Sorę Fajngezycht i Izraela Icchoka Białobrodę. Żandarmi bili, a nasi opiekunowie popijali gorzałkę i cieszyli się, że obywatelstwo po pobiciu dawało tyle pieniędzy, ile się od nich żądało.
Przyszła noc. Żandarmi poszli do domu. Zostało tylko kilka osób, którzy mieli zapłacić pieniądze. Między nimi był Awrum Gedanken i moja żona. Liczyli na to, że ponieważ jest noc, to zostawią ich w spokoju. Icze Godl. Welwel Szpringer i Szolem Finkelsztajn kazali Awoncze Poszlakowi i Mojsze Szecke, żydowskim policjantom, aby odprowadzili Awruma Gedankena i moją żonę do żandarmów ze skargą, że są to sabotażyści. Odprowadzili ich i strasznie ich tam zbili. O pierwszej w nocy moja żona pobita, poniżona i zapłakana, wróciła do domu w asyscie policjantów Mojsze Szecke i Awromcze Barszcza, którzy przyszli, aby otrzymać 500 złotych na kontrybucję. Po tym pobiciu moja żona leżała chora parę tygodni. Getto było tym wszystkim wstrząśnięte, chociaż to nie było nic nowego, że Judenrat przykazał bić Żydów.
Judenrat pojechał do Garwolina załatwić kontrybucję. Komisja posłała swoich zastępców Jankela Goldcwajga i Mojszego Szyfmana. Judenradnicy próbowali, aby nasi reprezentanci niczego się nie dowiedzieli, jak to jest z tą kontrybucją, ale udało się im dowiedzieć, że żadnej kontrybucji nie było. Zapłaciło się tylko poręczenie za donosiciela Hersza Szpringera. Judenrat się bał, aby donosiciel nie doniósł na nich, dlatego chcieli go z tego wydostać. Donosiciela wypuścili z aresztu i w tym samym czasie lewicowy robotniczy aktywista Mojsze Majchel był oskarżony, że prowadził z wiejskim chrześcijaninem polityczną rozmowę.
Mojsze siedział w areszcie i nie można było się o nim nic dowiedzieć. Jednego wieczoru przyszedł do mnie Israel Szildkrit w asyście Czesi, córki Mojszego Majchla, która we łzach prosiła, abyśmy poszli do przewodniczącego Szolema Finkelsztajna i spróbowali uwolnić jej ojca. Od razu poszliśmy, ale odpowiedział nam bardzo chłodno, że nie może nic zrobić. Kiedy broniliśmy i zaczęliśmy mówić ostrzej, że my wiemy, że on wszystko może i musi to zrobić. Zaczął nam tłumaczyć, że nie jest dla nas bezpieczne, abyśmy mówili o Mojsze Majchelowi. Lepiej by było, abyśmy milczeli. Tak zaczęliśmy mówić ostrzejszym tonem i wytłumaczyliśmy, że będą pewne konsekwencje, jeżeli Mojsze Majchel nie będzie zwolniony i odeszliśmy. Wygląda na to, że przewodniczący się przestraszył naszych słów, ponieważ Mojasz Majchel został zwolniony.
Nowe uprzywilejowane grupy w getcie
Zaraz po agresji Niemców na Związek Sowiecki, niemiecka siła zdecydowała zorganizować grupy obrony przeciwlotniczej i żydowskich strażaków, którzy mieli być zwolnieni z prac przymusowych. Inicjatywa organizacji przeciwlotniczej grupy wzięli na siebie doktor Szkat i Lichtensztaajn. Żydowscy strażacy Joske Oszlak i Jechiel Borewajsleder.
Przypisy:
|
JewishGen, Inc. makes no representations regarding the accuracy of
the translation. The reader may wish to refer to the original material
for verification.
JewishGen is not responsible for inaccuracies or omissions in the original work and cannot rewrite or edit the text to correct inaccuracies and/or omissions.
Our mission is to produce a translation of the original work and we cannot verify the accuracy of statements or alter facts cited.
Zelechow, Poland Yizkor Book Project JewishGen Home Page
Copyright © 1999-2024 by JewishGen, Inc.
Updated 09 Dec 2024 by JH