Ksiega Pamięci

[Str. 135]

Po wojnie polsko- sowieckiej

Jakub Szerman.Nowy Jork yddish

Z jidysz na czeski przełożył Michael Dunayevsky
Z czeskiego na polski przełożył Andrzej Ciesla

Wojna między Polską i Związkiem Radzieckim zakończyła się.Był rok 1921.Nasz ruch robotniczy był całkowicie rozbity.Kraj opanowały siły reakcyjne Piłsudskiego.Aktywiści ruchu robotniczego siedzieli po więzieniach i obozach internowania.Myśleliśmy ,że wszystko się już skończyło i minęła ta zła fala prześladowań,a my znowu odbudujemy organizacje partyjną i związki.

 

Jakub Szerman

 

Spotykaliśmy się w prywatnych mieszkaniach na zebraniach, w których brali udział przeważnie młodzi dlatego,że większość starszych towarzyszy była albo w więzieniu, albo się ukrywała , a w najlepszym przypadku służyła w wojsku.Służbę wojskową odbywał także nasz znany towarzysz Lejbisz Wajsleder ,który z całym zapałem przewodził ruchowi w Żelechowie.

Dochodziły do nas plotki,że towarzysz Jakub Sabelman był aresztowany w wojsku za pracę konspiracyjną i że grozi mu 10 lat więzienia.Byliśmy z tego powodu bardzo zaniepokojeni i baliśmy się również o los Lejbisza Wajsledera.

Pewnego pięknego poranka zjawił się w miasteczku Lejbisz w wojskowym mundurze .Jak zawsze zdrowy,rześki i wesoły .Przyjechał na urlop. Towarzysz Lejbisz od razu zwołał zebranie.Tłumaczył nam,że nie powinniśmy upadać na duchu, bo chociaż „reakcja“ bardzo buszuje i mają miejsce aresztowania,to przecież musimy robić wszystko dla naszej idei i dla naszych robotników w Żelechowie.Jego słowa wpłynęły na naszą młodzież.Ze świeżą energią rzuciliśmy się znów do odbudowy naszych związków i organizacji partyjnej.

Po przewrocie Piłsudskiego w roku 1926 policyjny reżim się zaostrzył i z tygodnia na tydzień się pogarszało.Z wielkim wysiłkiem udało się nam utrzymać jedyną legalną organizację – związek rzemieślników,który musiał cały czas przenosić się z jedego lokalu do drugiego ,bo właściciele bali się trzymać takiego niekoszernego lokatora.Na koniec przeprowadziliśmy się na ulicę Szkolną,do takiej ruiny w głębi podwórka.Lepszego lokalu nie mogliśmy znaleźć.Mieliśmy często policyjne wizyty.Uważaliśmy, aby się nic złego nie stało.Zrozumiałe,że pilnowaliśmy policji lepiej niż oni nas.

Pomimo licznych przeszkód wykonywaliśmy swoją pracę zawodową.Odbywały się zebrania, referaty,pudełkowe wieczory. Piątkowy wieczór przeznaczony był na czytanie książek oraz różne kółka itd.Jednocześnie działała biblioteka i kółko dramatyczne,które przygotowywało przedstawienie.I właśnie z tym przedstawieniem był kłopot, bo trzeba było uzyskać pozwolenie.Zastanawialiśmy się ,jak to zrobić?Zebranie można przerwać zanim policja wejdzie do lokalu, ale co z artystami? Będą przecież w kostiumach.I z tym poradziliśmy sobie.Zgłosiliśmy władzom,że będzie u nas ogólne zebranie ,a kiedy przyjdzie policja schowamy przebranych aktorów i „zebranie“ będzie kontynuowane.

Przyszedł oczekiwany sobotni wieczór.Związkowy lokal był pełny towarzyszek i towarzyszy.Wszyscy byli zadowoleni z udanej gry i pięknych scen, aż nagle towarzysze,którzy stali na warcie ,krzyknęłi,że idzie policja.Zrobiło się niebezpiecznie.Ale nie mogliśmy tracić czasu.Mogli zamknąć Związek.W mgnieniu oka musieliśmy znaleźć wytłumaczenie dla publiczności ,co się dzieje, aby nie wybuchła panika.W tym małym wąskim lokalu znajdowało się kilkaset ludzi.

Niektórzy z naszych towarzyszy zrobili żart.Kiedy policja weszła na podwórze zrobili „giewałt“ ,że się pali i szybko zaczęli biec w stronę policji.W tym czasie „aktorzy“ zrzucili z siebie kostiumy .Później wytłumaczyło się policji,że to było nieporozumienie i żadnego pożaru nie ma.Policja się przekonała,że chodzi o spokojne zebranie i opuściła lokal.

Słowny koncert trwał ,a zakończyliśmy ten wieczór odśpiewaniem pieśni robotniczych.


[Str. 138]

Żelechowscy garbarze
(Do pierwszej wojny światowej)

Lejbel Grajcar (New York)

Z jidysz na czeski przełożył Michael Dunayevsky
Z czeskiego na polski przełożył Andrzej Ciesla

Garbarstwo było głównym przemysłem naszego miasta Żelechowa.Z tym to rzemiosłem powiązane były inne zawody jak: szewcy,kaletnicy,rymarze.

Garbarskie wyroby produkowano na dużąskalę.Największa część wyprawionej skóry pozostawała w mieście przeznaczona dla wielu miejscowych warsztatów szewskich.Poważną część z tego wysyłano do Warszawy.Około 75 procent mieszkańców miasta tj.gospodarzy(rolnicy,chłopi),robotników i rzemieślników żyłoz garbarstwa.W szewskich warsztatach robiono buty oficerskie w dużejilości,bo często przyjeżdżali do Żelechowa po towar handlarze z Rosji ,z tak dalekich miast jak :Archangielsk,Rostow nad Donem,Chabarowsk i Władywostok.

Przy okazji warto wspomnieć,że podczas wojny rosyjsko-japońskiej w 1905 roku robiło się tutaj dla armii rosyjskiej buty,które musiały być ze śnieżnobiałej skóry, aby mogły służyć jako kamuflaż.Przy garbarstwie utrzymywało się wiele wielu innych,którzy sprzedawali surową skórę ,materiały chemiczne,oleje,pudełka ibeczki oraz ci,którzy skupowali sierść,rogi,ogony i wywozili to do innych miast do dalszej wyprawy.Prawie całe miasto żyło z ciężkiej pracy.Nic dziwnego,że Icze Meir Wajsenberg,rodak z Żelechowa ,opisał właśnie te obrazyw swoim dziele „Miasteczko“.

Należy stwierdzić,że ogólna sytuacja ekonomiczna garbarzy ,a także i miasta, była dobra w porównaniu z innymi żydowskimi miasteczkami.

Jednym z pierwszych garbarzy w Żelechowie był mój dziadek Szlojme Jankel Grajcar.Wspomnieć też trzeba i o innych jak: Izrael Chone Wajsleder,Chisda Garber,Ber Ajger.Byli także i inni ,których nazwisk już nie pamiętam.Mój ojciec, Lejzer Szlojme syn Jankla i mój stryjek, Josel Grajcar, dostali w spadku dziadkową garbarnię,dobrze prowadzoną firmęprzy drodze zadybskiej.

Pamiętam duże budynki garbarni na wielkim placu, na którym były wkopane w ziemięna wysokość człowieka wielkie kadzie.W tych kadziach przez około trzy tygodnie moczyły się w różnych chemikaliach niewyprawione skóry.Na długich obitych grubąblachą stołachwyciskano ze skór wodę.W letnie dni suszono na słońcu wyciśnięte skóry na długich drągach ,które rozstawione były koło garbarni wszędzie tam, gdzie tylko było wolne miejsce.

Na przybyszu widok skór w miasteczku zamiast zielonych drzew i pięknych kwiatów,musiał robić dziwne wrażenie.Ale dla mieszkańców Żelechowa to były najładniejsze kwiatki i najpiękniejszezapachy,bo „pachniało to chlebem i dobrobytem“.

 

Garbarze przy pracy

 

Z dzieciństwa pamiętam, żemoja rodzina w powszednie dni tygodnia była bardzo zapracowana.Ale kiedy przychodził piątek popołudniu,to wszystko się zmieniało.Mężczyźni szli do łaźni i do mykwy i stąd wychodzili oczyszczeni i umyci,szabasowo nastrojeni Żydzi.Mój dziadek,ojciec i stryjek byli doświadczonymi kupcami ale także i chasydami.Kiedy przyszedł szabas lub święto,zmieniali się nie do poznania.Zapominali o pracy i zamieniali się w przywódców otwockiego chasydzkiego sztybłu.Modlili się iradowali.Dziadek był zarządcą Chewra Kadisza[1].Ojciec i stryjkowie także byli w Chewra Kadisza.Pamiętam dobrze gościny Chewra Kadisza u Belarskiego.A specjalnie coroczne gościny na Sukot[2] na Szemini Aceret[3] w nocy – z mięsem, rybamii winem.Wspominam tą wielką świąteczną radość,która wtedy panowała.

W roku1907,kiedy miałem 8 lat, przeprowadziliśmy siędo Warszawy.Tam mój ojciec znalazł sobie inne zatrudnienie, ale nie przestał tęsknić za Żelechowemi ciągle wspominał swoją garbarnie.W końcu w Warszawie założył garbarnięrazem z żelechowiakami Szlojme Kijowskim i Awrumem Borowskim.

Po czterech latach nauki w Warszawie ojciec wysłał mnie spowrotem do Żelechowa, abym się tam uczył w aleksandrowskim sztybłu.Zamieszkałem u stryjka Oszer Krypera,aleksandrowskiego chasyda.Zostałem w Żelechowie półtora roku i uczyłem sięw aleksandryjskim i parysowskim sztybłu.Z moich nauczycieli pamiętam Gedalię Kijowskiego(brata Ester Kijowskie)i zięcia Szlojme Fryda kryształowego człowieka o złotej duszy i genialnej głowie,który w innych okoliczności mógłby zostaćprofesorem Albertem Einsteinem.Doprawdy ,uczyliśmy sięcałymi nocami,a ze świtem szliśmy do domu się zdrzemnąć .W aleksandrowskim sztybłu było 6-ciu chłopców - młodych zięciów(co to za zięcie?).Dopiero wyrastające bródki wokół ich beztroskich twarzy dodawały im młodzieżowego, żydowskiego uroku.

Chociaż byłem najmłodszy w sztyblu, kolegowali się ze mnąi brali mnie ze sobą na świąteczne gościny Rosz Chodesz,które odbywały u Awroma Icchoka Szarfharca,Jojsefa Międzyrzeckiego i u Icchoka Nirenbergera,chłopcyci byli zięciami. „na ich chlebie“.

Głęboko w pamięci pozostały mi trzy gościny wsztyblu w letnie szabasowe dni.A było tak. Kiedy za dworem pana zachodzi słońce, ostatni promień drgapo ścianie i gaśnie.W sztyblu zapada zmrok,cienie się rozbiegają i pokrywaja aron kojdesz.W mroku siedzą wszyscy naokoło stołu ,a jeden opowiada o Torze ( dvar tojre, divrej tojre).A kiedy kończy, wszyscy śpiewająz wielkim entuzjazmem “ Bnej hejchala dich sifin“.[4] Minęły jużlata i odwykłem od tamtego życia.Po półtorarocznej nauce w Żelechowie wróciłem do rodziców ,do Warszawy i kontynuowałem studia.

Skończyłem naukę, kiedy miałem 17 lat i dostałem się do całkiem innego środowiska i zacząłęm żyć inaczej.Zyskałem krąg nowych kolegów,którzy mieli inne ideały i życiowe cele.L.J.Perec Nomberg i Nojech Prilucki zajęli miejsce Gedalji Kijowskiego i Szlojme, zięcia Fryda.Referaty i dyskusje zastąpiły naukęw sztyblu,ale i tak cały czas tęskniłem zaswoim rodzinnym miasteczkiem Żelechowem,za  jasnymi księżycowych nocami,za małymi chatkami pod jasnym niebem i za żelechowskąsynagogą, która w moich oczach byłanajwiększa i najładniejsza na świecie.

Po pierwszej wojnie światowej w roku 1920,wyemigrowałem do Ameryki.Zacząłem nowe życie ,ale od czasu do czasu zabiło mocniej serce z tęsknoty za miasteczkiem moich dziecinnych lat.Po dziesięciu latach pobytu w New Yorku zdecydowałem się odwiedzićmoje miasteczko.

Pewnego zimowego dnia roku 1930 dotarłem do Żelechowa.Wyglądało mi na to,że wszystko zmieniło sięnie do poznania.Moja wielka piękna synagoga wyglądała o wiele mniejsza niż ją widziałem w mojej pełnej tęsknoty wyobraźni.Również „wielki“rynek już nie był takwielki i chatki były małe- wydawało się,że można ręką dosięgnąć dachu.Moich kolegów ze sztybłu– wtedy chłopców z małymi bródkami ,które wówczas mieli na twarzach, nie można było poznać.Teraz mieli długie siwe rozczapierzone brody,zmarczki na czołach i matowe złośliwe oczy.Wielu z nich było dziadkami otoczonymi dorosłymi dziećmi i wnukami.Młode,skromne dziewczęta na które kiedyś wstydziłem się popatrzeć, były matkami o pomarszczonych, zatroskanych obliczach.

W ten to szabes modliłem sięw bejt-midraszu.Mieszkańcy mnie otoczyli.Chcieli dowiedzieć się wiadomości z Ameryki i jak się tam powodzi Żydom.Wszyscy skarżyli się na ciężkie czasy,na gojów którzy stali się okropnymi antysemitami.W szabasowy wieczór przyszli za mną Żydzi przebrani za żołnierzy z trąbkami i bębenkami i prosili o jałmużnądla Hachnasat Kalla.[5] Przyszli także i Żydzi z innych bractw charytatywnych jak Bikur Cholim.[6] Gemilut Chasadim[7] i innych.Dawałem ale wiedziałem,że jest to kropla w morzu.W miasteczku byłastraszna bieda.

Moi koledzy wzięlimnie ze sobą na zebranie rzemieślników.Słuchałem dyskusji.Były poruszone skargi przeciwko kierownictwu,które robiło mało, aby polepszyć stosunki między rzemieślnikami i żydowskimi reprezentantami w radzie miasta oraz z kasąbezprocentową.Ze wszystkich tych uwag zrozumiałem tylko jedną,że Żydom w ich rodzinnym miasteczku powodzi się bardzo źle,że nie mają z czego żyć.Nieżydowska władza robiła różne kłopoty żydowskiemu rzemieślnikowi i nie pozwała mu żyćspokojnie.Odjechałem ze swojego rodzinnego miasteczka z uczuciem człowieka,widzącego biednych i nieszczęśliwych mieszkańców , ale niestety nie mogacego im pomóc.

 

Grajcer ze swoim kuzynem na żelechowskim cmentarzu

 

Od tamtego czasu minęło 23 lata.Okropne wydarzenia jak huragany przeleciały przez żydowskie życie w Polsce.W tych huraganach zaginęło także nasze drogie, ukochane miasteczko Żelechów. Ale i tak los rzuciłsetki naszych żelechowiaków do dalekich krajów i dlatego przeżyli w różnych stronach świata.Teraz mieszkają prawie we wszystkich państwach Ameryki Południowej,a także w Australii i Europie.Kiedy niedawno przyjechałem z Francji do Izraela, znalazłem tam swoich rodaków jako ludzi kochających życie,dobrze usytuowanych ,pełnych energii i wierzących w przyszłość.Wielu z nich jest w Izraelu znanymi osobistościami w polityce, przemyśle ,ruchu robotniczym, wojsku i świecie nauki.

Serca żelechowiaków nigdy nie przestana tęsknić zazniszczonym domem.Tam wszędzie gdzie będziemy żyć ,będziemy robić wszystko co możliwe, abyśmy kontynuowali najlepsze tradycje tamtego życia.Będziemy trzymali się razem,aby ziarna które mały Żelechów przez pokolenia zasiał w nas, nigdynie zaginęły.

 


Przypisy:

  1. Chewra Kadisza- bractwo pogrzebowe. Return
  2. Sukot – Swięto Szałasów.Kuczki Święto upamiętniające mieszkanie w szałasach i namiotach podczas ucieczki Izraelitów z Egiptu do Kanaanu. Return
  3. Szemini Aceret - "zebranie ósmego dnia".Pierwszy dzień po święcie Sukot,który obchodzi sie razem z Simchat Tora (Radość Tory) – dzień uświęcajacy zakończenie rocznego cyklu czytania Tory Return
  4. hebr. Synowie świątyni pragnący Return
  5. achnasat Kalla – hebr.wydawanie za mąż. Bractwo pomagające finansowo biednym dziewczętom wyjście za mąż. Return
  6. Bikur Cholim – bractwo opieki nad chorymi Return
  7. Gemilut Chasadim – Kasa Bezprocentowa Return


[Str. 142]

Piątkowy wieczór w miasteczku

Isroel Najszteter (Australia)

Z jidysz na czeski przełożył Michael Dunayevsky
Z czeskiego na polski przełożył Andrzej Ciesla

Wspominam piątkowy wieczór. Miasteczko rzemieślników było jeszcze zajęte swoją pracą. Naraz wychodzi z łaźni wysoki Żyd z czystą, białą, długą brodą i z kołnierzykiem przypiętym małym guzikiem, w długim aksamitnym chałacie, w białych skarpetach, w półbutach. Idzie szybko, długimi krokami wołając: „Żydzi zamykać sklepy! ”. Jego szames, Mojsze Mejncz, idzie za nim i powtarza to samo, ale trochę inaczej: „Zamykać sklepy!”. Z dala słychać było klepanie do okiennic żydowskich domów i wołanie: „Żydzi! Do synagogi!” - to wołał swoim basem zły sługa Chaim Szymon.

 

Izrael Najszteter

 

Miasteczko powoli się uciszało. Pobożni Żydzi spieszą na modlitwę, a młodzież idzie w stronę budki Mojszego Pesacha. Tam garbaty Chaimek sprzedaje na lewo i na prawo za 5 groszy to banikiery[1], to znów szklankę sody. Podchodzi mały chłopiec i woła: „Daj mi za grosz cytrynówki i za grosz chałwy”.

Po drugiej stronie stoi jego brat Meir i sprzedaje gazety. Komuś tam Radio innemu znów Ekspres czy ostatnie Wiadomości. Sklepik jest pełny. Wchodzi Rabin i mówi: „Mojsze Pejsech? A? Tak późno? Co się z tobą dzieje?”. Mojsze Pejsach biegnie do drzwi z wielkim kluczem w ręku i krzyczy: „Wychodźcie! Wychodźcie! Uciekajcie! Już jest szabas!”. Nagle wbiega Zła Leja i krzyczy: „Szybko, szybko. Dajcie mi szybko Pieśń stopni. Moja córka Henia urodziła chłopaka”.[2] Mojsze Pejsach, kiedy zobaczył, że rabin wraca, raczej zamyka drzwi, aby tamten myślał sobie, że sklepik jest już zamknięty. Ludzie odchodzili do domów, łuskając ziarnka i przeglądając gazety.

* * *

U nas w domu czuło się nadejście Królowej Szabat. Myje się włosy Itele. Drugie dziecko czyści sobie buty. Ciocia zakłada biały fartuch i chustę i wygląda czy u sąsiadki się już palą świece. Mała Chaja, żona szewca Awruma Laskierowera zawsze się spóźnia z zapaleniem świec dlatego, że zawsze poznaczy swój czulent najpóźniej, aby go w piekarni jej nie zamienili.[3]

Jako pierwszych idących na modlitwę, można było zobaczyć starszych miasteczka. I tak szedł Aren „Przystowcer” do Chewra Kadisza[4], stary Welwel z Chewrat Thillim[5], Wolfcze Sznajder śpieszył się do Hahnasat Orchim[6], Żółty Henech – do Bikkur Cholim[7]. Mojsze Rykier szewc, do bractwa Ner Tamid[8] i Mojsze Dajc – do bractwa szewców.

Już migocą światełka w każdym żydowskim domu. Tylko Luzerka, jedyny w miasteczku, który nie obawia się nieprzestrzegania szabasu, ma otwarty sklepik. Stoi przed nim z zawiniętymi rękawami i od czasu do czasu głośno ziewa. Do sklepiku czasem ktoś wpadnie po żyletkę, po troszkę wody kolońskiej i tak dalej.

Obrońcy szabatu nie znaleźli na Luzerka jeszcze żadnego sposobu. A nawet próbowali tam wejść. Jego sklep pozostawał otwarty, a po całym miasteczku rozchodziła się atmosfera cichego, przyjemnego piątkowego wieczoru.


Przypisy:

  1. Suszone ziarnka słonecznika. Return
  2. Do Ciebie wznoszę oczy moje….Urywek z Psalmu 123 z Pieśni stopni lub Pieśni wstępowań. Według tradycji żydowskiej wierzono, że gdy się je powiesi je na ścianę domu, gdzie leżą rodząca kobieta i nowo narodzone dziecko, że broni przeciwko złym duchom. Return
  3. Czulent noszono do miejscowych piekarni, aby dusił się w powoli w stygnącym piecu chlebowym. Return
  4. Bractwo Pogrzebowe. Return
  5. Bractwo Psalmów. Return
  6. Organizacja pomocna dla podróżnych i bezdomnych. Return
  7. Bractwo Opieki nad Chorymi. Jego celem jest odwiedzanie chorych oraz fizyczna i psychiczna pomoc. Return
  8. Wieczny Płomien Świec – bractwo, którego głównym zadaniem było dostarczać olej dla wiecznego światła, które paliło się w synagodze. Return

[Str. 143]

Wizyta w miasteczku w roku 1933

Ester–Altman Kijewski(Panama)

Z jidysz na czeski przełożył Michael Dunayevsky
Z czeskiego na polski przełożył Andrzej Ciesla

Po dziesięcioletniej nieobecności jestem znów w Żelechowie.Dojechałam o dwunastej w nocy samochodem z Warszawy.Cały rynek pociemniał od ludzi ciekawych i prawdziwie zainteresowanych.Przyszli obejrzeć Ester,córkę Hony Izraela Mejera,gościa z Ameryki z dwojgiem dzieci. Przyszli prawie wszyscy żydowscy mieszkańcy miasteczka. Wszyscy mówili,pytali, i dziwili się,że „to ta sama Ester,po tylu latach…”

 

Ester Altman

 

Byłam bardzo zaskoczona,zakłopotana i wzruszona tym wszystkim.Nie mogłam uwierzyć,że znów jestem tutaj,na tym samym rynku,widzę znów tych samych ludzi, wśród których spędziłam swoje napiękniejsze lata młodości.Przeżyłam z nimi wszystkie etapy swojego rozwoju kulturowego ,towarzyskiego i romantykę.W dalekim New Yorku myślałam o nich,a po 10 latach mogę znów ich zobaczyć.Największym szczęściem jest spotkać się na ziemi żelechowskiej oraz poddać się ich entuzjazmowi i serdeczności.

Było już bardzo późno, kiedy wreszcie poszliśmy spać.

Rano,kiedy się rozwidniło, otworzyłam okiennice i wyszłam na dwór , aby popatrzeć ,jak wygląda naprawdę moje wyśnione miasteczko.Wszystko zdawało się być tak małe i bliskie,dosłownie na wyciągnięcie ręki. Nawet ta góra,którą w moim dzieciństwie uważałam za najwyższe miejsce – zmalała. Kościół,który zawsze wydawał się taki wysoki,teraz był niski i mały…A nasze domy,to małe chałupki.

Stałam i rozglądałam się.Było tu tak spokojne i swojsko.Nie wiem, jak długo tak stałam.Nagle usłyszałam głos mojej kochanej mamy,która wołała: „Ester choć już jeść!Jeszcze zobaczysz rynek! Przecież jeszcze nie odjeżdżasz!”.Ocknęłam się z zamyślenia i wspomnień.

Moja kochana mama chyba przez tę gadatliwość jakoś odmłodniała .Poruszała się szybko jak młoda kobieta ,mimo że miała już około 70–ciu lat. Radość biła z jej rozpromienionej starej twarzy.Chodziła od jednego do drugiego i odpowiadała – „Witajcie! Witajcie!,Żebyście dobrze żyli! Żeby wasze życie było takie dobre jak powitanie gości”. Nie chciała w ogóle odejść od moich dzieci.Co chwilę pytała: „Hindele,może chcesz kawałek piernika z herbatą?”.A może trochę odelech z mlekiem,albo plecele z masłem.

Z Hindele nie było kłopotu,dlatego że mała mówiła w jidysz jak wszyscy w miasteczku.Babcia wyrozmawiała się ze swoją amerykańską wnuczką i była z tego powodu wielce szczęśliwa.Moja druga córka jeszcze była za mała i nie rozumiała, co babcia od niej chce.

Po śniadaniu zaczęły się oficjalne wizyty.Wielu moich kolegów z czasów młodości także wyemigrowało .Przyszła młodzież ,która przez te lata urosła.Byłam oczarowana zainteresowaniem ,jakie młodzi ludzie przejawili mną oraz ich ciekawością i pragnieniem dowiedzenia się, co tam dzieje się w dalekiej Ameryce.Wszystko ich zachwycało .Pytali o różne zawody,zagadnienia kultury, sytuacje społeczne.Mówiliśmy również o antysemityźmie,który wzrastał w ówczesnej Polsce. Pojawiał się już nawet i w szkołach, gdzie nauczyciele często dawali go odczuć żydowskim dzieciom.Wysłuchałam tego wszystkiego z wielkim bólem.Czułam naszą słabość w spotykaniu z narastajacą żydofobią.Siedem lat później nienawiść wydała swoje krwawe owoce.Moi młodzi koledzy z Żelechowa zostali męczennikami warszawskiego i żelechowskiego getta, Majdanku i Oświęcimia.

Teraz młodzi przyjaciele odwiedzają mnie cały czas i opowiadają o swoim życiu w Żelechowie.Kilkunastu kolegów moich znajomych „siedzi” i trzeba ich odwiedzić w areszcie.Umawiam się z moimi przyjaciółmi,że jutro pójdziemy się z nimi zobaczyć.

Spotykamy się o umówionej godzinie.Przechodzimy obok mostu.Moi przyjaciele są niespokojni, bo komendant policji może ich również „zamknąć”.Kiedy przybiegł do nas spocony,zadyszany komendant, interesowało go ,co robimy koło aresztu.Wyjmuje papier i zapisuje, kto ja jestem,skąd pochodzę i z kim mam się zamiar spotkać.Ja z pewnością swojej amerykańskości odpowiam mu jasno :„Moi przyjaciele nie czują się pewni jutra”.

 

Spotkanie z młodzieżą w Żelechowie

 

Moje dalsze dni w miasteczku przebiegły w towarzystwie tej młodzieży.Całe noce spędzaliśmy razem na opowiadaniu i śpiewaniu,tak jak kiedyś w radosnych latach mojej młodości.Ta młodzież ma w sobie tak wielką siłę,że nawet w tych trudnych warunkach chce żyć i weselić się.Tak spędziliśmy kilka interesujących tygodni.

Tylko ta materialna bieda,która trapiła moich bliskich i innych spokojnych ludzi w miasteczku! Serce moje krwawiło.Ludzie chodzili głodni i udręczeni, a ja nie mogłam im wiele pomóc.

Już wtedy dało się zauważyć upadek materialny społeczeństwa,który już pojawiał się w żydowskich miasteczkach.

Trochę pomogłam kochanej matce i mojemu drogiemu bratu Gedalii , jego dzieciom,moje drogiej siostrzenicy Icze ,jej dzieciom i innym kuzynom .Ale było to nad moje siły,abym pomogła wydostać z biedy moich przyjaciół, dlatego,że moje możliwości były ograniczone.

Znałam Jechiela Lerera z wcześniejszego okresu przed moim wyjazdem.Jego siostra Hane–Malke była moją koleżanką ,ale nie znałam Jechiela Lerera jako poety.To już w czasie mojej nieobecności „zabłysła jasna gwiazda”w naszym miasteczku Żelechowie – poeta Jechiel Lerer.

Kiedy teraz znów spotkałam się z Jechielem Lererem zostaliśmy bliskimi i dobrymi przyjaciółmi.Bo on był taki miły!Taki serdeczny! Jego prostota wszystkich ujmowała.Trzeba było znać rodzinę Lerer.A była to prawdziwa chasydzka rodzina.Ich dzieci były różne.

 

Rodzina Lererów

 

Hane–Malke miła,kochana dziewczynka o ogromnej wiedzy ,wykształceniu i energii, z silną wolą życia i zdobywania wiedzy.Jechiel był wstydliwym chasydzkim chłopcem o delikatnej duszy i niewyczerpanym pragnieniu wiedzy .Umiał medytować i znaleźć w sobie oraz w każdym duchowym przeżyciu mocne uczucie zrozumienia ludzkich życiowych błahostek.

Nacieszyliśmy się,naczerpaliśmy radości i smutku ze wszystkiego dookoła.Zaczęliśmy się przygotowywać do podróży.Moja droga mama zaczęła już tęsknić za nami i przy każdej okazji mówiła: „Już !Moje drogie dzieciątka.Tak teraz widzę was po raz ostatni”. I tak też było naprawdę!


Nigdy nie zapomnę pożegnania i odjazdu.Nie tylko,że przyszli wszyscy, ale jeszcze wszyscy szli za samochodem kilometr za miasto.Wielu nawet pojechało do Warszawy ,aby jeszcze raz się z nami pożegnać. Odbyło się tam jeszcze jedno spotkanie w domu mojego brata Awruma.Przyszli się pożegnać:Zoske Hepner.Manisz Waserman,Izrael Icchok Jabłoń i jeszcze inni.Radowaliśmy się i jednocześnie płakaliśmy .Wtedy ostatni raz widziałam moich kochanych,drogich i bliskich ,zanim utracili życie w taki tragiczny sposób.


[Str. 145]

Epizody z mojego życia w Żelechowie

J.Miszpotim (Santas.Brazylia)

Z jidysz na czeski przełożył Michael Dunayevsky
Z czeskiego na polski przełożył Andrzej Ciesla

W miasteczku Żelechów mieszkałem dwadzieścia cztery lata.Tutaj przeżyłem dzieciństwo, naukę w chederze i młodość.Z tamtego życia przypominam sobie różne epizody.

 

J.Miszpotim

 

W pamięć bardzo wryła mi się I wojna światowa(1914–1918).Wtedy nie miałem jeszcze skończonych 9–ciu lat, a już zaczynałem rozumieć, co to znaczy wojna.Widziałem,jak Żydzi opuszczają miasto na furmankach lub pieszo i jadą do najbliższych wiosek.Ja i moja cała moja rodzina ,a także wiele sąsiadów,ukrywaliśmy się.Nad miastem latały pociski.Armia niemiecka przygotowywała się do wkroczenia do Żelechowa.Wszyscy żyliśmy w śmiertelnym strachu.W końcu Niemcy wkroczyli, ale nie byli takimi mordercami,jak później hitlerowcy,chociaż już wtedy odczuliśmy ich okrucieństwo.

Drugi okres to rok 1920. Polacy pod dowództwem Piłsudskiego napadli na młody Związek Radziecki.Armia Czerwona zajęła wielki obszar Polski.Żelechów był także okupowany.Tej okupacji było wszystkiego cztery dni,bo piątego dnia Rosjanie musieli się wycofać z powodu silnej ofensywy wojsk Piłsudskiego.Kiedy Polacy wrócili do

Żelechowa ,a wtedy nazywało się ich „halerczykami”(poznaniacy),zaczęli napadać na Żydów za rzekomą współpracę z bolszewikami.

Na moich oczach odegrała się taka oto tragiczna scena.Po północy odezwało się dzikie walenie do drzwi.Wszyscy skamienialiśmy ze strachu ,ale zdecydowaliśmy się otworzyć.Weszło pięciu żołnierzy a z nimi i młody kapral.Ich spojrzenia skierowały się na mojego ojca,60–cio letniego Żyda z piękną,siwą brodą.Coś między sobą poszeptali i zaczęli ostrzyć noże.Jedna moja ciocia,która była u nas,upadła do nóg bestii i z płaczem prosiła, aby żołnierze nie robili wstydu jej bratu a mojemu ojcu.Bo Żyd bez brody to ogromny wstyd.Kapral wtedy krzyknął do żołnierzy:”Stójcie! Dajcie spokój tej brodzie.” Później się dowiedzieliśmy,że sam był Żydem i dzięki niemu ojciec ocalał przed morderczymi rękami.

Trzeci okres– między dwiema wojnami.Rok 1921.Wyuczyłem się zawodu.Jestem członkiem związku zawodowego.Czym dalej tym bardziej włączam się w życie publiczne.Bez względu na ówczesne prześladowania ze strony władzy,prowadziliśmy naszą działalność i przezwyciężaliśmy wszystkie przeszkody.W związku skupiały się sekcje różnych zawodów.Aktywność zwiększała się tak na polu politycznym jak i kulturalnym.

Przytoczę jedną ciekawostkę.Cech Bejger ,w której pracowali tylko starsi ludzie ,zorganizował strajk.Zrozumiałe,że na miejsce strajku wybrano siedzibę związku.Na zebraniu,które przeciągnęło się aż do nocy.stary robotnik nie chcąc opuścić minche [1] ani zebrania,stanął w rogu pokoju i tylko sam ją odmówił.

Największa aktywność polityczna była w czasie wyborów.Wszystkie polityczne ugrupowania organizowały spotkania i mityngi.Wszyscy próbowali uzyskać głosy niezdecydowanych wyborców.Dzień wyborów postawił wszystkich na nogi i nie tylko młodzież ale i starszych ludzi.Zawsze odnosił zwycięstwo postępowy kandydat.Nasz dzisiejszy sekretarz amerykańskiego landsmanszaftu,Lejbisz Wajsleder ponownie został wybrany na radnego Żelechowa.On zawsze bronił interesów pracujących.

Oprócz związków zawodowych w miasteczku działały aktywnie także i organizacje religijne.Każdy na swój sposób brał udział w polityczno– kulturalnym rozwoju małego żydowskiego społeczeństwa.

Najtrudniejszym dla mnie dniem był 17–ty październik 1933 roku,kiedy musiałem się pożegnać z domem rodzinnym,ze wszystkimi moimi przyjaciółmi i kolegami z którymi się zżyłem i spędziłem młodzieńcze lata.Z Żelechowa wyjechałem do Brazylii.Długo tęskniłem za wszystkimi,których pozostawiłem w rodzinnym miasteczku.W końcu musiałem się zdecydować,że pozostanę tutaj,chociaż początkowo dużo myślałem o powrocie do Polski.Później musiało mi wystarczyć pisanie listów do kolegów.

W ten sposób utrzymywałem kontakt z kolegami przez 6 lat i wiedziałem o wszystkim ,co się tam dzieje.Żydowskie życie toczyło się dalej ale w trudnych warunkach.Wzrastał antysemityzm ,a nawet dochodziło do pogromów.

Pisali mi,że po dziesiątej godzinie wieczorem żaden Żyd nie może wychodzić na ulicę ,bo mógłby wrócić z rozbitą głową.Tak to działały faszystowskie organizacje endeckie ,przygotowywując grunt pod hitleryzm,Majdanek,Oświęcim i Treblinkę.


Przypisy:

  1. minche– modly odmawiany o jakiejkolwiek porze po południu,wymagająca minjanu (obecności dziesięciu dorosłych mężczyzn) Return


[Str. 147]

Sport w Żelechowie

Szymon Guberek

Z jidysz na czeski przełożył Michael Dunayevsky
Z czeskiego na polski przełożył Andrzej Ciesla

Po wojnie polsko –bolszewickiej,kiedy złapano oddech,u autora tych wersów ,który miał już kontakt z wielką Warszawą,narodził się pomysł aby zainteresować młodzież w Żelechowie jakąś dziedziną sportu.Ustalono z kolegami: Izraelem Icchokiem Lererem,Joselem Rozenbergiem,Szolemem Goldsztajnem,Iczele Calkesem,Izraelem Mojszem Potrebersem,Pejsachem Łukowieckim,Joselem Iglickim i innymi,że należy utworzyć drużynę futbolu,najpopularniejszej dziedziny sportu.

Kiedy pojechałem do Warszawy na spotkanie z rodziną ,wszedłem do jednego sklepu z artykułami sportowymi i kupiłem „kostiumy ” dla całej drużyny piłkarskiej.W ten sam sposób także,żelechowska młodzież otrzymała pierwszą piłkę.

Sportowe kostiumy spowodowały u nas taki sam entuzjazm jak welon u panny młodej! Czekało się z niecierpliwością,kto będzie wybrany do szczęśliwej jedenastki.Kiedy ustalono skład drużyny i rozdano kostiumy,to powstało pytanie:skąd wziąć boisko?Jedynym wolnym miejscem na treningi pozostawało piaszczyste świńskie i bydlęce targowisko,które prawie przez cały tydzień stało puste.Mankamentem było jednak to,że kopnięta piłka zatrzymywała się w rozoranym,rozdeptanym przez bydło we wtorki piasku.W okolicy Żelechowa były inne odpowiednie miejsca na gry sportowe jak na przykład równe,zielone łąki.Sportowcy patrzyli na nie z zazdrością ale te łąki nie były niczyje. Miały swoich właścicieli .I zrozumiałe,że nie były to łąki żydowskie.A nie do pomyślenia było aby noga żydowskiego sportowca stanęła na takim placu.

 

Żydowski klub sportowy

 

Raz spróbowaliśmy szczęścia we dworze,za pałacem Ordęgi w sąsiedztwie gdzie mieszkali jego parobcy.Plac wyglądał na opuszczony.Nie rosła tam trawa.Starczyło tylko udeptać ziemię.Ale tutaj żydowscy sportowcy spotkali się z gradem kamieni przeznaczonym dla zuchwałych żydziaków,którzy mieli odwagę tam przyjść tak , jak na szkolne podwórze.

Sytuacja zmieniła się,kiedy również i Polacy ze starostą Pudłem na czele,zainteresowali się futbolem i zaczęli go popularyzować w swoich szeregach.Wtedy pojawiła się dla nas możliwość trenowania.Ale żydowscy sportowcy musieli wstawać razem z kurami,bo trenowało się już od piątej rano.To opóźniało rozwój naszego futbolu.Chociaż każdego młodego piłka przyciągała jak magnes ,to jednak chciało się nam troche dłużej pospać.

Pomimo kiepskiej sytuacji z treningami, która ograniczała doskonalenie gry,nie mogło być mowy aby drużyna piłkarska się poddała i zrezygnowała z rywalizacji.

Zaprosiliśmy sąsiedzką drużynę garwolińską na pierwszy oficjalny piłkarski mecz.Garwolin miał dobrą polską drużynę,złożoną z miejscowego pułku kawalerii.

Nie ważne,że żelechowiacy przegrali z garwoliniakami.Tamci jeszcze względnie dobrze się w stosunku do nas zachowywali. Widzieli,że potrafimy przegrywać ,że większym wstydem byłoby dla żelechowskich gojów gdyby oni przegrali z garwoliniakami.Uciecha była ogromna.Powód do uciechy było bardzo łatwo wytłumaczyć:Żydzi grają futbol z Polakami.I na to wydarzenie czekano w miasteczku w wielkim napięciu.Tej niedzieli oczekiwano wiele emocji i innych „niespodzianek”. Żelechowska piaszczysta górka w niedzielę czy inny dzień chrześcijańskiego odpoczynku traciła swój wygląd świńskiego rynku.Granice boiska wysypane były białym wapnem,a strażacy rozciągnęli sznurek między boiskiem a publicznością aby nie przeszkadzała w „zawodach” .To wszystko robiło dobre wrażenie i było na poziomie, jak ”u ludzi”.

Za plecami strażaków stało żelechowskie obywatelstwo.Prawie całe miasteczko z wyjątkiem pobożnych,ortodoksyjnych Żydów,którzy się nie dali skusić takim „szataństwem”.Możliwe,że w Polsce w tamtym czasie żydowska wygrana w futbol nad nie-Żydami powodowała „żałobę”.

 

Sportowa grupa przy związkach rzemieślniczych

 

Ten dobry nastrój często pryskał, kiedy upłynęło 90 minut i mecz kończył się żydowską wygraną.Działo się to często dlatego,że Żydzi w Żelechowie

byli lepsi w futbolu i to się nie podobało.Dlaczego Żydzi mają doskonalić się w grze podczas dnia światecznego gojów? Położono temu kres.Postanowiono,że Żydzi już nigdy nie będą się grać w niedzielę.Wtedy burmistrz Pudło przyszedł do mojego brata Izraela prosił i zapewniał ,że już wszystko będzie dobrze ,że on osobiście będzie odpowiadał za żydowskie bezpieczeństwo i prosił aby znów zebrał drużynę i nie psuł niedzieli w Żelechowie.No a żydowskie serce zmiękło,zwołało się drużynę i znów chodziliśmy grać.

Spotykały nas kłopoty nie tylko ze strony gojów,ale także ze strony naszych braci Żydów mieliśmy wiele problemów.W każdy szabas kiedy trenowaliśmy na górce, pojawiali się ortodoksyjni Żydzi,obrońcy szabasu,z moim kuzynem reb.Mojsze Sojferem na czele i musieliśmy trening ukończyć.

Czasem byliśmy zapraszani na mecze z żydowskimi drużynami do sąsiednich miast jak do Maciejowic,Łukowa i Siedlec.

W roku 1925 pożegnałem się z żelechowską żydowską organizacją sportową i wyjechałem jako pionier do Ziemi Izraela aby zrealizować młodzieńcze marzenia.

Oprócz wspomnianej drużyny piłkarskiej w Żelechowie był jeszcze klub sportowy przy związkach rzemieślników,który cieszył się wielkim prestiżem wśród młodzieży z miasta.

Ksiega Pamięci


This material is made available by JewishGen, Inc. and the Yizkor Book Project for the purpose of
fulfilling our mission of disseminating information about the Holocaust and destroyed Jewish communities.
This material may not be copied, sold or bartered without JewishGen, Inc.'s permission. Rights may be reserved by the copyright holder.


JewishGen, Inc. makes no representations regarding the accuracy of the translation. The reader may wish to refer to the original material for verification.
JewishGen is not responsible for inaccuracies or omissions in the original work and cannot rewrite or edit the text to correct inaccuracies and/or omissions.
Our mission is to produce a translation of the original work and we cannot verify the accuracy of statements or alter facts cited.

  Zelechow, Poland     Yizkor Book Project     JewishGen Home Page


Yizkor Book Director, Lance Ackerfeld
This web page created by Max Heffler

Copyright © 1999-2024 by JewishGen, Inc.
Updated 03 Jun 2024 by JH