Księga Pamiątkowa Ryk

[Strona 441]

Cud przy grobie

Herszel Tajchman, Kanada

Z jidysz na czeski przełożył Michael Dunayevsky
Z czeskiego przełożył Andrzej Ciesla

Było nas siedmioro dzieci, a zostało tylko dwoje:ja i mój brat Mojsze, który mieszka od 1930 roku w Brazylii.

Cicho i spokojnie żyli moi rodzice w Rykach, gdzie mój ojciec handlował mięsem.Mamusia całe dnie zajmowała się domem i wychowywała dzieci , co stanowiło cały sens jej życia.

ryk441.jpg [18 KB]
Gerszon Tajchman i jego rodzina zginęli w czasie Zagłady
Syn Herszel, piszący niniejsze słowa,
przeżył i dzisiaj mieszka w Kanadzie

Druga wojna światowa i hitlerowska inwazja zakończyła życie pokolenia żydowskiego w Rykach. Najpierw nastąpiło bombardowanie, które przyniosło setki ofiar , a między nimi byli moi rodzice, także najmłodszy braciszek Akiwele, szwagier Israel i jego 5 – letnia córeczka. Moja siostra Brajndel została ciężko ranna i doświadczyła jeszcze akcji pacyfikacyjnej w maju 1942 roku.

Prześladowania nastąpiły natychmiast po wkroczeniu Niemców do Ryk. Zaczęły się łapanki ludzi do prac przymusowych, kontrybucja, żółte gwiazdy Dawida, strzelanie do Żydów za najmniejsze przewinienie, którym w większości było szukaniem jedzenia poza gettem.

Na przedmieściu Ryk Niemcy utworzyli obóz pracy, który prowadził Niemiec Shallinger. Pracowaliśmy tam przez rok przy reperacji dróg i kładzeniu nowych nawierzchni. Później wybrano grupę 35-ciu młodych ludzi i odwieziono ich do obozu w Dęblinie. Między nimi znalazłem się i ja. Pracowaliśmy ciężko, wykonując ciągle takie same prace , przy czym zawsze nas bardzo bito. Warunki były również bardzo trudne, ale na przekór wszystkiemu przeżyliśmy tak dwa lata i mieliśmy nadzieję na przeżycie wojny.
Kiedy front zaczął się przybliżać, wywieziono nas do Częstochowy.

Były to bardzo trudne lata, które zapisały się w naszej pamięci i już nigdy o nich nie zapomnimy. We wszystkich obozach:w Rykach, Dęblinie i w Częstochowie często zaglądała nam śmierć w oczy, a życie wisiało na włosku. Na moich oczach zginęło setki ofiar , w tym dużo bliskich i drogich nam, ryckich Żydów.

Tak się złożyło, że pracowałem z Irmia Handsztokiem, Najszteterem i innymi przy zakopywaniu zastrzelonych ryckich Żydów. Stoją mi przed oczami ich umęczone , skrwawione ciała. Widzę:Noema Ajgera, Meiera Zilberberga, Ben-cien Radholza, Hersza Dawida Mliczkiewicza, Isaschara Anteriata i wielu innych, którzy zostali zastrzeleni na naszych oczach.

ryk443.jpg [25 KB]
W warsztacie krawieckim przy maszynie
do szycia siedzi Szlojme Dawid Turbiner

Obok niego siedzi Mordechaj Goldman. Po lewej stoi
krawiec Gadał. Zdjęcie to było zrobione w gettcie

Pewnego dnia pracując na szosie , pomału wszedłem na pole, aby zebrać kilka ziemniaków. Jakaś chrześcijanka, która mnie zobaczyła podniosła krzyk i zawołała do Niemców, że Żyd jest na polu. Przyszli SS-mani i kazali mi wykopać dół. Kiedy już był gotowy, postawili mnie na jego skraju i kilkanaście razy do mnie strzelili. Upadłem na ziemię i byłem pewny, że mnie zastrzelili. Niemcy też byli przekonani, że jestem martwy i poszli po Polaka , aby ten mnie zakopał. Kiedy przyszedłem do siebie , zauważyłem, że Niemcy się oddalili i nagle obudziła się we mnie ogromna chęć do życia. Poczułem, że mogę się poruszać i spróbowałem wstać. Byłem ciężko ranny. Jednak pragnienie życia dodało mi siły i udało mi się doczołgać do drzewa. Po chwili przyszedł Polak, aby mnie zakopać. Kiedy zobaczył, że w dole nie ma nikogo, na jego twarzy pojawiła się zgroza i zaczął krzyczeć”Jezus Maria, Jezus!!!” Wyglądało to , jakby stracił zmysły i nie wiedział, co się z nim dzieje. Zaczął uciekać, jak poparzony i już się więcej nie pokazał.

Przesiedziałem przez pewien czas w kryjówce, a kiedy się wszystko uspokoiło i ucichło, doczołgałem się do swojej grupy, która jeszcze pracowała. Pomogli mi dojść do obozu i opatrzyli rany.

Żyliśmy jak niewolnicy w dawnych czasach.Codziennie ginęli nowi ludzie.

Do najtragiczniejszych dni należy dzień wysiedlenia, kiedy wcześnie rano wszystkich Żydów zwołano na zbiórkę na środku Rynku.Kto nie zdążył wyjść szybko na Rynek jak starzy i chorzy, był przez SS-manów na miejscu zastrzelony. W ulicach i uliczkach leżały trupy. Na Rynku dzieci cisnęły się do swoich rodziców.

Stamtąd popędzono wszystkich do Dęblina, na stację kolejową. W zatłoczonych wagonach towarowych posłano ich na śmierć do obozu zagłady w Treblince.

Los chciał , abym dożył hitlerowskiego końca . W częstochowskim obozie byliśmy oswobodzeni przez Armię Czerwoną.Było to 17 stycznia 1945 roku.

ryk444.jpg [27 KB]
W obozie Schallingera w roku 1942
W środku przy maszynie siedzi Herszel Tajchman
(dzisiaj w Kanadzie)W najciemniejszych chwilach
mieliśmy wiarę i nadzieję w ocalenie

Z powrotem w zniszczonych Rykach

Kilku nas z Ryk zdecydowało się wrócić do naszego rodzinnego miasta.Droga w tym czasie była niebezpieczna. Po wyzwoleniu Polacy czyhali na powracających Żydów i strzelali do nich.

W Rykach Polacy zastrzelili kilku  Żydów, którym udało się ukryć  przed Niemcami. Między innymi zginęli:Herszel Nachteiler, Szaul Mliczkiewicz i dwie dziewczyny z Dęblina, które Polacy zastrzelili z broni maszynowej. Tego wieczora, będąc świadkiem napadu Polaków, ukryłem się w studni i tak udało mi się ujść z życiem.

Trudno wypowiedzić to wszystko , czego doświadczyliśmy w tamte trudne lata.Chcę jednak chociaż w kilku zdaniach to opowiedzieć i uświadomić przyszłym pokoleniom zgrozę , jaką przeżyliśmy, by nasze dzieci i ich dzieci pamiętały o tym , co ci hitlerowscy mordercy nam wyrządzili.

Każdy z nas powinien to przekazać swoim dzieciom, aby miały chociaż pojęcie o tym, co ich rodzice przeżyli.

My-ja i moja żona, staramy się to przekazać w miarę naszych możliwości.Moja żona, która pochodzi z Baranowa, a którą poznałem w dęblińskim obozie, również przeżyła te wszystkie nieszczęścia. Po wojnie spotkaliśmy się ponownie i pobraliśmy się . Od roku 1949 mieszkamy w Montrealu.

ryk445a.jpg [17 KB]
 
ryk445b.jpg [13 KB]
Fajga(po prawo) i Cywja Goldsztajn
Getto Ryki 1940.
  Herszele, dziecko Tetelbajmów,
które zginęło z całą swoją
rodziną z rąk hitlerowskich morderców

 

[Strona 446]

ryk446.jpg Mordechaj Seifentreger [18 KB]
Mordechaj Seifentreger

Z dęblińskiego obozu

Mordechaj Seifentreger

Z jidysz na czeski przełożył Michael Dunayevsky
Z czeskiego przełożył Andrzej Ciesla

Czy będę w stanie jeszcze raz to wszystko opowiedzieć? Opisywać czy opowiadać to znaczy jeszcze raz to wszystko przeżywać (skąd wziąć na to siłę?) A jeszcze dodatkowo nie mam zdolnosci do pisania.Piszę kiepsko...Ale kiedy się musi to się musi.Chciałbym naprawdę zalistować w mojej pamięci i spróbować opisać jedno przeżycie,które wryło mi się w pamięć, zakorzeniło się w ciele i duszy młodego Żyda (ile to własnie miałem wtedy lat? (czternaście,piętnaście czy może szesnaście?).To przeżycie to pobyt w obozie w Rykach a potem w Dęblinie.

Tak jak i wielu innych,zostałem w okrutny sposób wyrwany z domowego ciepła i nagle znalazłem się w nieludzkich warunkach,w kleszczach męki.W okropnościach

nazistowskiej,barbarzyńskiej,diabelskiej siły.Naszym największym postrachem nie były ani ciężkie przymusowe prace, ani nasze czarne,niemyte twarze.Ale chyhające na każdym kroku ryzyko śmierci,codzienny strach o życie,realna możliwość powieszenia.To wszystko wyniszczało nas fizycznie i psychicznie.W obozie,który stał się dla nas celą śmierci, tak bardzo brakowało nam ciepła naszych domów,uśmiechów braci i sióstr!

ryk447.jpg [27 KB]
Rodzina Seifentregerów: Berel z żoną i dzieckiem

Ta ciągła tęsknota za tym wszystkim o co zostaliśmy okradzeni,dodawała nam jednocześnie sił i pomagała w walce o życie,a także w wymyślaniu różnych sposobów aby wyrwać się śmierci z rąk mordujących nazistów.

W Rykach dostaliśmy taką „szkołę”,a teraz przeszliśmy na „uniwersytet” do Dęblina – do obozu dęblińskiego,13 kilometrów od Ryk.Warunki były tam jeszcze gorsze,nieznośne.Nie mogliśmy już pomagać naszym rodzinom nawet kromką chleba.Sami głodowaliśmy a i prace były o wiele cięższe.Każde rano wyprowadzali nas do pracy pod eskortą nazistów i ich pomocników,którzy nas okropnie bili.Wychodząc do pracy nigdy nie wiedzieliśmy kto z nas powróci a kto nie.

Kiedy jednego pogodnego ,pięknego dnia szliśmy osłabieni głodem z pracy nagle nas napadnięto.Ale tym razem nie byli to Niemcy ale nasi „dobrzy” sąsiedzi Polacy,którzy dobrowolnie mordowali Żydów mszcząc się w taki sposób za swoją utraconą ojczyznę.Dość szybko i bez wielkich kłopotów nauczyli się służyć z całego serca swojemu nieprzyjacielowi,okupantowi ich kraju. Nie tak jak my,Żydzi,na odrodzenie ojczyzny czekaliśmy 2000 lat,i obchodzimy rok po roku Tiszebow[1] jako dzień żałoby narodowej .Natomiast oni,zażarci antysemici szybko przystosowali się do nowej sytuacji i pomagali Niemcom.

I dlatego cała Polska stała się piekłem i masowym grobem dla 6 milionów Żydów! To nie będzie żadną nowina,jeżeli przypomnę,że za jeden kilogram cukru „wyzwolili” Żyda oddając go SS-manom,a ci go na miejscu zabili w najokropniejszy sposób.

Jak wspomniałem tego dnia czekało na nas kilkudziesięciu młodych„nie Żydów” .Napadli nas z kijami i kamieniami, i inną zimną zbronią.

ryk448.jpg
Motel Seifentreger (mieszka w Ameryce) z siostrą
Malkele, która zginęła w obozie koncentracyjnym

Chcieli nas zbić do ostatniej kropli krwi.W przeciwieństwie do nich my nie mieliśmy ze sobą niczego,aby się im przeciwstawić.Byliśmy bezradni.Ociekając krwią uciekaliśmy po takim nieoczekiwanym „przywitaniu”.

Czym trudniej znosiliśmy pracowni dzień,od wczesnego rana do późnej nocy,tym bardziej palił nas wstyd z naszej bezradności i tym większy był nasz ból i cierpienie w nazistowskich pazurach.W drodze do baraków późno w nocy,zdecydowaliśmy,że już nigdy nie dopuścimy do tego co się stało.Przygotowaliśmy na następny dzień wielkie kamienie.

Nazajutrz droga do pracy wydawała się nam lekka.Czuliśmy się silni nie tylko dlatego ,że mieliśmy kamienie ale dlatego,że przebudził się w nas żydowski honor i duma.Przygotowaliśmy się do obrony.Sytuacja się powtórzyła.Czekający na nas Polacy puścili się do nas ale wkrótce my przejęliśmy inicjatywę i odwzajemnialiśmy ciosy.

W naszej grupie był mały chłopiec Jeremiachu.Był jeszcze dzieckiem.Wyskoczył z szyku do polskiej grupy i rzucał kamieniami na prawo i lewo,głowa nie głowa.Nie wiem do dzisiaj skąd wziął wtedy tyle siły.Kiedy zauważyłem odważny czyn Jeremiachu,też puściłem się do bitki a także i pozostali.Polacy próbowali liczebnie odeprzeć ten atak ale niespodziewany silny opór Żydów ich złamał.Pomału zaczęli ustępować.Zaczęli uciekać a my zaczęliśmy ich gonić.Wygraliśmy tą bitkę z trudnością bo przecież biliśmy się z silniejszymi od nas.My głodni i popluci wygraliśmy nad tamtymi wypasionymi!

Porządnie ich zbiliśmy,przeklinając do dziesiątego pokolenia tak ich jak i Niemców.Znów poczuliśmy się bohaterskimi honorowymi Żydami.

Bijąc się z Polakami zdawaliśmy sobie sprawę,że możemy fizycznie przegrać ale chodziło nam o obronę honoru żydowskiego.Polacy poczuli pięści żydowskie i już więcej nas nie napadali.

Nie było to po raz pierwszy co poczuliśmy taka barbarzyńską nienawiść Polaków.Z taką zaciekłością pomagali Niemcom zgładzić 6 milionów Żydów.Wszyscy wiedzieliśmy że żeby nie pomoc Polaków,Niemcom nie udało by zrealizować swoich planów zagłady.

Nie byliśmy ani pierwszymi ani ostatnimi Żydami,którzy się przeciwstawili.Tysiące wybrało drogę martyrologii.Takimi byli bojownicy getta i oddziały partyzanckie w lasach,które ze zbronią w ręku, wysadzały pociągi pancerne i wagony.W taki sposób resztki wymordowanego narodu żydowskiego broniły żydowskiego honoru.

Ten uratowany przez żydowskich partyzantów w Polsce i Europie honor,pomógł w walce o odrodzenie państwa Izrael,co mieliśmy szczęście zobaczyć jeszcze na własne oczy!Bo przecież państwo Izrael jest naszą największą dumą.Jest świętością nad świętościami.Możemy odważnie twierdzić,że mamy prawo śpiewać i wołać: Naród Izraela żyje!

ryk450.jpg [14 KB]
Aszer Sztamfater.Jeden ze słonecznych, złotych chłopców w naszym miasteczku Ryki.Szczęście rodziców,którzy usiłowali ich wychować w wierze i kulturze na pełnowartościowych Żydów.Ale tak samo jak i ich rodzice i oni zginęli najokrutniejszą śmiercią

Przypisy:

  1. Tiszebow- jid ( hebr.Tiszabe-Aw) Dziewiątego Aw. Dzień żałoby i postu przypadający na 9 aw(lipiec-sierpień) Rocznica zburzenia Pierwszej Swiątyni.Ten dzień jest także symbolem wszystkich prześladowań i nieszczęść narodu żydowskiego. Return

 


[Strona 451]

Przez lasy i obozy

Szlojme Zelman Judensznajder

Z jidysz na czeski przełożył Michael Dunayevsky
Z czeskiego przełożył Andrzej Ciesla

ryk451.jpg [15 KB]

Wszyscy w gettcie przeczuwali zbliżające się niebezpieczeństwo i nadchodzącą śmierć.Pewnego pochmurnego dnia zwołano wszystkich mieszkańców na plac zbiórki.Jeden pytał drugiego:”Co to będzie? Co się dzieje?”

Ludzie z bladymi twarzami i trzęsącymi się rękami chwytały kurczowo najbliższych.Mój ojciec podszedł do wachmana i próbował go przekupić, abym mógł uciec.Udało mu się.

Pobiegłem do lasu.W uszach mi brzmiał płacz ryckich Żydów.Powietrze pełne było bólu,smutku i strachu przed niemieckim barbarzyństwem.Przed oczami stanęły mi postacie moich zamordowanych rodziców i sióstr.

Tułałem się przez jakiś czas po lesie.Bolała mnie głowa.Nogi ledwo co niosły.Dowlokłem się do Dęblina.Tam jeszcze byli Żydzi.Ale niemiecki”anioł śmierci” już i tam zaczynał swoje dzikie panowanie.Wkrótce i stamtąd Żydów wypędzono.Znów uciekłem do lasu.W lesie czyhały różne niebezpieczeństwa.Niemcy i Polacy polowali na uciekających Żydów.Polacy za każdego schwytanego Żyda dostawali cukier i gorzałkę.

Tułałem się po lasach przez sześć miesięcy.Dni i noce ciągnęły się jak wieczność.Każdy ruch i szelest między drzewami napełniał mnie strachem.Nieraz czułem,że dłużej nie wytrzymam.Jednak pragnienie życia było silniejsze i pomogało mi przeżyć nieszczęścia trudne do opisania.

Po długiej i uciążliwej tułaczce nie widziałem już innego wyjścia,jak tylko udać się do dęblińskiego obozu.

ryk452.jpg
Szlomo Zalman Judensznajder z matką i czterema starszymi siostrami.[1] Z całej rodziny Szlojme jest jedynym,który ocalał i z dzieckim transportem był odeslany do Anglii.Kiedy wybuchła wojna wyzwoleńcza dobrowolnie się zgłosił do Palmachu[2] i walczył w dywizji HA-Negev[3]

.

W porównaniu z tym, co słyszeliśmy o niemieckich obozach koncentracyjnych,sytuacja w obozie dęblińskim była naprawdę znośna,chociaż i tam działy się okropności nie do opisania.

Kto by znalazł siłę, aby opisać wszystkie nieszczęścia i tragedie w tamtym okrutnym czasie? Kto potrafiłby opowiedzieć o tym ,co ci niemieccy kaci wyprawiali?

Resztki ryckich Żydów,którzy dostali się do tamtego piekła nadal cierpieli .Wielu z nich nie dane było dożyć dnia wyzwolenia.Bestialska brutalność SS-manów zmniejszała z dnia na dzień liczbę ocalonych.Miałem szczęście,że spotkałem ciocię Cypojrę,siostrę ojca,która różnymi sposobami próbowała mnie ocalić.

Po jakimś czasie odesłano mnie z pozostałymi Żydami transportem do Częstochowy.Tam również widziałem i przeżyłem wiele haniebnych czynów hitlerowskich barbarzyńców.Na każdym kroku wymyślali sposoby jak umęczyć Żydów i zadać im jak najwięcej bólu.

Z częstochowskiego obozu przewieziono nas do Buchenwaldu.Byliśmy głodni,spragnieni i krwawiącymi od ran SS-manów.Wielu z nas tego nie wytrzymało i padło, albo było zastrzelonych przez żandarmów.

Kiedy skończyła się druga wojna światowa byłem w Terezinie(Czechy), gdzie nas wyzwolono.Jak wyglądały resztki Żydów w ten dzień wyzwolenia trudno opisać.Byli półmartwymi,ledwo co dychającymi cieniami o umęczonych i udręczonych ciałach.

Po wszystkich drogach poruszały się właśnie takie cienie,wracające do swoich domów z nadzieją,że znajdą swoich bliskich.Ja nie miałem żadnych złudzeń .Z transportem dzieci zostałem wysłany do Anglii.

Materialnie w Anglii powodziło mi się dobrze,ale kiedy proklamowano powstanie państwa żydowskiego i wybuchła wojna wyzwoleńcza było dla mnie jasne,że moje miejsce jest w szeregach walczących.W Izraelu od razu zostałem zmobilizowano do Palmach i tam służyłem około roku w dywizji Ha-Negev .W Izraelu spotkałem swoją drogą i dobrą ciocię Cypojrę,której mogłem podziękować za uratowane życie.Przyjechała do Izraela po pobycie w Niemczech.Przyjęli ją do domu starców w Kiryat- Vizhnitz .Tam trochę doszła do siebie po ciężkich cierpieniach i gorzkich przeżyciach.Ale i tak to wszystko odbiło się na jej zdrowiu i wkrótce zmarł na serce.

To tylko mała część mojej krwawej megiłe[4]. Ból po poległych nie przestaje ściskać serca.Mieszkając w Londynie czuję się cały czas związany ze swoim miasteczkiem Ryki,gdzie ziemia przesiąknięta jest krwią naszych męczenników.Stamtąd odeszli w swoją ostatnią drogę moi rodzice,moje cztery siostry i wszyscy moi najbliżsi i najdrożsi.Zginęli z rąk najkrwawszych zbrodniarzy wszystkich czasów.

ryk454a.jpg
Siostry Trengel, Henia Buskiewicz i Rajzla Gender

ryk454b.jpg
Moszele Rospor.Odejmuje mowę przy spojrzeniu na zdjęcia niewinnych dzieci, tak bestialsko zamordowanych już w pierwszym okresie okupacji hitlerowskiej.Słowa zastygną na ustach,ale serce nie przestaje krzyczeć i łkać z bólu


Przypisy:

  1. Błąd w orginale - powinno być 3-ma siostrami Return
  2. (hebr. Siły Uderzeniowe) – żydowski elitarny zwiazek taktyczny stanowiący siły specjalne paramilitarnej organizacji Hagana podczas Wojny domowej i Wojny o niepodległość w latach 1947-1948. Return
  3. Miszmar HaNegev (hebr.Straż Negewu; Kibuc położony w Dystrykcie Południowym w Izraelu Return
  4. tutaj:długa,nudna relacja,opowiadanie. Return

 


[Strona 455]

Czas Grozy I Zniszczenia

Bat–Szewa Scheinberg–Sendik

Z jidysz na czeski przełożył Michael Dunayevsky
Z czeskiego przełożył Andrzej Ciesla

Pamiętam swój piękny dom.Żródło serdecznego ciepła nie tylko dla naszych dzieci ale i dla każdego kto do nas zawitał.Moja droga matka,której życiową mądrość wszyscy znali i chodzili do niej po rady,zawsze była gotowa pomagać biednym i chorym ludziom.Pamiętam jak mnie często posyłała do baraków za miasto abym odniosła jedzenie i picie,które sama przygotowywała.Widzę ją jak często siadywała wieczorem,reperowała lub cerowała różne rzeczy.Długie godziny przesiadywałam mamie na kolanach i patrzyłam na jasną twarz na której był zawsze szeroki uśmiech.

Nawet pamiętam,kiedy zaczęłam pytać mamy o różne rzeczy i jak mama próbowała mi odpowiedzieć w taki sposób,żeby mój dziecinny rozum mógł cokolwiek pojąć i przemawiał do mojej duszy. Z czasem stawały się one dla mnie jasne i zrozumiałe.

Mój ojciec był wielkim mędrcem a do tego był jeszcze obdarzony talentem poetyckim.Pamiętam wiersz który napisał po hebrajsku i pamiętam mapę całej Ziemi Izraela,która sam narysował.

Kiedy w 1920 roku przez Galicję przeszła fala pogromów powiedział nam:

Dzieci.Przewiduję,że tutaj nie jest nasze miejsce.Jestem chory i dlatego nie mogę myśleć o emigracji ale daję wam pieniądze i ten z was,który czuje się na siłach aby być samodzielnym niech jedzie do Ziemi Izraela bo to jest jedyne miejsce dla Żydów”.

Na nieszczęście stało się tak,że nikt z nas nie mógł wyjechać.W dalszym ciągu mieszkaliśmy w miasteczku.Tego samego roku tata zmarł.

Kiedy w 1939 roku wybuchła druga wojna światowa wszyscy moi drodzy i bliscy zginęli.Zostałam sama na świecie.Moje siostry i bracia –moja dobra,wierna mama,która miała już 30 wnuków – wszyscy zostali okrutnie zamordowani.

W owe jesienne smutne dni roku 1939 byłam w Warszawie.Widziałam tych morderców w brązowych mundurach jak darli żydowskie brody ze skórą!

 

ryk456.jpg
Siostra Bat–Szewy Rzeźnik–Perla Winograd (siedzi) z Malą Mikowski–Langiewicz

 

Stałam obok mojego domu na ulicy…[1] i obserwowałam to wielkie nieszczęście.W uszach dżwięczały mi prorocze słowa mojego ojca wypowiedziane przed smiercią,że Polska nie jest miejscem dla Żydów.

Kiedy wyjechałam z Warszawy na ulicach wylepione były plakaty ogłaszające które ulice będą tworzyły żydowskie getto.Było mi smutno i mroczno na sercu.Poszłam do brata na ulice Marjańską.Mordercy maszerowali ulicą i nikt nie mógł przejść nim oni przemaszerowali.Grała orkiestra i ich brutalny śmiech rozlegał się po ulicy.Jeden młody Niemiec podszedł do mnie i spytał:

Powiedz mi czy jeszcze jest dużo Żydów w mieście?Tyle razy bombardowalismy domy żydowskie i ciągle jest tam pełno Żydów”.

Powtórzyłam to bratu i zdecydowałam już się tam nie wracać.Sześć lat byłam w Rosji i nie było łatwo przeżyć ciężki czas wojny.Wywieziono nas nad Ocean Lodowaty na bezludne miejsce gdzie mrozy dochodziły do –60 stopni.W lecie natomiast cierpieliśmy od owadów i robactwa,które roznosiły zarazy między ludźmi.Śmiertelność była wielka,głównie wśród dzieci.Nie było ani lekarza ani lekarstw.

Kiedy umarło mi dziecko,trzymałam go całą noc bo nie było nikogo kto by go wziął z moich rąk.Byłam sama z dzieckiem.Mój mąż był całkiem gdzie indziej.

Dwa lata byliśmy na zesłaniu w Archangielsku.Po wyzwoleniu odjechaliśmy na Kaukaz,gdzie warunki były o wiele lepsze.

W roku 1945 dotarliśmy do Polski i zaczęliśmy szukać kogoś z rodziny.Nie znaleźliśmy żadnej żywej duszy ze wszystkich naszych drogich bliskich.Słyszeliśmy opowiadania o prześladowaniach i męczarnich których doświadczyli aż do zupełnej zagłady.

Moje serce nigdy nie przestanie krwawić na wspomnienie o ucierpieniach które oni przeżyli wraz ze wszystkimi Żydami z Ryk.

Wyjechaliśmy z Polski.Po przyjeździe do Niemiec ciężko zachorowałam.Dnie i noce męczyły mnie myśli o tych brutalnie zamordowanych.I we śnie i na jawie nawiedzały mnie potworne urojenia.

Stanęło przed nami pytanie.Ludzie emigrowali w różnych kierunkach,do różnych państw gdzie była nadzieja na rozpoczęcie nowego życia.Wtedy przypomniałam sobie słowa mojego ojca:”Erec Israel jest jedynym miejscem gdzie Żydzi mogą żyć jako wolni ludzie”.

Decyzja była jasna – jedziemy do Erec Israel!


Przypisy:

  1. Nie udało się tłumaczom zidentyfikować o jaka ulicę chodzi. Return

 


[Strona 458]

Między życiem i śmiercią

Mosze Rubinsztajn

Z jidysz na czeski przełożył Michael Dunayevsky
Z czeskiego przełożył Andrzej Ciesla

Wcześnie rano nadeszła wiadomość, że wszyscy Żydzi muszą opuścić domy, wyjść na ulicę i czekać na dalszy rozkaz. Można sobie wyobrazić jaką to wywołało panikę wśród Żydów w gettcie i ile żalu u tych wszystkich, którzy musieli naraz opuścić własne domy odziedziczone po ojcach i dziadkach i odejść nie wiadomo dokąd. Ja czułem, że to będzie nasz koniec!

Już doświadczyłem czegoś takiego w Łodzi, dokąd przywieźli mnie jako rannego polskiego żołnierza z frontu. Widziałem co działo się tam z łódzkimi Żydami. Zdawałem sobie sprawę co nas może spotkać.Moje dzieci:dwóch synów i córka pomagali matce w pakowaniu. Powiedziałem, aby nie zabierali ze sobą żadnych tobołków a tylko jedzenie i picie na kilka dni. Wziąłem tałes i tefilin a dla dla żony i dzieci włożyłem do poduszki kilka butelek wody i coś do jedzenia.

Kiedy wyszliśmy na dwór zobaczyliśmy, że Niemcy oblegają dom i usłyszeliśmy kilka wystrzałów.Był to dom Efraima Sznajdra. Przebiegliśmy obok niego, ale nikt z nas nie miał odwagi się obejrzeć.

Kiedy doszliśmy do rynku, który już był pełen ludzi, zapytałem znajomych, co stało się z Efraimem Sznajdrem. Powiedzieli, że jest chory.Od razu domyśliłem się, że to jego zastrzelili.

Być może, to on właśnie był pierwszą ofiarą tego dnia.

Niemcy biegali rozwścieczeni od domu do domu . Jeżeli znaleźli starych lub chorych na miejscu ich zabijali.

Kiedy wszystkie domy były już puste to starych i chorych oraz kobiety z dziećmi posadzono na furmanki chłopów z okolicznych wsi.

Niemcy od zebranych na rynku zbierali złoto. Za nieoddanie groziła kara śmierci.Straszono rewizją.

W międzyczasie dowiadywaliśmy się o nowych ofiarach. Zastrzelono Mojszego Golda i Najcze Ajgera. Niemcy rozkazali, aby członkowie Judenratu ustawili się w pierwszym rzędzie i rozpoczął się marsz w kierunku linii kolejowej. Później nazwano go „marszem śmierci”. Naprawdę był to marsz pełen tragicznych incydentów. Na środku rynku pozostały po nas porzucone walizki, kufry, pierzyny. Wyglądało to jak po pożarze.

Kiedy przechodziliśmy koło Jaśkiewicza, koło parku naprzeciwko Gminy zauważyliśmy zastrzelonego chłopca.Był to syn furmana Zalmana.Leżał w kałuży krwi. Takie sceny się powtarzały przez całą drogę.

Wielu z nas było osłabionych i nie wytrzymywało tempa marszu, które Niemcy narzucili.Kto się zatrzymał był zastrzelony.

Moje oczy widziały wiele takich morderstw.Straszna scena miała miejsce, kiedy zięć Jankiela upadł, a Niemiec przybiegł i go zastrzelił. Jankiel leżał na ziemi i szklistymi oczami patrzył w niebo. Jego dwaj synowie, blizniacy, przybiegli do ojca i rzucili się na niego z gorzkim płaczem. Niemiec wycelował pistolet i obaj upadli na ciało swojego nieżywego ojca.

Tę okropną scenę widzę do dzisiejszego dnia.

To samo stało się z Jankielem Grynes. Poczuł się słabo i upadł.Od razu przybiegł SS-man i go zastrzelił.

Tak wyglądała cała nasza droga, przesiąknięta krwią niewinnych ofiar.

Kiedy zbliżaliśmy się do dęblińskiego lasu Niemcy zaczęli strzelać do kolumny. Wielu ludzi padło na szosę.

Zmęczeni i zgnębieni doszliśmy do dęblińskiej stacji. To co tam zobaczyliśmy zaparło wszystkim dech w piersiach. Przy stacji leżał wielki stos zastrzelonych starców. Poczułem, że brakuje mi tchu. Wydawało mi się, że oszaleję.Usta szeptały: ”Boże, jak możesz przyglądać się takim strasznym morderstwom..? ”.

Wielu zabitych leżało twarzą do góry;poznałem Mojsze-Arona Machowieckiego, Elie Szustra, stolarza Szmuela Radcholca i dziesiątki innych. Nagle usłyszałem obok siebie wystrzał.Kiedy się odwróciłem zobaczyłem Chaima Sznajdra, którego nazywaliśmy „Szalonym Chaimem”.Chciał się napić wody, ale przybiegł Niemiec i strzelił do niego. Trafił go prosto w gardło.Chaim wbiegł spowrotem w tłum. Z tyłu wisiał mu kawałek mięsa. Podałem mu chustkę, aby sobie obwiązał szyję.

Wtedy podeszła do mnie moja kochana matka i powiedziała:”Zobacz synu, jak się morduje starców”. Tylko co powiedziałem coś takiego, że pozazdrościć tym wszystkim, co to już mają za sobą, a już przybiegł Niemiec z krzykiem, abyśmy uciekali.Matka została. Znalazłem się po po drugiej stronie.Stamtąd wybrano potem 200 młodych ludzi i na rozkaz oficera odprowadzono tę grupę do miasta.

Ja również dostałem się do tej grupy.Odprowadzili nas do Dęblina i od razu rozpuścili. Niemcy byli pewni, że nie uciekniemy bo i dokąd.Był ze mną również mój teść, Dawid Ratholc, mój szwagier Jechiel i Avrum, syn mojego brata.Kręciliśmy się po gettcie, gdzie jeszcze było widzieć ślady po nocnej akcji.

Ocalało tylko kilkoro ludzi, którzy w czasie akcji byli w pracy.

W Dęblinie służyłem kiedyś osiemnaście miesięcy w wojsku. Teraz po żydowskich ulicach chodzili wieśniacy, którzy wzięli żydowskie domy i sklepy po właścicielach, którzy dopiero co odeszli.

Miałem w Dęblinie siostrę i poradziłem, abyśmy tam zaszli się przenocować.

Innego miejsca nie było i wszyscy się zgodzili.Kiedy przyszliśmy przed jej dom pociemniało mi w oczach.


Drzwi i okna byly wyłamane. Porozdzierane pierzyny. Wszystko zdemolowane, rozbite jak po jakimś pogromie.

Zaszokowany zniszczonym domem siostry zapomniałem o swoim nieszczęściu. W domu nie było nikogo, ani jej, ani jej męża, ani ich trojga dzieci.Milcząc spoglądaliśmy na siebie nie mogąc wykrztusić ani słowa.Uświadomiliśmy sobie, że tak na pewno wyglądają nasze domy pozostawione w Rykach.

Siedzieliśmy tam całą noc i nikt nie zmrużył oka. Tłumiliśmy w sobie ból.

Rano dotarła do mnie wiadomość od Berla Nachmana Lejzra, że ludzie z Ryk ciągle jeszcze stoją na stacji w pozamykanych wagonach, pilnowanych przez Niemców. Wtedy już nie mogłem powstrzymać łez i gorzko zapłakałem.

W domu Nachmana Lejzra było dwóch synów i dwie córki. Jedna z nich, Frymet-Eta, uspakajała mnie, mówiąc, że jeżeli nas zostawią, to oni mi pomogą, gdyż jeden z braci pracuje u SS-manów i spróbuje zdobyć trochę jedzenia i papierosów.

W obozie każdy miał swoje miejsce na pryczy.Rano wszedł komendant obozu, podoficer i powiedział, że jeżeli będziemy pilnie pracować, to zasłużymy sobie na jedzenie i raz w tygodniu pójdziemy do łaźni.

Po jego odejściu przyszedł żydowski komendant obozu Vengard wraz z majstrem obozu Walterem w asyście buchaltera Wermana.Vengard, niemiecki Żyd, przemówił do nas zapewniając, że zrobi dla nas wszystko, aby niczego nam nie brakowało pod warunkiem, że będziemy pilnie pracować i utrzymywać obóz w czystości.

Rano rozdzielono nas do różnych grup roboczych.Część posłano do prac rolnych.Mnie przydzielono do robót niwelacyjnych. Następnego dnia przyszedł Niemiec i zapytał, czy są między nami blacharze i ślusarze. Zgłosiłem się. Kazał abym zrobił patelnię do smażenie jajek. Poprosiłem o kawałek blachy aluminiowej i młotek.Od razu mi to przynieśli i wziąłem się do pracy.Kiedy patelnia była gotowa, zapisał mój numer 2094 i nazajutrz wcześnie rano poszedł do Komendanta obozu, aby mnie zwolnił.

Po apelu posłano mnie z wagonem blachy do warsztatu kolejowego.Był tam chrześcijański majster, któremu Niemiec polecił , aby wydał mi narzędzia i pilnował by mi się nic nie stało.

Majster się ucieszył z mojego przyjścia, gdyż miał dużo zamówień.Brakowało mu blacharza, a trzeba było zrobić dla Niemców dużo piecyków i rur i to w co najkrótszym terminie.

I tak to mijały szare, ponure dni.Codziennie przybywały nowe ofiary.Czasami mogliśmy wyjechać w niedzielę do miasta. W Dęblinie byli jeszcze Żydzi i mogło się tam coś nie coś kupić. Pewnego razu spotkałem tam kowala Mordkę Goldsztajna.Objął mnie i ucałował i opowiedział, że jego dwóch synów pracowało w Stawach i że stamtąd uciekli. Za to chcieli go zastrzelić , ale inżynier wyprosił , aby go puścili i odwieźli do Dęblina. Nie miał ani grosza.A miał już wtedy 74 lata i nie wiedział co z sobą zrobić i dokąd iść.

Zaprowadziłem go do Nachmana Lejzra , aby mu pomógł.

Mordka przekazał mi także pozdrowienia od mojego szwagra, szewca Beryła Sztamfatera, który także był w Stawach. Przez mojego znajomego inżyniera skontaktowałem się z nim.Chciałem go ściągnąć do nas do obozu , ale dowiedziałem się, że by to za drogo kosztowało.

W obozie pracy w Dęblinie część Żydów zastrzelono , a część wywieziono do Końskowoli.Między nimi był i Czarny Herszek, syn Gerszona Pinkasa.Każdego dnia były nowe ofiary i świętem było , kiedy wróciliśmy z pracy i nikogo w baraku nie brakowało.

Pewnego razu Frymet, córka Nachmana Lejzra, przyniosła na lotnisko trochę jedzenia i papierosy. Powiedziała mi, że rozmawiała z Fajgą Sztambuk, której siostra Golda(było ich trzy siostry:Fajga, Golda i Mira) pracuje u Waltera w łaźni i jeżeli będę chciał, może mi gotować.Miało to dla mnie ogromne znaczenie.

Pewnej nocy wszystkich nas zbudzono i ustawiono w szeregu. Znaczyło to wywózkę. Wtedy ocalił mnie mój inżynier. Wyciągnął z szeregu mnie i Avruma, mojego synowca.Stał z rewolwerem w ręku i kogo mógł, uratował. Odwieziono wtedy mojego teścia i szwagra..

Dni znów się ciągnęły powoli, a my trwaliśmy między życiem a śmiercią. W obozie pozostało mało ludzi.Ostatnia wywózka była przeprowadzona po to, aby zrobić miejsce dla Żydów z Dęblina, których wkrótce przywieziono do obozu i przeprowadzono selekcję. Starszych odesłano a pozostawiono młodych, nadających się do pracy.

Dyscyplina pracy się pogarszała. To samo było i z jedzeniem.Spotkałem wtedy siostrzenicę mojego szwagra.Bardzo się oboje ucieszyliśmy.Lea-Gitla powiedziała, że może mi gotować , bo jest gospodynią u Niemca.Miałem tylko przynieść produkty, a zdobycie ich nie było łatwe. Jednak udawało mi się to i ona naprawdę mi gotowała. Jedzeniem dzieliłem się z moim z synowcem.

Pewnego dnia wybuchł pożar w składzie amunicjii na lotnisku.Chociaż Żydzi tam nie pracowali to i tak z nich zrobiono winowajców. Za to zastrzelono dziesięciu żydowskich chłopców. Na placu apelowym wywołano dziesięć nazwisk. Jednego z wywołanych brakowało i za niego wzięto z szeregu innego.Brakowało Altera Sztajnbucha a za niego wzięto zięcia Josefa Baszego, szewca z bujną czupryną.Między tymi dziesięcioma byli również:Avrum Apozdower, Icze Szojchet, Afleker i Fajwel Josele syn Baszego.

Zawieziono ich na cmentarz i kazano kopać dół.Kiedy dół był gotowy rozkazano im bić się łopatami.Gdy odmówili, poszczuto ich psami, które rwałyz nich kawałki mięsa. Taką to okropną śmiercią wszyscy zginęli. Zasypali ich w dole goje.

Cały czas, kiedy psy rwały z Żydów kawałki mięsa, Niemcy stali opodal i się zaśmiewali.Ich potworność nas paraliżowała. Trudno było zrozumieć , jak człowiek może popełniać takie okrucieństwa. Tak niestety było, a świat przyglądał się obojętnie tej ponurej zabawie.

Z czasem zaczęło przyjeżdżać coraz więcej transportów z frontu z rannymi niemieckimi żołnierzami. Wielu z nich miało odmrożone ręce i nogi.Dla nas to był znak, że zbliża się ich koniec. Jednak nasza sytuacja się nie poprawiała.

A przeciwnie.SS-mani wylewali swoją złość na nas.Bili nas i męczyli ale i tak nie mogli nam odebrać nadziei z naszych serc .Docierało do nas coraz więcej wiadomości o sowieckich zwycięstwach na froncie.Mówiono, że armia sowiecka zbliża sie do Wisły.

Wówczas załadowano nas do podstawionych do obozu wagonów. Wielu Żydów wtedy uciekło i kiedy biegli przez pola, chłopi z Kleszczówki zamordowali wielu uciekających młodych chłopców .Między nimi był Notel Tajtelbaum , jeden lub dwóch z rodziny Mokibockich i inni. To powstrzymało pozostałych od ucieczki.Uświadomili sobie, że Polacy czekają, aby nas wszystkich wymordować.

Polacy, tak ci z miasta jak i ze wsi , obawiali się , że Żydzi, którzy przeżyją wojnę , po powrocie zażądają zwrotu swoich domów i majątków, które im zrabowano.Datego chcieli nas wymordować.

Z tego względu zdecydowaliśmy się raczej dać wywieźć wagonami w nieznanym kierunku. Wielu z nas miało nadzieję, że może po drodze odbiją nas partyzanci, ale i to okazało się również płonną nadzieją.

Dojechaliśmy do Częstochowy, do obozu nad Wartą, nazywanego „Obóz-Warta”.

Tam zaczęło się prawdziwe piekło.Kiedy tylko wysiedliśmy z wagonów, odebrano nam wszystko , co przy sobie mieliśmy . W marszu wartownicy namalowali nam olejną farbą pas na plecach i na spodniach. Nie wiedzieliśmy, co to znaczy, ale przeczuwaliśmy to najgorsze.

Nazajutrz przydzielili nam różne miejsca pracy w fabryce amunicji. Wraz z sześcioma innymi dostałem się do blacharzy . Pracą kierowało dwóch niemieckich majstrów. Za najmniejsze przewinienie, znęcali się nad ludzmi i bili batem.

Miałem szczęście, że pracowałem często poza obozem i mogłem czasem coś sobie kupić w mieście. Noszenie tych rzeczy do obozu groziło niebezpieczeństwem .Straż na moście kontrolowała każdego przed i po wyjściu.

Pracując poza obozem dowiadywałem się o różnych zdarzeniach, które miały miejsce w Częstochowie. Na początku myśleliśmy, że nasz obóz jest jedyny w mieście. Później dowiedzieliśmy się, że są jeszcze dwa inne obozy: ”Hasag” i „Częstochowianka”.Często słyszałem w mieście bicie dzwonów i widziałem idących w czarnych sutannach księży. Ten widok nie działał na nas dobrze. Wiedzieliśmy, że to oni ponoszą winę za nieszczęścia, które spadły na Żydów.Stojący na górze kościół był dla nas symbolem ciemnoty polskiego antysemityzmu.

W częstochowskim obozie przebywaliśmy siedem miesięcy.Aż pewnego razu zamknęli nas wszystkich w wielkiej hali i przygotowywali do odesłania do Niemiec.Ale już nie zdążyli tego zrobić.Ruszyła wielka sowiecka ofensywa i wśród Niemców wybuchła panika. Nie wypuszczano nas do pracy. Na dachach baraków obozowych stali SS-mani z bronią maszynową.Krążyły pogłoski, że przygotowywują się , aby nas wszystkich wystrzelać.

Był wieczór. W obozie było wyraźnie słychać kanonadę. Pociski artyleryjskie spadały na ulice i na obóz.

W pewnym momencie zauważyliśmy, że w obozie już nie było ani jednego Niemca. Paliło się kasyno SS-manów. Nie wiedzieliśmy, czy zostało trafione, czy ktoś go podpalił.

Położyłem się spać, ale w ogóle nie mogłem usnąć.Szrapnele latały bez przerwy przez całą noc.Dopiero kiedy zaczęło świtać, wyszliśmy na dwór. Nigdzie nie było ani jednego Niemca.Ludzie obejmowali się, całowali, płakali z radości.

Weszliśmy do fabryki. Tam też nie było Niemców. Z warsztatu , gdzie pracowałem , wziąłem skrzynkę z narzędziami.Razem ze mną był Chaim-Dawid Ejnbinger.Cały czas trzymaliśmy się razem, nawet spaliśmy na jednej pryczy.On też wziął narzędzia i wyruszyliśmy w kierunku Radomia, gdzie Chaim mieszkał przed wojną.Kiedy dotarliśmy do Radomska, poszliśmy na Komendę Milicji poprosić o nocleg.Milicjanci patrzyli na nas podejrzliwie. Wypytywali się, kim jesteśmy i dokąd idziemy. Wszystko to zapisywali.Dopiero potem posłali nas na stację, gdzie mieliśmy dostać nocleg.Dali nam też zaświadczenie do Komitetu , który miał nam udzielić pomocy.

Chaim zaczął wkrótce pracować w swoim zawodzie fryzjera i za zarobione pieniądze kupował jedzenie. Zostaliśmy w Radomsku kilkanaście dni.Dalej nie można było iść, gdyż po lasach było jeszcze dużo Niemców.

Pewnego dnia, kiedy wyszliśmy wcześnie z domu, zobaczyliśmy ludzi biegnących w stronę rynku. Zgromadzono tam około dwóch tysięcy Niemców, których połapano w lasach. Potem ich gdzieś odwieziono.Rano wywieszono ogłoszenie, że będzie pociąg w kierunku Dęblina.Dla mnie to była bardzo radosna wiadomość . Tliła się we mnie jeszcze iskra nadziei, że spotkam kogoś z moich bliskich. Nie chciało mi się wierzyć, że kiedy wrócę do domu, nikogo tam nie zastanę.

Po trzech dnia dojechaliśmy do Dęblina.Chodziłem po ulicach, zaglądając ludziom w twarze ale nie spotkałem żadnego Żyda.

Z Dęblina poszedłem do Ryk. Pierwszego chrześcijanina, spotkałem po wejściu do miasta.Był to mój stary znajomy, ale mnie nie poznał. Przypomniał sobie dopiero, kiedy powiedziałem mu swoje nazwisko. Powiedział, że żaden z ryckich Żydów jeszcze nie powrócił do miasta. Po drodze opowiadał mi o różnych straszliwych wydarzeniach, które dotknęły Żydów.

Zacząłem żałować, że przyjechałem do Ryk. Przypomniały mi się wszystkie zaznane tu okropności. W pewnej chwili chciałem zawrócić i wyjechać z miasta. Przypomniałem sobie jednak, że nie mam żadnego dokumentu i pozostałem w Rykach.

Ulice straszyły mnie swoją pustką. Przechodziłem obok żydowskich domów, spoglądałem do środka, ale nigdzie nie spotkałem żadnego Żyda.Ostry ból przeszył mi serce. Poczułem się słabo i usiadłem. Zdawało mi się, że tracę przytomność.Kiedy przyszedłem do siebie, zobaczyłem stojącego przede mną doktora w otoczeniu tłumu ludzi.

Spojrzeniem szukałem żydowskiej twarzy. Nadaremnie. Nikt z gojów także mnie nie poznał.

Podniosłem się i chciałem odejść, ale wtedy podszedł milicjant i zabrał mnie na Komendę. Tam spotkałem znajomego wieśniaka z Zalesia. Poznaliśmy się i ucałowaliśmy. Zaprosił mnie do siebie obiecując że mi u niego niczego nie zabraknie. Jego syn pełnił ważną funkcję w milicji. To on załatwił dokument i jedzenie.

Kiedy urzędnik wypisywał mi dokument, dowiedziałem sie, że w domu Jechiela Derfnera jest na piętrze puste mieszkanie i mogę tam zamieszkać.

Z dokumentem w kieszeni poczułem się pewniej i poszedłem przejść się po miasteczku. Wszędzie kręcili się goje. Poszedłem na ulicę, gdzie mieszkaliśmy, ale nie znalazłem nawet śladu po naszym domu. Wszystko było spalone.Również dom mojego brata. Wszędzie pustka i zniszczenie.

Kiedy wszedłem do mieszkania, w którym mieszkał kiedyś mój teść, spotkałem Janka Kępkę, palacza.Ucieszył się na mój widok ale zauważyłem w jego oczach złość.Dopiero kiedy mu powiedziałem, że mam już mieszkanie w Lublinie i przyjechałem tylko na kilka dni, to się trochę uspokoił.

Zmęczony poszedłem na górę do mieszkania Jechiela Derfnera i załamany położyłem się, by odpocząć. Po głowie biegały mi posępne, przygnębiające myśli.Myśląc o tej olbrzymiej tragedii, która nas spotkała, rozpłakałem się.

Po jakimś czasie przyjechało do Ryk więcej Żydów:Avrum- syn Chaima Jankiela, Jankiel Mandelbaum, Herszel Nachtajler, Fajwel syn Ester-Sore z dziewczynką. Zapanowała domowa atmosfera. Zacząłem szukać pracy. Poszedłem do zięcia Czerskiego, blacharza, który zajmował mieszkanie po Chanie Zlate i pracowałem u niego dwa dni.Otrzymałem zapłatę i poszedłem pieszo trzy kilometry do Zalesia. Tam mieszkał Janek, który przywitał mnie po przyjacielsku. Nakarmił mnie i opowiedział o bieżących wydarzeniach.

Zapadał wieczor i chciałem wrócić do domu Janek mnie nie puścił. Powiedział, że na drogach jest niebezpiecznie.Dodał, że jego syn jedzie jutro do Lublina i mogę się z nim zabrać.Dodał, że w Lublinie mogę spotkać więcej Żydów, którzy przebywają w Domu Pereca.Dałem się przekonać i zostałem na noc. Janek przyniósł wódkę i zakąskę. Przyszło jeszcze kilku sąsiadów i zaczęło się picie.

W czasie rozmowy poczułem jak Janek wkłada mi do kieszeni pieniądze. Wszyscy już byli trochę pijani, kiedy on ogłosił, że teraz blacharz postawi litr wódki.Dopiero wtedy zrozumiałem dlaczego włożył mi pieniądze.Dałem pieniądze jego żonie, aby przyniosła wódkę i zakąskę.Gościna przeciągnęła się do późnych godzin . Wszyscy byli kompletnie pijani i usnęli.

Kiedy rano wstałem z posłania na podłodze, syn Janka powiedział, że za godzinę wyjeżdża do Lublina.Dodał tajemniczo, że lepiej będzie dla mnie jeżeli, że wyjadę.

Nie zrozumiałem, o co mu chodzi. Powiedził, że wyjaśni mi wszystko po drodze.

Nie widziałem innej możliwości jak tylko z nim pojechać.Kiedy byliśmy już daleko od miasta, powiedział mi, że wczoraj w Rykach była rzeź i wymordowano wszystkich przebywających w mieście Żydów. Przeraziłem się i rozpłakałem.Uspokajał mnie mówiąc, że to zrobili Rosjanie.Byłem pewien, że to kłamstwo, że nie chce mi powiedzieć prawdy.

Kiedy dojechaliśmy do Lublina odprowadził mnie do Domu Pereca, gdzie rzeczywiście spotkałem wielu znajomych.

Wtedy w Lublinie przebywali ludzie wyzwoleni ze wszystkich obozów.Można było spotkać Żydów z Czechosłowacji , Rumunii, z Niemiec. Wszyscy opowiadali o swoich okropnych przeżyciach.

Zrozumiałem, że nie mam czego w Polsce szukać.Straciłem nadzieję na odnalezienie kogokolwiek z mojej rodziny. Pragnąłem, jak najprędzej wyjechać z tego przeklętego kraju, nasiąkniętego żydowską krwią.Raz, kiedy wszedłem po coś do kuchni spotkałem tam Azriela Sztamfatera, który powiedział mi, że w Lublinie przebywa jedna z moich kuzynek, która pochodziła z Baranowa. Z wrażenia zaniemówiłem. Zauważył, że coś się ze mną dzieje i powiedział, abym tutaj poczekał, aż on ją przyprowadzi.

Po krótkim czasie przyszedł z kuzynką.Była to Hadasa, z którą chciałem się kiedyś ożenić. Wtedy nic z tego nie wyszło, ponieważ jej ojciec miał takie samo imię jak ja- Mosze.

Oboje mieliśmy o czym opowiadać. Ja straciłem żonę i dzieci. Jej mąż wraz z dwojgiem dzieci został zamordowany trzy miesiące przed końcem wojny. Wydali ich Polacy.

Stało się to po tym jak spotkała chrześcijanina, który pracował u jej ojca ponad trzydzieści lat.Myślała, że może mu zaufać. Poprosiła, aby przyniósł jej złoto, które miała zakopane w domu.Owszem wykopał, ale zamiast jej przynieść, przyprowadził do ich kryjówki polskich policjantów i Niemców. Na miejscu zastrzelili jej męża, dwoje dzieci i jeszcze wielu Żydów, którzy przebywali w tej samej kryjówce.

Załamana siedząc obok mnie wybuchnęłą strasznym płaczem. Nie mogłem jej uspokoić.

Kiedy przyszła do siebie, zdecydowaliśmy, że się pojedziemy do Łodzi, gdzie ona miała mieszkanie na ulicy Wyszyńskiego 3.

Kiedy przyjechaliśmy do Łodzi, zobaczyliśmy okropne sceny. W żydowskich uliczkach walały się szczątki żydowskich modlitewników, tałesów, kartki sidurów, magzoru i zwoje Tory.

Z żydowskich domów powyrywano drzwi i okna.Gojowie spacerowali, jakby się nic nie stało.Ulica Piotrkowska wyglądała tak jakby nie było wojny, jakby nie wyginęli wszyscy Żydzi, którzy wybudowali tą ulicę, to miasto, sklepy i fabryki.

Trudno nam było zrozumieć, że wszyscy spacerujacy zachowywali się obojętnie wobec tego, co się stało w tym mieście i tak spokojnie a może nawet z zadowoleniem zakceptowali te okrutne wydarzenia.

Życie toczyło się dalej. Wiedziałem, że nie ma tutaj miejsca dla Żydów.

ryk471a.jpg [16 KB]
     
ryk471b.jpg [25 KB]
Bluma Blajchman
 
Siostry Perla i Golda Szlimer

 


[Strona 472]

Krwawy marsz

Josef Gutwaks

Z jidysz na czeski przełożył Michael Dunayevsky
Z czeskiego przełożył Andrzej Ciesla

Cicho i spokojnie żyli żydzi w Rykach.Pokolenie po pokoleniu pracowali,handlowali,wychowywali dzieci na bogobojnych i porządnych.życie płynęło spokojnie w ulicach miasta.Czasem ogarnia mnie tęsknota za miasteczkiem,które miałem we krwi, po bliskich i drogich mi ludziach,których wspomnienie doprowadza mnie przez całe życie.Kiedy ich wspominam,to naturalne ,że pojawiają się postacie moich kolegów jak na przykład Nosen Tajchman,Jechiel–Meir Kacew i Szmul Gutwajder,który potem był przewodniczącym Judenratu.

Wiele rzeczy,ludzi i zdarzeń czas wymazał mi już z pamięci.Ale bardzo dobrze zapamiętałem spotkanie z Nosenem Tajchmanem na kilka dni przed wybuchem wojny.To prawda,że nie nie byliśmy w stanie sobie przedstawić okropności,które niesie sobą wojna.Nie potrafiliśmy sobie przedstawić krwawego,prawdziwego oblicza wojny,które miało dotknąć cały świat a szczególnie żydów.Właśnie dlatego tak mocno utkwiło mi w pamięci to co mi wtedy z takim przekonaniem powiedział Nossen: „Lepsza śmierć niż życie pod panowaniem takich zwierząt”.

A stało się to już wtedy,kiedy dziesiątego dnia wojny Niemcy bombardowali Ryki.Nossen był jedną z pierwszych stu ofiar.Odłamek bomby ukończył jego młode życie i tak to ominęły go wszystkie cierpienia od wroga.

Szmul Gutwajder był przewodniczącym Judenratu i w tej funkcji przejawiła się jego ludzka cnota i gotowość ofiarować się innym.Często w środku nocy słychać było lament z żydowskiego domu napadniętego przez Niemców.Szmul Gutwajder był wtedy pierwszym,który biegł żydom na pomoc.Nie bał się postawić niemieckim żołnierzom i SS–manom a dość często i Polakom,którzy współpracowali z Niemcami i pomagali im w rabowaniu żydowskich domów i sklepów.

Pamiętam dzień,kiedy Niemcy wydali rozkaz,że Ryki muszą wysłać100 żydów do obozu w Janowie Lubelskim.Między żydami wybuchła panika.Nikt nie chciał jechać do obozu dobrowolnie.Wtedy Szmul Gutwajder zwołał zebranie wszystkich żydów na szabas.Zebranie odbyło się w bejt–midraszu i Gutwajder przemówł głosem tłumionym łzami.Przedstawił zgromadzonym sytuację w jakiej znalazła się gmina i poprosił obecnych aby mu pomogli znaleźć wyjście i aby wszyscy razem zdecydowali jak postąpić dalej.

Podczas tego szabasu Szmul Gutwajder przepowiedział,że nadchodzą dla żydów czasy,których by nie chciał doczekać.

Głos mu się trząsł,ale nie wszyscy słuchający wzięli poważnie jego ostrzeżenia.Byli tacy,co mówili,że już gorzej niż teraz być nie może.Szmul Gutwajder spokojnie ale bardzo ubolewał nad sytuacją. Wkrótce po tym zmarł.

Przed moimi oczami stoji zawsze tych dwoje ludzi,którzy wtedy tak jasno przepowiadali, Holokaust ale im nikt nie chciał wierzyć.Po prostu nikt nie chciał wierzyć w to,że na świecie znajdą się ludzie,którzy będą zdolni do tak okropnych zbrodni,które potem miały miejsce.

Kiedy zaczynam wspominać wszystko co przeżyłem,to mi się zdaje,że ciemnieje moje życie i zaczyna mnie dusić krzyk: Czy to prawda? Czy to możliwe,że miały miejsce tak okropne morderstwa? Kto na początku mógł sobie to wyobrazić?

Pamiętam że przyszedł nakaz,aby żydzi chodzili po swoim chodniku a ten kto się odważy przejść na chodnik dla chrześcijan zostanie zastrzelony.Nikt wtedy nie wierzył ,że tak się może stać.Nie musiało się długo czekać.Pewnego dnia byli zastrzeleni Mendel Szames(Tajtelbojm),Meier Barziner i Benjamin Suchodolski.Jedynym ich przewinieniem było to,że zapomnieli się i przeszli na drugi chodnik.

Dni w Rykach stawały się szare i puste. Zakazano opuszczania getta.Przejście na zakazaną stronę karano rozstrzelaniem.Chodziło się na prace przymusowe za które nie płacono.Przy pracy ci sadyści wymyślali różne męczarnie a bieda i głód coraz bardziej męczyły.W każdym domu ktoś chorował na tyfus.W bejt–midraszu urządzono szpital i schronienie dla tych bez dachu nad głową.Nie było czym leczyć a jedynym doktorem,który był w gettcie,był szlachetny dr Kestenbaum,który sam również zachorował.

Niemcy rabowali w dzień i w nocy.Brali każdą cenną rzecz.Byli tacy,którzy zdążyli coś schować bo bali się sprzedawać za co też groziła smierć.Kupującymi byli Polacy,których się baliśmy,gdyż po sprzedaniu czegoś za parę groszy zaraz przyprowadzali Niemców,a ci wskazanego żyda zastrzelili.

U nas w domu zostały tylko naczynia pesachowe.Dla mojej mamy to było ciężkie przeżycie.Długo trzymała te naczynia jak cenny,święty skarb.Naczynia przypominały jej świąteczne dni,radość dzieci i dorosłych.Teraz musiało się je sprzedać za kawałek chleba.

Nie można opisać tego czego w tamte tam doświadczyliśmy,ale pomimo tego wszystkiego żydzi w Rykach nie chcieli tracić wiary i nerwowo chwytali się ostatniej iskry nadziei,że jeszcze przyjdzie ocalenie.Ale nadszedł dzień 7 maja kiedy to skończyły się wszystkie iluzje.

Tego dnia, jak zawsze wstawało się w gettcie wcześnie rano.Każdy pobiegł do swojej grupy roboczej,ale już po drodze czekali na nas żandarmii i „czarni”,którzy należeli do największych złoczyńców i sadystów.Zaczęli zaganiać żydów s powrotem,klęli i bili.Przyszło zarządzenie aby się wszyscy zebrali na rynku.Tam rozkazali siąść na ziemi z podkulonymi nogami i czekać na dalsze rozporządzenie.Wkrótce rozkazano aby wszyscy oddali pieniądze i złoto inaczej będzie zastrzelony.Przekazanie tego rozkazu ludziom na rynku polecono dr Kestenbaumowi

Z jego twarzy było widzieć jak cierpi.Temu szlachetnemu człowiekowi byłoby łatwiej umrzeć niż przekazać ten rozkaz.

Każdy wyrzucił swoje ostatnie grosze.Kobiety ściągały zębami pierścionki z palców i oddawały je mordercom.

Z domów było słychać strzały.To żandarmi,obchodzili domy i strzelali do tych.których tam jeszcze znaleźli.

To siedzenie na rynku trwało wiele godzin aż przyszedł rozkaz aby się podnieść i przygotować do drogi.Nikt nie wiedział dokąd nas zaprowadzą i nikogo to nie obchodziło.Ludzie byli zmęczeni dotychczasowymi męczarniami.przestraszeni i odizolowanymi od świata.Byli apatyczni w obliczu śmierci.

Załamani i zdruzgotani żydzi rozpoczęli marsz w kierunku stacji.Po obu stronach drogi stali młodzi i starsi Polacy i śmieli z naszego nieszczęścia.Na ich twarzach nie było żadnego śladu współczucia.To było okropne widzieć ich radość i zadowolenie ze znęcania nad niewinnymi ludźmi,z którymi przez długie lata żyli w bliskim sąsiedztwie.

Przez całą drogę słychać było przeklęcia, zagłuszające płacz bitych żydów,kobiet i dzieci.Kto się zatrzymał został zastrzelony.

W te ostatnie godziny Niemcy wymyślali najróżniejsze sposoby jak by najbardziej poniżyć swoje ofiary.Rozkazali maszerującym ludziom śpiewać.Strzelali do szeregów.Ludzie upadali jeden na drugiego,pozostałych goniono dalej,bito i rozkazywano śpiewać jeszcze głośniej.

W rzędzie przede mną szedł mój ojciec Paltiel a obok niego Bunim Wajnberg.W rzędzie przed nimi szli Mojsze Fanc ,syn Symchy Bunima.Widziałem jak się kurczyli pod ciosami wrogów, i jak się znów narównują i w milczeniu idą dalej.Czy są słowa którymi można by opisać to strasznie cierpienie?

Później dowiedziałem się,że w czasie tego marszu Niemcy zastrzelili z idących

szeregów siedemdziesięciu ludzi.Strzelali także do chorych,do kobiet i dzieci,których wieziono na furmankach.

Dziecko,kobietę i starców nieprzyjaciel okropnie wystraszył.Poniżył nas,oszukał drobnymi, fałszywymi i ogłupiajacymi obietnicami ,że „może jutro".Było niemożliwością wydostanie się z takiej jatki,ale człowiek zaczynał sam siebie oszukiwać,że mimo wszystko uda się mu przeżyć.

Kiedy doszliśmy do stacji kolejowej to myśleliśmy,że to już koniec zabawy,ale zaraz rozkazano iść dalej.Prowadzili nas szosą do Dęblina.

Dzień był upalny.Po prostu piekło.Z godziny na godzinę ludzie słabli,ledwie co pociągali nogami,a mordercy byli niestrudzeni i poganiali nas z coraz to większą nienawiścią i dzikością.

Późną porą dotarł ten straszny pochód na stację towarową w Dęblinie,gdzie stały bydlęce wagony .Zatrzymali nas na placu i mordercy zaczęli rozkazywać i ganiać nas to tu to tam.Większą grupę odprowadzili żandarmi spowrotem do Dęblina do Judenratu,który miał nas przydzielić do dęblińskiego obozu koło lotniska.

Zaczął nowy rozdział cierpienia i bólu – rozdział „dębliński obóz“.

Od Polaków,którzy byli wtedy na stacji dowiedziałem się na drugi dzień,że Niemcy trzymali całą noc naszą siostrę,brata i kuzynów bez jedzenia i kropli wody.Rano ich załadowali do wagonów.Na placu zostali leżeć ci,których Niemcy zastrzelili w ciągu nocy.

****

W 1944 roku nas przewieźli z Dęblina do Częstochowy.Kiedy front stał już pod Warszawą około 60–ciu żydów uciekło z obozu i rozbiegło się po okolicy.Prawie wszyscy zostali zamordowani przez polskich morderców,którzy gonili uciekających żydów.

Polacy zabijali z większą zaciekłością niż Niemcy.Każdego żyda,którego spotkali mordowali.

 

Przez Zagładą
ryk477.jpg
Wielka rodzina Lejba Szumana na spotkaniu przy jego domu

 


[Strona 478]

Jak się to mogło stać

Awrum RUBINSZTAJN

Z jidysz na czeski przełożył Michael Dunayevsky
Z czeskiego na polski przełożył Andrzej Ciesla

Straszny był ten dzień kiedy Niemcy nas gnali do dęblińskiej stacji a po drodze wielu zastrzelono,Kiedy wreszcie doszliśmy na stację,Niemcy odciagnęli mnie od ojca i braci.Cały czas trzymaliśmy się razem i dlatego i teraz nie chciałem wyjść z szeregu.Ale ojciec mi powiedział:“ Idź moje dziecko ,może przeżyjesz “.

Razem z innymi,którzy byli wyciągnięci odwieżli nas do obozu.Transport z resztą ludzi odjechał i nikt z nas nie wiedział dokąd ich odwieżli. Dopiero potem dotarło do nas ,że odwieźli ich do Sobiboru gdzie wszyscy zginęli

 

ryk478.jpg [20 KB]
Chaim Ber Rubinsztajn .Cały swóje życie pracował jako kowal i uczciwie się tym żywił.Przygotowywał nas do ucziwego życia,aby kochać naród żydowski i pamiętać,że w diasporze żydowska krew nie ma żadnej wartości.Śnił o tym,aby dożyć i być razem z nami w Erec Israel.Ten sen skończył strasznie jego bestialskim morderstwem.Do tej pory rozum nie może pojąć jak się to mogło stać?

 

Do dzisiejszego dnia nie przestaję myśleć o moim ojcu.Dzień i noc stoi przed moimi oczami i jak całe swoje życie próbował wyjechać do Izraela.

Jedynym z mojej rodziny któremu udało się wyemigrować do Erec Israel był mój stryj.Przeszedł hachszarę [1] i udało się mu uzyskać świadectwo. I w taki oto sposób przeżył.Wszyscy inni zginęli.

Przypisy:

  1. hachszara - hebr.przygotowanie.Praktyczne przeszkolenie przed emigracją do Erec Israel.Celem było mentalne i ekonomiczne przekształcenie Żyda z diaspory. Return

 


[Strona 480]

W niewoli Syberii

Nachman Abramowicz

Z jidysz na czeski przełożył Michael Dunayevsky
Z czeskiego przełożył Andrzej Ciesla

 

A

Jeńcy wracali w grupach z pracy w bezkresnych lasach,które rozciagały się wokół obozu.Rosyjskie patrole na bramie przekazywały ich wartownikom obozu,a ci kontrolowali i gdy stwierdzili ,że wszyscy wrócili zdrowi i cali,wtedy patrole chowały bagnety i odchodziły w asyście wielkich,wściekłych psów myśliwskich,które miały szukać jeńców,w przypadku gdyby któryś próbował skryć się w gęstwinach lasu.Szeroko otwarte bramy obozu ,pochłaniały tysiące jeńców,którzy szybko rozchodzili się do licznych baraków w sosnowym lasku.

Wcześnie rano i wieczorem słychać było z ust dozorców:

Charaszo rabotat–charaszo kuszat”.

Dla jeńca wojennego najważniejsze było jedzenie.A teraz dla grupy żydowskich jeńców – najważniejsze było pieczenie mac na Pesach!

Tę czynność poprzedzały gorączkowe działania.Zima jeszcze była tęga,kiedy już zaczęto się naradzać w lesie i wieczorami w “klubie”, gdy odszedł już ostatni goj. Wiedzieliśmy,że w tej sprawie potrzebna była zgoda politruka.I tutaj był wielki problem .Politruk był zagorzałym komunistą.Żeby chociaż był gojem–to odważylibyśmy się z nim porozmawiać,ale jak można wierzyć,że Żyd komunista pomoże wierzącemu Żydowi spełniać przykazania.

Szybko zbliżało się święto Pesach i było już tuż tuż.Żydzi szeptali o nim tylko między sobą .Wtedy znalazł się jeden Żyd,który na wieczornym apelu przedstawił prośbę pięćdziesięciu żydowskich jeńców,aby w czasie ośmiu świątecznych dni otrzymywali trzysta gramów mąki zamiast sześciuset gramów chleba,który im się przysługiwał na tydzień.

Strach ogarnął Żydów.Wszyscy oczekiwali wybuchu złości i już widzieli siebie między drwalami,wygłodniałych i zmarzniętych na kość.Jednakże,ku ich zdziwieniu,politruk cicho i spokojnie obiecał,że to załatwi u komendanta obozu.I jeszcze dodał,że ma nadzieję,że odpowiedź przyjdzie na czas.

Nie minęło kilka dni ,a przyszedł rozkaz podać listę tych ,co jedzą mace oraz polecenie dla magazyniera ,aby każdemu,kto będzie chciał ,wydać dwudniową porcje mąki.

 

B

Szczęście rozjaśniło twarze,ale powstało też i dużo kłopotu.Pieczenie miało przebiegać według żydowskiego zwyczaju,a w całym obozie nie było pieca, a także brakowało przyborów: do gniecienie ciasta, wałkowania,dziurawienia i pieczenia.Niedowiarki już zwątpili w powodzenie świętowania i zaczęli rozmyślać, jak zrezygnować z przydziału mąki.Ale inni przystąpili szybko do działania.Najpierw zdobyli noże.(Więźniom zabroniono trzymać noże.Od czasu do czasu to tu to tam przeprowadzano przeglądy narzędzi i zabierano wszystkie noże.Niemniej jednak przy następnej rewizji znów je znajdowano).Potem szukano tacy.Ale największym wyzwaniem było zdobyć biały papier na przykrycie stołu .Tylko wartość machorki(rodzaj surowego tytoniu przydzialanego raz na miesiąc)odpowiadała wartości papieru.Za kawałek papieru,który wystarczył na skręcenie dwóch papierosów ,dawano machorkę wystarczająca na pół papierosa.Tak,że wtedy stoły przykryto białym papierem,który by starczył na tysiące papierosów.

W jednej budzie znaleźli piec z żelazną płytą.Porządnie ją wypalono i pilnowano dzień i noc, aby jej nie zbeszczono.

 

C

Dotychczasowe powodzenia dodały odwagi i dlatego poproszono o to,aby tego to dnia można było wrócić z pracy godzinę wcześniej,aby zdążyć upiec mace.Również i ta prośba została spełniona.Rosyjscy dozorcy pozbierali z całego lasu “jedzących mace” i odprowadzili ich do obozu.Tym razem wykąpali się bez czekania w kolejce a także dostali czystą bieliznę.Czyści ciałem i duszą poszli piec “chleb niedoli”,z nadzieją w sercach:”Dzisiaj jesteście niewolnikami,w przyszłym roku będziecie wolnymi ludżmi”.

Zapał ogarnął więźniów przy pieczeniu mac.Pracowali szybko i z zapałem przy dżwięku melodii hymnu pochwalnego.Jeden z więźniów,znawca Halachy na Pesach,pilnował koszerności przy pracy, a przyjaciel dyrygował śpiewem .Naraz przerwali pracę. Otoczyli gorący piec i silnym głosem zaśpiewali:”Dlatego,że jestem Twoim niewolnikiem,ja Twoim niewolnikiem…” W tym momencie poczuli się wolnymi.Czynili według swojej woli.

Głośny i silny śpiew było słyszeć w dowództwie i to zachęciło komendanta,który w asyście żydowskiego politruka przyszedł zobaczyć ,co robią” jedzących mace”.Zatrzymał się w drzwiach szopy i przyglądał się żydowskiemu obrządkowi. Obok niego stał tenże politruk ze spuszczonymi oczyma i bladą twarzą.Ktoś tam zauważył łzy w kątach jego oczu.

 

D

Przy stole przykrytym białem papierem siedzieli więżniowie–“jedzący mace”.Każdy z nich trzymał w ręku małą paczuszkę mac.Siedzieli i czekali na rozpoczęcie Sederu.W szopie panowało idealna cisza.Tu i ówdzie słychać było rwące za serce westchnienie.Trzęsącym głosem zaczęli: “To jest chleb niedoli…” W miarę czytania Hagady niknął smutek z ich serc: “A ta co stała przy naszych ojcach i przy nas…

W szopie narasta napięcie.Ktoś zadaje kusziot[1] podkreśla,że nie tylko on pyta ale,jest posłem dzieci Izraela,które posyłają kusziot z daleka: “Kiedy?Kiedy znów się tak spotkamy?”.

Ktoś odpowiada przyciszonym ale pełnym nadziei głosem:

W przyszłym roku – jako wolni ludzie”.

Ze stu ust słychać:

Byliśmy niewolnikami…

Byliśmy niewolnikami…i wyprowdził nas…”.

I nie wiadomo czy mają na myśli starożytny Egipt,który już nie istnieje,czy okrutne wygnanie na Syberię,które ich spotkało.

Ten co siedzi na końcu stołu,czyta wersety ,a siedzący obok niego powtarzają

z uczuciem i zapałem.Przeplatają się wspomnienia z przeszłości,z obecnego wygnania, nadziei na przyszłość.

Od czasu do czasu przerywają Hagadę na krótką rozmowę, o sederu w domu rodziców lub o kręgu rodzinnym,o każdym z jego elementów. Synowie,niewolnictwo i męki,klęska nieprzyjaciela i ocalenie z jego pazurów i wielka nadzieja na wyzwolenie i wielki hymn pochwalny, który po tym nastąpi…

 

E

…i wtedy nastąpiła podniosła chwila – zjedzenie mac! Nagle przypomnieli sobie,że dzisiaj w ogóle nic nie jedli.Nie jedli także wieczornej zupy ( nie chcieli jeść zakwasu).Głód,o którym zapomniano w czasie pieczenia mac i Nocy Sederu ,przebudził się z całą siłą i zaczął męczyć palącym bólem żołądki.Wielu przymykało oczy ze strachu, aby w czasie błogosławieństwa nie rzucić się na mace.

Błogosławieństwo się skończyło i było słyszeć łamanie mac i drżące “Amen

biesiadników.”Jedzący mace” z dumą spoglądali na twarze swoich przyjaciół,którzy siedzieli zawstydzeni,z opuszczonymi głowami i spuszczonymi oczyma.Nagle wszyscy “jedzący mace” dali po małym kawałku macy tym,którzy mac nie piekli.

To była naprawdę wielka chwila,kiedy duch zwyciężył nad ciałem!


Przypisy:

  1. kusziot –kłopotliwe zapytanie,złożone zagadnienie Return

 


[Strona 482]

W ciemnej otchłani

Reuwen Lew (Nowy Jork)

Z jidysz na czeski przełożył Michael Dunayevsky
Z czeskiego na polski przełożył Andrzej Ciesla

Moi rodzice Basia i Akiwa Lew żyli skromnie.Spokojni i pracowici byli lubiani przez wszystkich a i oni także darzyli sympatią wszystkich Żydów w miasteczku.Mama nazywała się z domu Gitman i mówiono na nią „Basia Czarnej Rywki”. Ja byłem najstarszym z jej pięciu synów. Ja i moi bracia:Ben-Cien, Rafael, Meir i Abraham byliśmy wychowywani aby szanować rodziców i starszych ludzi. Pamiętam, że mama była ciągle zabiegana i zapracowana.Ale w domu było zawsze posprzątane i pachniało czystością z każdego kąta.

Pamiętam swoja babcię Mirjam-Dynę, którą wszyscy traktowali jak cadyka.Również babcia ze strony mamy, Czarna Rywka należała do tych kobiet „cadyków”.Chodziła na wszystkie wesela i zbierała jałmużnę dla biednych.Starała się zawsze, aby w biednych domach nie zabrakło nigdy chleba a na szabasowym stole ryb i mięsa.

Myślę, że wszyscy znali brata mojego ojca Rafaela, syna Mirjam-Dyny. Jego przeżyła Gitla Lew i mieszka w Bostonie.

Również moi wujkowie Jankel i Meir Gitelman są w Paryżu.Mój wujek Abraham Sztamfater zginął jak bohater w walce z nazistami. Z moim szwagrem Szymonem Turbinerem przeciwstawili się SS-manom a jednego z nich zabili gołymi rękami. Zginął również mój kuzyn Oszer Sztamfater, znany z inteligencji i bystrego rozumu.

Zawsze będę wspominał swoich melamedów, a szczególnie reb.Elimelecha Blajchmana, który nas uczył pisać i czytać jidysz.

W roku 1932 poszedłem do terminu do stolarza Bejnisza Nissena, syna Wolfa Kujawskiego i wkrótce dostałem się do cechu.Byłem także aktywny w różnych innych organizacjach społecznych.

Do najpiękniejszych moich wspomnień należy spotkanie z Leą-Gitlą Turbiner z którą się ożeniłem w maju 1935 roku.Córce, która nam się urodziła w 1936 roku, daliśmy imię Chana po matce żony , a synowi imię po dziadkowi Gerszon i Mojsze po dziadku mojej żony.

Drodzy Żydzi!Wszyscy oni stoją jak żywi przed moimi oczyma.Mój teść Izaak-Mojsze syn Gedali, jego dzieci: Chawa, Szloma, Dawid i Szymon. Wydaje mi się, że to były najpiękniejsze dni w moim życiu kiedy spotykaliśmy się wszyscy często i rozmawialiśmy o różnych rzeczach, dyskutowaliśmy na różne tematy.Mieliśmy dobrych przyjaciół i kolegów przed którymi zawsze można było otworzyć serce.

I tak upływało życie aż wybuchła druga wojna światowa we wrześniu 1939 roku. Wraz z żoną i dziećmi uciekłem z Ryk na wieś, do Zawitały, gdzie mieszkała szwagierka Chawa z mężem Jechielem Lewinsonem. Przyjechał tam również i mój teść ze swoimi dziećmi.

W pierwszą niedzielę przed Rosz ha-Szana niemieckie samoloty zbombardowały Ryki. Poszedłem do miasta szukać rodziców i braci. Nigdy nie zapomnę setek zabitych mieszkańców. Tamte sceny do dzisiaj nawiedzają mnie jak nocne straszydła. Widzę Lejzera Jaszke jak leży ranny na noszach, cały we krwi. Widzę spalonych na popiół Dawida –Szmuela i jego żonę. Wśród ofiar była także i moja bacia Czarna Rywka.Razem z innymi Żydami kopałem zbiorowy grob na żydowskim cmentarzu w Rykach.

Kiedy wracaliśmy z żoną i dziećmi do Ryk, po drodze spotkałem ciężko rannego Jechiela Tajchmana z córką.Od razu posadziłem ich na wóz i odwiozłem do szpitala w Garwolinie.Był to jedyny szpital, który przyjmował rannych.

Droga była niebezpieczna i zatłoczona. Trudno się było przepchać.Kiedy wreszcie dojechaliśmy do szpitala Jechiel zmarł.Odwiozłem go spowrotem do Ryk i pochowałem na kierkucie. W Rykach zginął także jego syn Nosan Tajchman.

Była ciemna listopadowa noc roku 1940, kiedy Niemcy nas wszystkich mężczyzn zamknęli w szopie strażackiej i trzymali nas tam przez kilka dni. Potem wybrali 30-tu zdrowych mężczyzn i odwieźli do Bełżca koło granicy rosyjskiej. Trudno opisać wszystko co się działo w tamtym obozie, w którym byli także i Cyganie. Zamordowano tam setki Żydów.

Pewnego dnia zawieźli nas do obozu w Plażec[1].Obóz był ogrodzony kolczastym drutem.Codziennie jeździliśmy do kopania okopów przy rosyjskiej granicy. Tutaj również strzelano i mordowano nas za każdą drobnostkę.

Wiedziałem, że już długo tutaj nie wytrzymam. Zdecydowałem się na ucieczkę, która mi się udała. Powrotna droga była trudna, ale jakoś zdołałem ominąć patrole niemieckie i dotrzeć do Ryk. Tam już myśleli, że nie żyjemy. W gettcie krążyły słuchy.że nas 30-tu rozstrzelano. Wszyscy się bardzo ucieszyli z mojego powrotu.Bałem się pozostać w mieście i poszedłem na wieś.

Przewodniczący Judenratu Gutwajder, zapytał mnie jak można by było pomóc Żydom pozostałym w obozie. Powiedziałem, że może spróbować ich wykupić. Posłano tam ludzi, którym udało się wykupić pozostałych 29 mężczyzn z Ryk. Warto podkreślić, że z tych 30-tu , wojnę przeżyło tylko dwóch: ja i Aaron Szulman.

W mieście wybuchła epidemia tyfusu.Moja żona i córka, również się zaraziły. Pracowałem wtedy w firmie Schallinger, budowaliśmy obozowe baraki.

Jak tylko żona i córka się wyzdrowiały zaczęły pomagać przy mięsie, które dzielono w naszym domu.U Racheli zabijano krowę, a u mnie się porcjowało i dzieliło mięso.Gdy dowiedziała się o tym policja zrobiła rewizję. Kiedy dwóch uzbrojonych policjantów przyszło mnie aresztować pracowałem wtedy na dachu. W areszcie zobaczyłem okrutną scenę:Gedalia Tajchman leżał zmasakrowany. Jego bracia Pinkas i Pinkas-Mojsze również byli strasznie pobici.

Do naszej celi próbowało dostać się dwóch członków Judenratu, ale komendant Białecki, zagorzały antysemita, nie chciał ich puścić.Dopiero kiedy mu zagroziłem, że powiem wszystko co o nim wiem, wpuścił ich. Poradzili mi, abym na wszystko odpowiadał ”nie” i że „o niczym nie wiem”.

Nazajutrz doprowadzono mnie na posterunek, gdzie czekał starosta Puław, który chciał, abym powiedział, gdzie odbywa się nielegalny ubój. Ja trzymałem się swojej wersji, że nie wiem i że nic nie powiem. Zaczęło się bicie.Bito mnie gumowymi pałkami, ale nie przyznałem się się. Powiedziałem, niech zadzwonią do firmy stamtąd m potwierdzą, że chodzę do pracy codziennie wcześnie rano a wracam w późnych godzinach wieczornych. To odniosło skutek.ale ja byłem tak zbity, że nie miałem siły zrobić ani kroku.Dopiero Lejbel Lejdman i Lejwa Mikowski ze swoim kuzynem Lejzerem Turbinerem odnieśli mnie do domu. W domu zastałem żonę, matkę i ojca, którzy byli w szoku, ponieważ mówiono w gettcie, że nas wszystkich czterech zastrzelono. Naprawdę zastrzelono trzech a tylko mnie udało się przeżyć.

7 maja 1942 roku o piątej rano w grupie 70-80 mężczyzn poszedłem do pracy w Stawach. Po drodze spotykaliśmy uzbrojonych niemieckich żandarmów i polskich policjantów. Wiedzieliśmy, że to koniec, że będzie likwidacja getta.

Zatrzymali nas w obozie, w magazynach amunicji w Stawach i już nie puścili do domu. Wkrótce przywieźli tam następnych.

Po pewnym czasie zaważyłem, że wysyłają gdzieś ryckich Żydów.Między nimi znalazł się i mój brat Bensyjon. Wtedy pracowałem jako stolarz w firmie Szulz.Do wysyłanej grupy zgłosiłem się na ochotnika.

Wybrano dwudziestu mężczyzn i odesłano spowrotem do Ryk, do firmy Schallinger, gdzie było jeszcze około 50-ciu innych mężczyzn z Ryk.Codziennie rano wyprowadzano nas do rozbijania kamieni na szosę koło Gończyc. Przywożono tam także Żydów z Żelechowa i Sobolewa.

Pewnego dnia po powrocie z pracy, kiedy poszliśmy do kuchni po jedzenie, polski kucharz powiedział mi, że Manes, syn Herczka uciekł do partyzantów. Wtedy miały miejsce ucieczki ale Niemcy o nich nie mówili.A teraz, kiedy uciekł Manes brutalnie zareagowali.Mówiło się, że rozstrzelają pięciu Żydów. Nikt nie wiedział na kogo padnie los.

Oczywiście, że już nie braliśmy jedzenia, tylko wróciliśmy do obozu.Kiedy tylko weszliśmy do baraku, zauważylismy przez okna, że idą żandarmi na czele z Petersonem, zawziętym mordercą.Otworzyli połowę drzwi i kazali nam wszystkim wychodzić, okropnie nas przy tym bijąć.Kiedy wyszliśmy, mieliśmy porozbijane głowy i byliśmy zalani krwią.

Ustawili nas w szeregu i wywołali nazwiska pięciu Żydów:Herszel-Dawid Mliczkiewicz, Szlojme Zaks, Bensyjon Radholc, Akiwa Kuperman i Isaschar Unterjud.Musieli się oni rozebrać i zaczęto ich bić. Nas zapędzono spowrotem do baraku.Długo tam nie pobyliśmy. Wkrótce i z nami zaczęła się taka sama zabawa. Wywołali Icze Meiera Zilberberga i obsypując go ciosami chcieli, aby powiedział, gdzie schował swoje złoto. Powtarzali to kilka razy. Wreszcie chcieli, aby zgłosiło się czterech ochotników. Ja się zgłosiłem jako pierwszy a po mnie Jankew, Jermiej Handsztok, Herszel Tajchman syn Gerszona (wszyscy przeżyliśmy wojnę). Zaprowadzono nas do kopców na ziemniaki w majątku Konarzewskiego. Tam kazano kopać dół dla tych sześciu zastrzelonych Żydów. Zobaczyliśmy tylko pięć ciał. Potem Niemcy zaprowadzili mnie i Jermieja na miejsce gdzie zastrzelili Herszla-Dawida, który próbował uciec.

Niemcy kazali położyć ciała jedno na drugim i tak zasypaliśmy naszych kochanych i drogich kolegów.

Kiedy wróciliśmy do obozu, Lejbusz Barensztajn odmówił „El Malej Rachamim”[2] a my odmówiliśmy Kadysz.

W Rykach pozostaliśmy do końca listopada. Pewnej nocy zaczęto zbierać resztki pracujących Żydów.Kiedy wyszliśmy na dwór spotkaliśmy wielu znajomych ale zaraz przyszli żandarmi, załadowali nas na samochody ciężarowe i odwieźli do Ułęża. Tam pracowaliśmy przy smole.Było to istne piekło. Zastrzelili tam syna siostry, Lejbisza Kozaka, który był to świętym chłopakiem.

Po około sześciu tygodniach znów nas załadowano na samochody i odwieziono do obozu w Dęblinie na lotnisku, gdzie również spotkaliśmy wielu ryckich Żydów, którzy tam pracowali. Ta praca wydawała nam się lżejsza niż w Rykach.

Pewnego dnia dowiedzieliśmy się, że z obozu uciekło 16-tu ludzi, w większości z Ryk.Okropnie się przestraszyliśmy zemsty Niemców.Ale tym razem wszystko skończyło się dobrze i nic nam nie zrobiono.

Raz wracając z pracy, ze stolarni koło lotniska, widziałem jak ładowali ludzi do wagonów towarowych.Między nimi był i mój brat Bensyjon.Od razu przyłączyłem się do transportu. Przewieźli nas do Częstochowy, gdzie pracowaliśmy w fabryce amunicji. Wkrótce mnie przydzielili do stolarni.

Po pewnym czasie zauważyłem, że odsyłają transport, w którym znów był mój brat.Długo się nie wahałem i dobrowolnie do niego dołączyłem. Zawieźli nas do „Częstochowianki”.

Była zima, grudzień, kiedy nas przywieźli do Buchenwaldu a stamtąd do obozu śmierci Flosenburg, koło Lipska.Było tam dużo ryckich Żydów. Tam zginęli między innymi:Menasze Kopel, Mojsze Gontarz, Szmuel Langleben, Izrael Ber-Tajchman i inni. Ja znów miałem szczęście, że byłem stolarzem. W zamkniętych wagonach posłali nas do Czech. Transport jechał pomału tak, że zdecydowałem się uciec. Zrobiłem dziurę w podłodze wagonu i jeden po drugim spuszczaliśmysię przez nią, kiedy pociąg jechał najszybciej.

Byłem trzeci z kolei i nie pamiętam, co się potem ze mną działo.Kiedy się ocknąłem leżałem w chlewku i tak się uratowałem.Chowałem się tam do maja 1945, kiedy to przyszli Amerykanie i oddali nas w ręce polskiej brygady w armii angielskiej.Dostaliśmy się do Bambergu a stamtąd przez Austrię do Włoch, gdzie poznałem innych Żydów przebywających w obozach. Wzięli mnie do obozu, gdzie spotkałem kilku ryckich a także i moja dzisiejszą żonę, dziewczynę z Litwy. Pobraliśmy się i wyjechaliśmy do Paryża. W Paryżu mieszkali moi wujkowie:Jankel i Meir Gitelman.

Rozpoczęła się nasza wędrówka, która skończyła się aż w Nowym Jorku.

Mam zawsze przed oczyma moje drogie miasteczko.Słyszę dźwięki krzątaniny naszych rodziców, pokrzykiwanie dzieci i śpiewy młodzieży. Na zawsze wryli się w moją pamięć prości, inteligentni chłopcy, furmani, tragarze, przekupki handlujące fasolą, rybami, kurczakami, rzeźnicy w swoich jatkach.

Widzę wczesny poranek, kiedy miasteczko się budzi do życia całą swoją siłą. Tak jak ptaki przebudzone głodem wylatują z gniazd szukać pożywienia, tak i ludzie w Rykach spieszyli, aby coś zarobić. Wszyscy byli zajęci. Ten otwierał swój sklepik, drugi stawał przy warsztacie, trzeci rozczyniał ciasto w piekarni, czwarty szył na maszynie, a jeszcze inny klepał na szewskim kopycie. Ten co nie miał pracy w domu, spieszył na ulicę, wynosił stragany na rynek albo wiózł na wozie swoje zbiory do sąsiedniego miasteczka.

Wszyscy oni stoją jak żywi przed moimi oczyma. Widzę ich owiniętych w tałesy i kitle, i wydaje mi się, że tefilim na ich głowach żarzy się jak płomień, jak pożar.I z moich oczu lecą łzy a serce łka z powodu największej i najstraszniejszej zagłady. Nie ma słów na opisanie tej strasznej grozy.

Myślę, że gdyby teraz pojawił się jakiś Jeremiasz, to i on nie znalazł by słów, na opłakanie zagłady naszego narodu i milionów zamęczonych....

„Jitgadal wejitkadasz szemech raba”[3]


Przypisy:

  1. W oryginale Plażec. Prawdopodobnie chodzi o Bełżec Return
  2. “El male rachamim”- modlitwa za zmarłych (“Boże pełen miłosierdzia”). Return
  3. Początek modlitwy Kadysz: „Niech będzie wywyższone i uświęcone Jego wielkie Imię“ Return
Księga Pamiątkowa Ryk


This material is made available by JewishGen, Inc. and the Yizkor Book Project for the purpose of
fulfilling our mission of disseminating information about the Holocaust and destroyed Jewish communities.
This material may not be copied, sold or bartered without JewishGen, Inc.'s permission. Rights may be reserved by the copyright holder.


JewishGen, Inc. makes no representations regarding the accuracy of the translation. The reader may wish to refer to the original material for verification.
JewishGen is not responsible for inaccuracies or omissions in the original work and cannot rewrite or edit the text to correct inaccuracies and/or omissions.
Our mission is to produce a translation of the original work and we cannot verify the accuracy of statements or alter facts cited.

  Ryki, Poland     Yizkor Book Project     JewishGen Home Page


Yizkor Book Director, Lance Ackerfeld
This web page created by Max Heffler

Copyright © 1999-2024 by JewishGen, Inc.
Updated 25 Mar 2017 by MGH