|
[Strona 173]
Z jidysz na czeski przełożył Michael Dunayevsky
Z czeskiego przełożył Andrzej Ciesla
|
|
Pisząc o moich dziecięcych latach w Rykach, mam uczucie jak gdybym wygłaszała elegię o moim rodzinnym miasteczku , w którym stała moja kolebka i gdzie stawiałam swoje pierwsze w życiu, samodzielne kroki. Przez całe lata, nawet kiedy byłam tysiące kilometrów od Ryk, czułam przywiązanie do miasteczka, do jego wąskich uliczek, małych domków, do rynku i do sklepików. a najbardziej do ludzi, którzy byli mi bliscy i drodzy.
Wszystko to co chciałabym tutaj opowiedzieæ, jest tylko jedną tysiączną częścią wielopokoleniowego obrazu żydowskiego życia, które było tak niemiłosiernie zniszczone w Rykach tak samo jak i w innych miastach i miasteczkach, w których wróg nie pozostawił po nim ani śladu .
Zacznę od naszego domu , gdzie urodziłam się jako jedna z ośmiorga dzieci naszych drogich rodziców, którzy nam dali dużo ciepła, wychowali nas w żydowskim duchu i marzyli, aby doczekaæ dnia, gdy dorośniemy, będziemy zdrowi i urządzeni w życiu. Nie śnili o pałacach dla nas, a tylko o cichym, skromnym życiu, takim jakim żyli oni sami. Nie byli bogatymi , ale zawsze byli gotowi pomagać drugim, kiedy tylko mogli. Nasz dom był otwarty dla każdego , kto potrzebował pomocy.
Zawsze mieszkaliśmy między nie żydowskimi sąsiadami , z którymi żyliśmy w przyjaźni i zgodzie. Często bawiłam się z polskimi dziećmi. Biegałam z nimi po uliczkach, po łące za miastem, razem kąpaliśmy się w rzece i razem chodziliśmy na grzyby. Moje pierwsze dziecięce lata wydają się być odległym snem. Jak tylko wybiegliśmy z miasteczka, rozpościerało się przed nami szeroko i daleko zielone morze traw a za nim inne złotozielone morze kłosów zbóż. W oddali widać było też drzewa, a wśród nich zapraszała nas zakurzona droga wiodąca do bliżej i dalej położonych wiosek, do lasów, do pól i stawów.
Bardzo ślicznie wyglądały okoliczne sady i pola w zimie. Taką białą , kryształowo jasną i skrzącą warstwę śniegu oko nigdy nie zobaczy w mieście. Za miastem całymi tygodniami leżał śnieg w całej swojej krasie i my żydowskie i nie żydowskie dzieci lepiliśmy tam wielkie bałwany, kopaliśmy jaskinie i tunele.
Nadszedł czas pójścia do szkoły. W Rykach nie było wielkich możliwości do nauki. Ale moi rodzice zrobili wszystko, ażeby wykształcić swoje dzieci. Ja chodziłam do polskiej szkoły ludowej i do szkoły żydowskiej , którą prowadził Mojsze Melech Bleichman. W latach trzydziestych sprowadziła się do Ryk dziewczyna z Litwy Chanele i rozpoczęła kursy języka hebrajskiego, na które moi rodzice mnie posłali. Ta szkoła w naszym mieście nazywała się Bejt-Jaakow.
W polskiej szkole żydowskie i nie żydowskie dzieci uczyły się razem. Z wyjątkiem dwóch godzin w tygodniu,
kiedy przychodził ksiądz na lekcje religii. Żydowskim dzieciom pozwalano w tym czasie bawić się na dworze. A to dlatego, że w całej szkole nie było w tym czasie żadnej wolnej klasy, gdzie żydowskie dzieci mogłyby mieć inną lekcję. Kiedy żydowskie dzieci miały swoją godzinę religii, której uczyła żydowska nauczycielka Judis Hochbergowa, pochodząca z Garwolina, wtedy chrześcijańskie dzieci bawiły się na szkolnym placu.
Kiedy podrośliśmy zaczęliśmy bardziej rozumieć to , co działo się wokół nas i zaczęliśmy wyczuwać nienawiść Polaków do Żydów. Czuliśmy to na każdym kroku tak ze strony dzieci jak i dorosłych. Nauczyciele wymagali więcej od żydowskich dzieci niż od chrześcijańskich. Często uczyliśmy się w grupach i żydowskie dzieci były w każdej grupie lepszymi uczniami. Pomimo tego nauczyciele zawsze nam zaniżali oceny. Mimo tej nienawiści i mimo materialnych trudności naszych rodziców, skończyłam szkołę ludową w naszym miasteczku.
Ten okres pozostał mi głęboko w pamięci i nadal niosę w moim sercu wspomnienia tamtych lat. Zawsze przed oczyma stoi mi to miasteczko z ulicami i uliczkami, z drewnianymi domeczkami i murowanymi domami, z ludźmi co w nich mieszkali. Często śnię o tamtych słodkich dziecięcych czasach. Mam żywo przed oczyma naszych żydowskich sąsiadów. To widzę krawca Szlojme, jak siedzi przy swojej maszynie i woła na dzieci, które bawią się na dworze. Daje im kawałek cukru , a na jego twarzy maluje się radość, gdy na nie patrzy. Kiedy bombardowali Ryki , Szlojme okręcił się w modlitewny szal i szeptał modlitwę. W takiej chwili trafiła go bomba i zginął jak męczennik.
Po ukończeniu szkoły powszechnej chciałam uczyć się dalej , ale w Rykach nie było żadnej średniej szkoły, dlatego wyjechałam do swojej siostry Sore do Warszawy. A to już był rok 1939 i zanim zdecydowałyśmy gdzie i czego się będę uczyć, wybuchła wojna i wtedy po raz pierwszy w życiu doznałam szoku. Zaczęły się dni pełne grozy, kiedy Warszawa była oblężona , bombardowana z powietrza i ostrzeliwana przez artylerię. Musiałyśmy się ukrywać w piwnicach dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Pewnego dnia szłam ulicą Nowolipki, gdzie mieszkałyśmy. Chciałam, odwiedzić znajomych. Ponieważ zabronione było chodzenie środkiem ulicy, więc musiałam iść pod ścianami. Uszłam kawałek drogi , kiedy przyleciały niemieckie samoloty i zaczęły zrzucać bomby. Bombardowały Szpital Położniczy Swiętej Zofii. W jednej chwili z budynku zaczęły się sypać cegły z rozpadających się ścian razem z łóżkami, na których leżały matki z nowonarodzonymi dziećmi. Powstał ogromny chaos. Strasznie się bałam i zaczęłam instynktownie uciekać z powrotem do siostry. Widzę te sceny do dzisiejszego dnia, a strach mnie nie opuszcza nawet we śnie.
Wtedy zdecydowałam, że już nie mogę być dłużej w Warszawie. Jeszcze tego samego dnia umówiłam się z moją stryjeczną siostrą Chawą Tajchman, która też mieszkała w Warszawie, że w nocy wyruszymy do Ryk. Nie miałyśmy czym się tam dostać, a drogi były zapełnione tysiącami ludzi, którzy szli w różnych kierunkach. Na poboczach drogi leżało bardzo dużo trupów.
Po czterdziestu ośmiu godzinach drogą, pełną uciekinierów dotarłyśmy w czwartek wieczorem do Garwolina i zatrzymałyśmy się u mojej babci. Bardzo się ucieszyła , a my z radością przyjęłyśmy jej zaproszenie, żeby u niej zostać na jakiś czas i odpocząć. Przespałyśmy spokojnie noc i rano spotkałyśmy się ze swoimi siostrami ciotecznymi:Saną i Neską Hermanową z Ryfką Ratfusową i jej siostrą Bajle. Chciały, abyśmy pospacerowały po mieście . Gdy tak stałyśmy i rozmawiałyśmy rozległ się okropny wybuch i w domku babci szkła wyleciały z okien.
Znów się znalazłyśmy pod ogniem niemieckich morderców. Rozumiałyśmy jakie nam grozi niebezpieczeństwo i chciałyśmy szybko uciec, ale babcia prosiła, abyśmy właśnie teraz wyszły na strych i zniosły na dół kosz z żydowskimi książkami. Musiałyśmy ją długo przekonywać, jak wielkie niebezpieczeństwo groziło nam przy wyjściu na strych. W końcu zgodziła się i razem uciekłyśmy za miasto.
Na ulicach miasteczka leżało już dużo ofiar wojny. Ogień szerzył się na wszystkie strony i do dzisiaj jest trudno odpowiedzieć na pytanie, które same sobie zadawałyśmy:jak to się stało, że wszyscy zdrowi wydostałyśmy się przez ogień za miasto. Kiedy zaczęło się ściemniać, wróciłyśmy do miasta . Dom babci był zrównany z ziemią. Odprowadziłyśmy babcię do wujka Josela Ratfusa. Pożegnałyśmy się ze wszystkimi . Wtedy nie wiedziałyśmy, że już nigdy ich nie zobaczymy, że to było ostatnie nasze spotkanie.
Z moją stryjeczną siostrą Chawą znów wyruszyłyśmy w drogę do Ryk. Szłyśmy nocą głodne i zmęczone. O północy dowlekłyśmy się do naszego miasteczka. Ulice były pełne wozów, na których siedzieli polscy żołnierze jadący od strony Warszawy. Kiedy otworzyłam drzwi naszego domu, uderzyła mnie głucha cisza. Mój ojciec siedział na ławeczce na środku pokoju. W rogu paliła się malutka świeczka. Okna były zalepione czarnym papierem. Na mój widok mamusia się rozpłakała. Tatuś też nie mógł powstrzymać łez i wtedy po raz pierwszy w życiu widziałam swojego ojca, jak płakał. Co prawda był to płacz z radości , że wróciłyśmy, ale także i ze strachu przed jutrzejszym dniem.
Całą noc przesiedzieliśmy rozmawiając. Nikt nie pomyślał o spaniu. Baliśmy się tego, co stanie się jutro. Następnego dnia rankiem pojawiły się na niebie niemieckie samoloty, które przyleciały z różnych stron. Przelatywały nad miasteczkiem tam i z powrotem zrzucając jedną bombę za drugą. W mieście powstał wielki zamęt. Ludzie biegali jak oszaleli, szukali swoich , matki gubiły dzieci. Moja mama wzięła pięcioro małych dzieci (starsze były w Warszawie) i poszliśmy do cioci Chany Rajzli Borensztein, która mieszkała na Rynku. W tym zamęcie myśleliśmy, że tam będzie bezpieczniej. Tatuś został w domu, żeby zapakować jakieś rzeczy dla siebie i dla dzieci. Wtedy znów pojawiły się niemieckie samoloty i zrzuciły bomby.
Chaos się jeszcze bardziej zwiększył. Ludzie uciekali we wszystkie strony a najwięcej w stronę łąki, która graniczyła z rzeką. Stamtąd można byłu już uciec tylko przez wodę, ale nikt wtedy nie rozumiał ani się nie zastanawiał, że to jest niebezpieczne miejsce. Mój ojciec też pobiegł w tamtą stronę. Wyszliśmy z kryjówki i pobiegliśmy na Kapitułę bo tam mieliśmy najbliżej. Stamtąd widzieliśmy jak niemieckie samoloty się obniżyły i strzelały z karabinów maszynowych do bezbronnych ryckich Żydów. W łąkę i staw wsiąkła krew pięciuset żydowskich istot. Na tej łące znalazł śmierć i mój niezapomniany ojciec. Miał wtedy czterdzieści jeden lat. W tym dniu zginęli też: mój dziadek Tejve Jojne, moja babcia Ester-Zlata, siostra mojej matki Bajla z dwojgiem dzieci, moje siostry stryjeczne Brajndel i Chawa Tajchman, mój brat cioteczny Sane Anglister i dużo innych z mojej licznej rodziny. Razem 30 osób.
Moja mama i siostra Rajzla zostały ranne. Wyleczyły się z ran, żeby za dwa lata zginąć w obozie koncentracyjnym a przed tym jeszcze przeżyć piekło ryckiego getta. Nigdy ich nie zapomnimy i zawsze będą nas otaczać ich cienie, oraz głosy, które przemawiały do nas łaskawie i ostro, delikatnie i karcąco, wychowawczo i pouczająco.
Z pochylonymi głowami wspominamy ich imiona i wszystko, co opowiadamy, i piszemy o nich, jest ostatnią zaduszną modlitwą. . Mówimy po cichu, oszczędzając słowa. Czy w ogóle jest możliwe wyrazić słowami ten nasz straszliwy krzyk bólu, kiedy wspominamy to okropne totalne wyniszczenie?!
Tak jak wszyscy, którzy ocaleli z hitlerowskiego piekła i ja nie wiem , gdzie są kości moich najbliższych. Niech tych kilka moich słów będzie nagrobkiem i pomnikiem zagłady dla moich najdroższych.
Z jidysz na czeski przełożył Michael Dunayevsky
Z czeskiego przełożył Andrzej Ciesla
Szkoła Bejs Jakow znajdowała się w domu mojego ojca. Uczyło się w niej około pięædziesięciu uczennic, które należyły do pobożniejszych dziewcząt w mieście. Uczono się o żydostwie, jego znaczeniu i zasadach. Wyjątkowość tych uczennic polegała na ich niepowszednim moralnym zachowaniu. Między tymi prostymi żydowskimi dziewczętami były takie, które rozumiały głęboki sens wszystkich zasad i praw wiary żydowskiej-wiedziały, jak się mają zachowywać w codziennych życiowych sytuacjach według żydowskich zasad moralnych i etycznych, jak przestrzegać przykazań i zakazów dotyczących szabasu i innych dziedzin życia żydowskiego.
W szkole Bejs Jaakow uczono codziennie w godzinach dopołudniowych. W piątkowe wieczory wszystkie uczennice zbierały się razem z nauczycielką na przywitanie szabasu. Nauczycielka wprowadzała nas w świat żydowskich symboli. W symbolach tych znajdują odbicie wszystkie wielkie prawdy judaizmu , a także są w nich skryte niezwykłe tajemnice i tajemne myśli, które pobudzały naszą dziecinną wyobraźnię.
Uczennice Bejt Jaakow były również aktywne towarzysko. Kochały ziemię Izrael i znajomość judaizmu wnosiły do swojego życia domowego. Co prawda nie wszystkie zostały wierne religijnemu żydowskiemu sposobowi życia. Większość z tych dziewcząt została jednak pobożna, bojąca się kary boskiej do końca swego życia. Bardzo często nawiedzała mnie myśl, o czym te młode dziewczęta myślały w chwili, kiedy szły w swoją ostatnią drogę, na straszną śmierć. Przecież wierzyły, ucząc się pobożności i ideałów żydowskich, że naród żydowski jest narodem wybranym aby był dla innych narodów świata świadectwem wielkości i wyjątkowości żydowskiego Boga. Dlaczego Bóg patrzy tak obojętnie na zagładę Żydów?A gdzie są wieści o Mesjaszu, który przybędzie i uratuje nasz naród?
Być może myślały , że tak właśnie ma wyglądać początek zbawienia i dlatego usprawiedliwiały wyrok, najokrutniejszy z wyroków, który był wydany na naród. Przecież one zawsze trzymały wysoko chorągiew żydostwa i cnoty , zawsze wiedziały ze swojej nauki i doświadczeń , które przejęły od starszych pokoleń, że wszystko co w życiu osiągamy przychodzi z trudem. Jestem głęboko przekonana, że tak jak żyły w głębokiej wierze tak i odeszły unosząc swoje oczyszczone cierpieniem dusze.
Wypiły gorzki kielich goryczy razem z innymi ludźmi, którzy się zasłużyli dla szkoły Bejt-Jaakow i pomogli nieść ciężkie brzemię opieki nad szkołą tym, że organizowali różne dobroczynne imprezy. Szczególnie piękne były obchody Purim w których uczennice Bejs Jakow grały z wielkim pietyzmem role z Megiles Ester[1]. Starsze uczennice, córki Bejs Jakow często trzymały się w większych grupach. Jedna z najaktywniejszych, Chana Fuksman, uratowała się i mieszka dzisiaj w Izraelu.
Naziści wymordowali żydowskie dzieci najokrótniejszym sposobem ale nie potrafili zniszczyć ich ducha. Mocne jak dęby, te cnotliwe, delikatne dziewczęta trzymały się dzielnie i pod mieczem, który wisiał im nad głowami, pełniły swoje zadanie do ostatnich chwil życia.
* | od tłumacza z czeskiego |
** | od tłumacza z jidisz |
Z jidysz na czeski przełożył Michael Dunayevsky
Z czeskiego przełożył Andrzej Ciesla
Największym życzeniem mojego taty i jego najpiękniejszym snem było uczyć się i nauczać innych - Uczyć się samemu i z innymi* (hebr)
Widze go przed oczyma,studiującego, obłożonego wielkimi volumnami Gemary,Miszny i mefarszim[1],które były w naszej bibliotece.Próbował zaszczepić w nas wielką miłość do nauki.Za cel nauki uważał tworzenie człowieka lepszym.Przecież podstawowym znaczeniem słowa Tora jest doprowadzanie,pokazanie drogi .
Jego godzina,która miał z uczniami Talmud-tojre była przykładem jak trzeba uczyć dzieci,jak je prowadzić aby sami potrafili rozgryść stronę Gemary i zrozumieć znaczenie dla Żydów i żydowstwa halachy i siłę Tory.A wszyscy twoi synowie będą się uczyć boskich praw.Mój ojciec rabin reb Arje Borensztajn myślał także i o dziewczętach.Że mają się uczyć i zdobyć doświadczenie w żydowskich zasadach i prawie i właśnie dlatego założył w Rykach szkołe dla dziewcząt Bejs Jakov.Sprowadził z Krakowa nauczycielkę aby uczyła i wychowywała dziewczęta w duchu żydowskim,dlatego że bez jidysz Kajt nie moż być narodowego wychowania.Szkoła Bejs Jakov istniała w Rykach do wybuchu drugiej wojny światowej i rzeczywiście wychowała twarde żydowskie córki o mocnych żydowskich charakterach,zdolnych przeciwstawić się wrogom z wewnątrz i z zewnątrz.
|
Już od swojego wczesnego wieku,ojciec należał do studentów typu cudownego dziecka.Daleko przekraczał przyjęte normy nauki.Był jednym z najlepszych uczniów w znanej wielkiej jeszywie w Makowie.Odznaczał się wiadomościami i błyskotliwością myśli.W młodości słyszałem jak starsi z podziwem opowiadali o jego przemowie na własnym weselu.O bystrych myślach,którymi osiemnastoletni kawaler błysnął i oczarował słuchaczy.Już wtedy miał dyplom rabina,ale nie chciał ze swoich wiadomości robić narzędzia pracy trzymając się zasady Kochaj rzemiosło,nienawidź rabinowania.I tak po weselu poszedł pracować do gorzelni a potem do własnej olejarni[2] w której zatrudniał wielu ludzi i pracował razem z nimi.W taki sam sposób pracował później w swojej rozlewni wód gazowych według zasady:Pracuj ciężko rękoma a będziesz jeść,będziesz szczęśliwy i będzie ci się dobrze powodziło.
Pomimo swoich wielu zajęć tata nigdy nie zaniedbywał uczenia.Codziennie między popołudniową a wieczorna modlitwą uczył się Miszny i Gemary w otoczeniu 60-ciu ludzi.Ze swoją zdolnością tłumaczenia Tory przyciągał ludzi,którzy z duchowym pożytkiem słuchali tych tłumaczeń,skomplikowanych problemów i biegu jego orginalnych myśli.Sam zawsze podkreślał,że nie ważna jest sama Tora ale jej studiowanie.Istnienie świata opiera się na: Torze,służbie Bogu i dobroczynności.A służba Bogu to nie tylko rytuały w świątyni ale święty,nieskazitelny żydowski sposób życia.Przez dobroczynność myślało się całkowitą organizację narodu do odpowiedzialności za potrzebujących.Mój ojciec był naprawdę wielkim dobroczyńcą.Miał szczodrą rękę dla jałmużny,szczególnie do dyskretnych darów[3] i nie było dla niego wielkim wysiłkiem zrobić dla człowieka dobry uczynek i w środku nocy.Jego mowy i wykłady były fantastyczne.Karał nas i moralizował a my go bardzo lubiliśmy.Uczył nas miłosci do narodu Izraela i miłości do ziemi i tego ,że aby być Żydem należy żyć na sposób żydowski.
Tatusiowa dobroć unosiła się nad naszym domem*.Nie było żadnej gościny szabasowej bez gościa.A mama swoją gościnnością wpływała na gościa tak,że nie czuł się jak u obcego stołu.Swoim dobrym usposobieniem stwarzała w domu przyjemną atmosferę i każdy kto do nas przyszedł poczuł się przytulnie jak między dobrymi przyjaciółmi.Od mamy nauczyłem się jak można dobrym słowem pomóc załamanu człowiekowi.
Tato gorliwie trzymał się wybranej drogi.Nie zmienił się ani po najcięższym okresie drugiej wojny światowej kiedy to przeszedł przez siedem kręgów piekielnych getta,obozów.Wszędzie dostarczał ludziom radości,pobudzał w nich wiarę i nadzieję w czasie strasznych cierpień.Niósł w sobie dobroć wielbienia Boga wraz z wielką odpowiedzialnością za zmniejszanie mąk każdego Żyda.
Wyzwolenie zastało go w obozie w Dachau.Jeszcze przez pewien czas pozostawał w niemieckim miasteczku Gramisch[4],w amerykańskiej strefie,gdzie wyzwoleni Żydzi wybrali go na rabina.Odnalazł się wtedy w nowej roli przywódcy,który musiał stworzyć nową gminę wyniszczonych i zmęczonych Żydów,tchnąć w nich siłę i odwagę do nowego życia.
Tak jak kiedyś zaczął się uczyć sam i razem z innymi.Obnowił swoje wykłady aby w zawiedzionych sercach zachować wiarę w naród Izraela.I tak działał aż po kilku latach wyjechał do Ameryki i po krótkim czasie został tam wybrany rabinem.Słuchać jego wykładów o Torze przychodzili także rabini wielce uczeni w piśmie.
Jednocześnie wykonywał wiele czynności społecznych.Zbierał duże datki finansowe na polską Kolel[5] w Izraelu.Przychodzili do niego po pomoc ludzie zbłąkani w życiu.Pomagał im ponownie wstąpić na drogę żydowstwa.Uczył ich poznawać znaczenie bożych przykazań i dobrych uczynków.W tym widział sens życia.
7 miesiąca marcheszwan roku 5723 (1963) tata skonał i pochowany został w mieście Tzfat.
Tak wyglądało życie cenionego ryckiego Żyda,dla którego studiowanie Tory było żydowską drogą życia.A ja uważam za konieczne przekazać to jako pamiątkę do Księgi Ryk.
|
JewishGen, Inc. makes no representations regarding the accuracy of
the translation. The reader may wish to refer to the original material
for verification.
JewishGen is not responsible for inaccuracies or omissions in the original work and cannot rewrite or edit the text to correct inaccuracies and/or omissions.
Our mission is to produce a translation of the original work and we cannot verify the accuracy of statements or alter facts cited.
Ryki, Poland Yizkor Book Project JewishGen Home Page
Copyright © 1999-2024 by JewishGen, Inc.
Updated 7 Dec 2009 by LA