|
[Str. 21]
Yechezkel Kirszenbaum
Pamiętnik Tłumaczenie na język polski Leszek Szymański Redakcja
i korekta Leszek Tyboń
Wspomnienia J.D.Kirszenbauma stanowią fragment Księgi Staszów. Tłumaczenie z języka angielskiego i publikacja za zgodą rodziny Diament z Izraela w związku z pierwszą w Polsce wystawą prac Duvdivaniego. |
Moje dzieciństwo było bardzo podobne do życia większości biednych dzieci w małych polskich miasteczkach, tylko z jedną różnicą najmłodsze dziecko Reb Nossen-Neta Meira było przez niego przeznaczone do wyższych celów. To na co pozwalano innym dzieciom, było zakazane dla mnie, gdyż nie wypadało, abym brał udział w zabawach z innymi dziećmi. Byłem więc samotny i żyłem w swoim własnym świecie - w świecie bez dziecięcych zabaw. Dlatego zapewne już we wczesnym dzieciństwie wiele tęsknot nabierało tak ogromnych rozmiarów w mojej duszy, że niektóre sięgały niemal chmur.
Jedynymi zainteresowaniami, które obudziły się we mnie podczas nauki w chederze[1] były wspaniałe opowieści z hamesz. Moje serce zanurzało się w legendy w Sefer ha-Yashar [Księga Prawych]. Chciałem zobaczyć wszystko oczami duszy. Gemara i Tosafos[2] nie bardzo mnie interesowały, a czasami nawet nudziły mnie, mimo tego byłem jednak jednym z lepszych uczniów w chederze, a może nawet najlepszym.
Nie mogę jednak twierdzić, że moje dzieciństwo mijało w ogóle bez zabaw. W Staszowie można było dostrzec sporo ciekawych malarskich widoków, które nasycały radością wyobraźnię dziecka. Byli tam muzycy, którzy grali na swoich instrumentach, a ich kolorowe papugi krążyły nad ich głowami. Niektóre z nich umiały nawet przeklinać w języku jidysz. Jeszcze dzisiaj te dźwięczne melodie powracają we mnie echem, takie stare i posępne, dzwonią w uszach i współbrzmią w sercu. Każdego roku tuż przed Paschą, pojawiał się niewidomy skrzypek, był on swoistym zwiastunem wiosny w Staszowie. Dźwięki jego skrzypiec wyrażały bezgraniczny smutek, a kiedy grał utwory o pogromie w Kiszyniowie to te przerażające wydarzenia miałem niemal przed oczami.
Za każdym razem, kiedy do moich uszów napływała melodia, czy to smutna czy radosna, moje serce zatapiało się w ich muzycznej słodyczy. Czasami te przyjemności koloru, rytmu i melodii zlewały się w jedną całość. Tak się często działo, kiedy to cadyk przybywał do Staszowa. Rabin Motele, wnuk rabina Mordechaja z Czarnobyla, robił na mnie szczególnie wielkie wrażenie. Był to wątły, niewysoki i kulejący na jedną nogę Żyd. Jego kolorowe, jedwabne odzienie, które zastępowało mu spodnie, było czyste. Krój szat miał charakterystyczny wzorzec i był również z czystego, kolorowego jedwabiu. Miał niepokaźną twarz z małą białą brodą, a na jego krótkim nosie były osadzone okulary z grubymi szkłami, za którymi świeciły dwa przypominające promienie słoneczne ogniki to były jego oczy. Ludzie mówili, że był to jedyny cadyk, od którego emanowała Boża Obecność . Rzeczywiście, widziałem to na własne oczy. Bojaźń i drżenie wypełniały moje serce w dni szabatu, kiedy Rabin był wśród nas. Pamiętam do dzisiaj te melodie, w których mieszały się radość i smutek. Podczas święta Simchat Tora, takie tańce trwały nawet czasami dwanaście godzin, ale nie były to zwykłe tańce - to był niebiański rytuał, w którym anioły tańczyły wraz z nim.
Staszów miewał swoje chwile szczególnej radości. Na przykład kiedy wprowadzano zwój Tory do synagogi lub gdy muzyka towarzyszyła zaślubinom młodej pary. Było tu wielu muzyków. Wśród których trzech skrzypków pozostanie dla mnie niezapomnianymi wirtuozami. Każdy z nich uważał się za równego Beethovenowi. Byli też Chetzkeleh - trębacz z Krakowa, który uważał, że gra na trąbce z mosiądzu, jakby był co najmniej Wagnerem i Yisroel Ber klezmer. Ich kolorowe rytmy były żywe i układały się w cudowne melodie w moim sercu.
Jednak najbardziej barwnym elementem Staszowa były kolory, które emanowały od zwykłych ludzi. Tragarze staszowscy, z ich szerokimi ramionami, w swoich czerwonych kamizelkach, pełni kolorowych akordów, w każde lato nawet taka kamizelka miała własne kolorowe, muzyczne brzmienie. Również każdy nosiwoda ze Staszowa objawiał się swoją osobliwą kolorystyką. Feyvele który zajmował się czerpaniem wody, powiadał, że gdyby znał hebrajski w młodości, mógłby śpiewać jako kantor w synagodze. Za każdym razem gdy go widziano , Feyvele śpiewał tę samą melodię Hallel- pieśni uwielbienia. On cieszył się tym, czym Bóg go obdarował. Chociaż miał chore płuca, nie miał nawet ciepłego płaszcza i odpowiednich butów na zimę, to nigdy się nie skarżył przed swoim Stwórcą. Radował się i wysławiał na każdym kroku imię Pana. On był takim moim Bontshe[3] marzącym jedynie o ciepłej bułce z masłem.
Mój pierwszy kontakt z obliczem śmierci pojawił się gdy miałem dziesięć lat. Mój brat, który był uzdolnionym uczniem i okrył się nawet sławą uczonego w Staszowie i okolicach, po przewlekłej chorobie odszedł z tego świata w wieku dwudziestu lat. W chwili, kiedy stałem przed jego otwartym grobem, zaszła we mnie głęboka przemiana. Nie mogłem tego zwyczajnie pojąć i wtedy wszystkie moje myśli zwróciły się ku filozofii. To był początek ciężkich i smutnych chwil w moim rodzinnym domu. Serca rodziców były rozdarte bólem, a matka umartwiała się i pościła. Siedziała cały dzień z modlitewnikiem hamesz, a jej oczy zalewały się strumieniami łez. Mój ojciec zadręczał się jeszcze bardziej w swojej rozpaczy. Zagłębiał się w mistycznych komentarzach Ma'or va-Shemesh rabina Yossele Neustadt[4], stale mając je przy sobie. W poniedziałki i czwartki w naszym domu obowiązywał post, a atmosfera nerwowości i drażliwości rosła z dnia na dzień. Doszło do tego, że mój 17-letni brat raz po raz obrywał ciosy w policzek, a i moja relacja z rodzicami pogorszyła się również. Jeśli, nie daj Boże, nie wyrecytowałem błogosławieństwa w sposób jakiego oczekiwali moi rodzice, również i ja obrywałem.
Mój 17-letni brat był dobrze rozwiniętym młodym człowiekiem, a natura obdarzyła go wieloma zaletami. Był to dobry, przystojny i utalentowany młody chłopak, który świetnie rysował i zajmował się nawet stolarką. Uczył się języków z wielką łatwością. Ale w przeciwieństwie do naszego zmarłego brata, nie był gorliwy i zamiast studiów w Beit Midrasz oddał się studiom świeckim. Praktykował religijne obrzędy, ale nie tolerował krótkowzroczności i fanatyzmu. W końcu opuścił dom i zarabiał na chleb powszedni jako nauczyciel w jednej z wiosek, gdzie był zmuszony spać w stodole ze zwierzętami. Z powodu zimna, zachorował na płuca, z już nigdy się nie wykurował. Cierpiał przez trzy lata i kiedy ja przystępowałem do Bar Mitzvah, on odszedł na tamten świat.
I ponownie stanąłem obok otwartego grobu mojego brata, który również odszedł w wieku lat dwudziestu. Wydarzenie to wywołało we mnie głębokie refleksje na temat ludzkiej egzystencji. Moi rodzice jeszcze bardziej zgorzknieli i poddali się ekstremalnym postom. Jedyną ich nadzieją pozostało, że ich najmłodszy syn przyniesie im ukojenie. Jednak ja zamiast siedzieć w Beit Midrasz i pochylać się nad księgami Gemary, przesiadywałem na łące i patrząc w niebo jak jakiś Dyzio marzyciel, kontemplowałem prawdy, które istniały tylko w mojej świadomości.
Wtedy naszła mnie ochota na rysowanie, a właściwie, aby rysować twarze - coś czego Żydom nie wolno było robić. Nie upłynęło dużo czasu gdy rodzice znaleźli moje szkice. Nie wyobrażali sobie, że ich syn - ich najmłodszy syn, mógł czegoś takiego się dopuścić. Nie muszę dodawać, że zwykle gdy coś wywołało niezadowolenie mojego ojca, kończyło się siniakami na moim ciele.
Kiedy miałem 14 lat wybuchła pierwsza wojna światowa i wszystko się zmieniło. Pamiętam, jak kozacka jazda konna z ich ostrymi szablami, wywołała we mnie romantyczne uniesienia. Było też w nich coś, co napawało mnie strachem. Kolorowe paski - czerwone, żółte i niebieskie - na ich bryczesach emanowały w moim kierunku kolorową tęczą. Ale romantyzm ustąpił ich straszliwym czynom grabieżom, strzelaninom i po prostu spustoszeniu. W Jom Kipur w 1914 roku przerażający pogrom odbył się w Staszowie i wojna zaczęła ujawniać swoje prawdziwe oblicze. Następnie przybyli Austriacy, którzy dla nas Żydów mieli być jak zbawcy, ale to trwało tylko przez cztery tygodnie. Później znowu byliśmy pod ciągłym strachem i żyliśmy w ucisku W 1915 r. wojska carskie wycofały się ponownie z Polski w nieładzie ciągnąc za sobą grabieże i dopuszczając się mordów na żydowskiej ludności. Ponownie nadeszła armia Kaisera i Żydzi odetchnęli znowu z ulgą. Życie stało się trochę łatwiejsze.
W tym czasie, ja nadal dorastałem i moja ścieżka życiowa obrała inny kierunek. Poczułem silne pragnienie wiedzy i nauki na sposób maskilów[5], zacząłem czytać klasyczne dzieła pisarzy w jidisz. Byłem szczególnie pod wrażeniem twórczości Jehudy Lejb Pereca. Jego opowieści Nocą na starym rynku i Między dwiema górami wywarły na mnie tak potężne wrażenie , że do dziś czuję to samo drżenie w duszy, które poznałem gdy po raz pierwszy przeczytałem te utwory jako szesnasto-siedemnastoletni młodzieniec. Filozoficzne problemy również zajmowały mnie w tym czasie. Kiedy miałem 17 lat, czytałem krytykę Biblii Spinozy. Nie posiadałem wówczas wiedzy potrzebnej dla zrozumienia takiego dzieła, ale sama lektura wzbudzała we mnie jakiś rewolucyjny ferment. Myślę, że w tamtych dniach mój stosunek do religii drastycznie się zmienił. Słowem - stałem się kompletnym Apikoros[6]. Choć moi rodzice wyczuli przemianę, która nastąpiła we mnie to nie dopuszczali myśli, że ich syn mógłby zejść na drogę prawdziwego Apikoros. To byłoby dla nich tragedią, gdyby ich najmłodszy syn zaczął coraz bardziej zmierzać ku odrzuceniu religijności. Mój świat szybko przerodził się w piekło. Pojawiły się wszelakie pytania (Gdzie byłem ? Gdzie się modliłem? Co ja robiłem cały dzień?) to wszystko przy akompaniamencie ciosów i bicia. Rodzice wstydzili się i nie mogli znieść tego, iż spacerowałem w nieczystych miejscach z jakimiś dziewczynami. Moi rodzice dopuszczali różne złe myśli ale tego, abym mógł popaść w całkowity grzech - nie, tego nie potrafili sobie wyobrazić.
Jak mówi przysłowie ludowe Dzban dopóty nosi wodę dopóki się ucho nie urwie. Pewnego dnia miałem umówioną randkę z dziewczyną w jakimś cichym zakątku ulicy. Dostrzegła nas moja matka i ogromnie zakłopotana dopadła mnie, aby sprawić mi manto. Uliczka szybko wypełniła się naszymi żydowskimi sąsiadkami. Biedna dziewczyna została obrzucona przekleństwami i wypędzona, jak jakiś przestępca. Było nie do pomyślenia, abym mógł wracać do domu, gdyż ojciec pewnie zabiłby mnie na miejscu.
Aby zostać rzemieślnikiem i być niezależnym potrzeba było pieniędzy. Ażeby zostać handlarzem, chodzącym od wioski do wioski, trzeba było mieć smykałkę do handlu, a ja jakoś nigdy tego nie miałem. Nie mając żadnych perspektyw, skierowałem jednak swoje kroki w szeroki świat. Nie miałem grosza przy duszy a jedynie tylko odzienie na plecach. Pamiętałem, że mieliśmy krewnych, którzy mieszkali w miejscowości Klimontów, i że była to zamożniejsza część mojej rodziny. Wiedziałem też, że jeśli przyjdę do ich domu, to przyjmą mnie z otwartymi ramionami. Nie miałem jednak pieniędzy na podróż. Pamiętam, jakby to było wczoraj, że wyruszyłem na piechotę ze Staszowa o drugiej po południu i przybyłem do Klimontowa o dziewiątej wieczorem.
Szalom Alejchem, Chatzkeleprzywitał mnie mój kuzyn Mordechaj- Cóż za Szanowny Gość ! Jego żona Chana również cieszyła się, podobnie jak dzieci, bo niektóre z nich słyszały o mnie wcześniej. Wszyscy byli zadowoleni, że Chatzkele przybył z wizytą. Niemniej jednak, kiedy przyszedł na obiad, Rabin Mordechaj, który był chasydem z dynastii Ger, uznał, że ??nie recytuję błogosławieństw, przed i po posiłku, z takim religijnym oddaniem, jakie powinno cechować najmłodszego syna Reb Nosson-Neta Meira i że powinienem robić to lepiej.
Po posiłku, Rabin Mordechaj zapytał mnie, dlaczego zdecydowałem się tak niespodziewanie odwiedzić moich krewnych w Klimontowie. Wyjaśniłem mu, że ponieważ była zima i trwała wojna, w Beit Midrasz w Staszowie brakowało drewna na opał i dlatego ??przyszedłem postudiować jakiś czas w Beit Midrasz w Klimontowie. Ale nasi Żydzi są obdarzeni niezwykłą intuicją. Jak prorok Izajasz powiedział: Stronniczość ich świadczy przeciw nim. Moje pejsy nie były jednak tak pokaźne, jak u mojego ojca Nosson Neta Meira, a przecież jego najmłodszy syn powinien swoim zachowaniem i postawą świecić przykładem, jak prawdziwy student jesziwy. Mimo to widział, że ??byłem głodny i słaby, a wiedząc, że wielkie były me utrapienia w domu moich rodziców, zgodził się abym pozostał w Klimontowie na tydzień lub dwa.
Kiedy Rabin Mordechaj przyszedł następnego dnia do Beit Midrasz wypytać jak przebiegają moje studia nad Gemarą, nie znalazł już tam Chetzkele. Byłem wówczas członkiem Haszomer[7] i znałem niektórych kolegów-członków naszego ruchu z okolicznych miasteczek. Nawiązałem z nimi kontakt i opowiedziałem o swoim losie, oświadczając, że nie mogę dłużej pozostać w domu Rabina Mordechaja. Dowiedzieli się co wydarzyło się w mych dziecięcych latach i że te negatywne doświadczenia napełniły mnie zaciekłą nienawiścią do wszystkiego, co pachnie religią i pobożnością. Byłem też pewien, że to ciche porozumienie, które ostatnio nawiązałem z moimi krewnymi, nie będzie trwać długo.
Rozpoczęliśmy poszukiwania pracy dla mnie jako nauczyciela - asystenta w jednej z okolicznych wiosek. Po pewnym czasie udało mi się znaleźć posadę. Pamiętam, jak jechaliśmy zaprzęgiem w zimowy piękny dzień, a cała okolica wyglądała niezwykle romantycznie. Pierwszy raz od wielu miesięcy byłem w stanie oddychać swobodnie świeżym powietrzem. Powożący Żyd był wysoki i szczupły. Jego ruchy świadczyły o braku zaufania, a w jego oczach można było dostrzec wielką gorycz. Wyobrażałem sobie, że jest to natura wszystkich okolicznych mieszkańców, a tego Żyda w szczególności. Ale kiedy dotarłem do jego domu we wsi i ujrzałem członków rodziny, to zrozumiałem jego bolesne kłopoty. Jego żoną, okazała się istna wiedźma, która powitała nas potokiem przekleństw. Pół tuzina dzieci z brudnymi nosami było w izbie domu, który pełen był nieczystości i plugawych zapachów. Twarze dzieci były podpuchnięte i czerwone od płaczu. Słowa wypowiedziane przez żonę-jędzę na powitanie nie były oczywiście miłe: Gdzie są jego pejsy[8], On nawet nie wygląda na Żyda!.Czy ten Ingatz[9] ma prowadzić nasze dzieci drogami bożymi ?.
Sam wygląd tej czarownicy przyprawić mógł o zawrót głowy. Izbę wypełniał swąd, jakże różny od wspaniałego, świeżego powietrza, jakie chłonąłem jeszcze kilka minut temu na zewnątrz Ale cóż było robić, przecież ja chciałem udowodnić światu, że potrafię zarobić na życie.
Po nędznej kolacji, która składała się z poczerniałego chleba z mlekiem, zakatarzone dzieciaki otoczyły mnie, aby recytować wieczorne modlitwy Szema. Gdy wyszedłem potem przed dom świecił nad nim piękny księżyc. Był wspaniały, chłodny wieczór. Mogłem kontemplować przyrodę wokół mnie tak jak lubiłem i rozmyślać o moim dalszym losie. Żyd był dobrodusznym człowiekiem, pocieszał mnie i obiecał , że będzie traktował mnie jak mentsha prawego człowieka. Jednak jego żona-wiedźma wykrzykiwała, że ??nie ma tu zapotrzebowania na rabina bez pejsów i żebym wynosił się do wszystkich diabłów ! Następnie pojawił się problem z moim noclegiem. Żyd zasugerował, że powinienem ułożyć się na ławce za piecem, ale czarownica krzyknęła-Przecież on nie jest chory!- Pozwólmy mu spać w stodole ze zwierzętami!. I aby mieć wytchnienie od tej wiedźmy, jej twarzy i dźwięku jej głosu, zdecydowałem się na nocleg w stodole. Ale zimno pożerało moje ciało. Żyd był zaniepokojony, że zamarznę tam na śmierć. Zasugerował, że może odwieźć mnie do Klimontowa, ale zdecydowałem się, że zostanę, gdyż naprawdę nie wiedziałem dokąd miałbym się udać.
Mieszkałem przez cztery tygodnie w tej piekielnej dziurze i aby być z dala od tej potwornej wiedźmy udawałem się co pewien czas na długie, wieczorne spacery. W mojej wyobraźni zaczęły się tlić wizje nowych pejzaży. Po miesiącu zamieszkiwania w wiosce, mój kuzyn Rabin Mordechaj dowiedział się o moim pobycie i przybył z wizytą. Powiedział mi, że sytuacja w domu moich rodziców w Staszowie była niezwykle poważna i ponura. Mój ojciec i matka byli chorzy i zamartwiali się o mnie. Tygodnie minęły od mojego zniknięcia, myśleli, że popełniłem samobójstwo lub w inny sposób jakoś mogłem sobie zaszkodzić. Mój ojciec obwiniał mamę, że zniknąłem, natomiast moja mama twierdziła, że ??wszystkie problemy związane ze mną były udziałem ojca. W końcu oboje zachorowali ze smutku. Kiedy to usłyszałem, poczułem żal, że rodzice obawiają się o mnie. Nie chciałem, aby spotkało ich jakieś nieszczęście i postanowiłem wrócić do Staszowa możliwie najszybciej.
Rzeczywiście, kiedy przybyłem do Staszowa zastałem moich rodziców w chorobie. Gdy wszedłem do domu, oboje zaczęli płakać - po pierwsze z radości, że ich najmłodszy syn wciąż żyje a po drugie dlatego, że dalej już nie mogą prowadzić ze mną bojów.
Miałem wtedy 17 lat i pewną pozycję wśród młodzieży w Staszowie. W tamtym okresie stosunki liberalizowały się bardziej niż w poprzednich latach. Ja sam miałem tolerancyjną postawę wobec moich dawnych przyjaciół, którzy pobierali nauki w Beit Midrasz. Byłem członkiem Haszomer Hacair i przyjaźniłem się z młodymi ludźmi, którzy pracowali z rzemieślnikami i należeli do organizacji młodzieżowej Cukunft[10]. Moimi głównymi zajęciami były wówczas czytanie książek i rysowanie. W klubach Staszowa i innych miast wisiały moje prace, z których byłem dumny. W syjonistycznym klubie wisiał portret Herzla, u socjalistów - Karol Marx, a u Bundowców - Włodzimierz Medem, natomiast w sali biblioteki na ścianach znajdowały się portrety klasycznych pisarzy tworzących w języku jidysz - Mendele Mokher Seforima, Szalom Alejchema i Pereca, którego lubiłem rysować jak nikogo innego. Wiedziałem, jak malować ich portrety z pamięci, mógłbym to pewnie zrobić nawet we śnie.
Postępowa młodzież w Staszowie oraz w pobliskich miastach uważała mnie za bardzo utalentowanego faceta. Ja zaś żywiłem pragnienie poznania czegoś innego, nowego i nieznanego. W moim sercu, miałem ukrytą tęsknotę za światem prawdziwej sztuki. W Staszowie wtedy było sporo młodych ludzi, którzy mieli średnie wykształcenie. Trudno było mi się pogodzić z ich opowieściami, że prawdziwy artysta musi najpierw ukończyć gimnazjum[11] a następnie uniwersytet, i że jestem już za stary, aby rozpocząć takie studia. Uzmysłowiłem sobie, że mogłaby to być walka z przysłowiowymi wiatrakami. Skąd mógłbym dostać środki czyli pieniądze niezbędne na podróż do wielkiego miasta i na studia? Moje życie przepełniło się rozpaczą i melancholią, bo widziałem, że większość młodych ludzi w moim wieku kroczy prostą drogą do celu. Jeden ma jakiś sklep, inny jest rzemieślnikiem[12], zaś trzeci uczy się na lekarza i tak dalej i dalej. Nawet ci, którzy nie należą do postępowych kręgów i kontynuowali swoje studia religijne w Beit Midrasz mieli jasny cel w życiu: jeden zostawał rzeźnikiem, inny dostąpił święceń rabinicznych, natomiast trzeci, nawet przy braku szczęścia, by trudnić się handlem zawsze mógł zostać mełamedem[13]. Ja jednak wiedziałem, że nie zostanę ani jednym, ani drugim, ba ani nawet mełamedem. Moi rodzice bardzo cierpieli, gdy zobaczyli, że wszystkie ich nadzieje obracają się w niwecz. Nagle postanowili przyjść mi na ratunek poprzez wyswatanie mi żony. Jednak szybko zorientowali się, że wszystkie ich wysiłki w tym kierunku będą nieskuteczne- to tak jakby rzucać grochem o ścianę. Powoli zrozumieli , że to ja sam sobie wybiorę partnerkę życia. Obawiali się jedynie hańby, jaka mogłaby spaść na rodzinę, gdybym przyprowadził do domu pannę z domu krawca lub jakiegoś robotnika.
Do tego wszystkiego moja dusza nie stroniła od uciech tego grzesznego świata. Rodzice tak bardzo wstydzili się moich postępków, że ??mój ojciec nawet nie wspomniał o nich w liście do rabina. Z upływem czasu młode kobiety zaczęły coraz częściej pojawiać się w naszym domu. Raz było to pod pretekstem zamawiania grawerunku na nagrobku, a innym razem pod pretekstem haftowania obrusów. Po prawdzie w większości przypadków to były moje koleżanki z Haszomer Hacair. Od kiedy skończyłem 16 lat interesowały mnie kontakty tylko z dziewczętami, gdyż moi męscy towarzysze nie mogli mi zapewnić większych wrażeń. Miałem romantyczne usposobienie od najmłodszych lat i towarzystwo płci pięknej było balsamem dla mojej duszy.
Osoby, które się zamartwiają mają zazwyczaj trudności ze snem. Obawy rodziców co do mnie nasilały się. W nocy zaglądali do sypialni zawodząc - Oj, gdzie jest nasz syn Ingatz[14]? Gdzie i z kim jest tej nocy ? W księżycowe wiosenne noce, można było znaleźć mnie na łące poza miastem z młodą dziewczyną, marzącego o tym i owym lub krążącego po raz pięćdziesiąty wokół rynku . Wszyscy spali w nocy, z wyjątkiem garstki młodzieży, młodych mężczyzn i kobiet, ukrytych po ciemnych zakamarkach Staszowa lub na łąkach w sąsiedztwie kościoła katolickiego. Większość z nich prowadziła rozmowy o małżeństwie. Niektórzy byli już zaręczeni.
Ja nigdy nie zarobiłem grosza. Nie miałem jakiegoś biznesu i nie studiowałem. Byłem najbiedniejszym z biednych. A jednak byłem wrażliwym facetem mającym trochę wyobraźni. Młode dziewczęta były szczęśliwe, że w mojej obecności, mogły marzyć wraz ze mną. Moje towarzyszki pocieszały mnie w mojej beznadziejnej sytuacji.
W 1918 roku, gdy Polska odzyskała niepodległość, obozy Piłsudskiego i Myszyniecki cieszyły się dużą popularnością wśród Żydów. Zaświtała mi wtedy w głowie myśl aby udać się w szeroki świat. Ale znowu dopadło mnie pytanie jak zdobyć środki ? Bo nawet o opłacenie jazdy z 10 km poza Staszów nie było łatwo. Wiedziałem, że nie dostanę ani grosza od mojej rodziny, choć jedna z moich sióstr była wtedy uważana za dobrze sytuowaną. Ale ona była tak pobożna i do tego modliła się do Wszechmogącego w moim imieniu, aby zmiłował się nade mną i zabrał moją duszę, pod warunkiem, że będzie ona miała zapewnione miejsce w raju. Kiedyś powiedziała mi, że byłoby lepiej gdyby Bóg odebrał mi życie aniżeli miałbym udać się do Niemiec, bo skoro byłem apostatą, to i tak nic gorszego nie mogło mnie już spotkać.
Nadszedł czas gdy mogłem zostać powołany do wojska. Marszałek Piłsudski potrzebował żołnierzy, a do tego celu Żydzi też się nadawali. Przeszedłem komisję wojskową. Co teraz będzie dalej ? Miałem 19 lat, lecz nie było wiadomo kiedy dokładnie pójdę w rekruty. Mój ojciec był obłożnie chory i uważał, że ??ze względu na jego chorobę, będzie w stanie uwolnić mnie od służby wojskowej. Ja zaś nie miałem żadnych planów w tym zakresie. Czasy były znowu trudne, ponieważ moi rodzice zaczęli ponownie męczyć mnie i domagać się abym wrócił na prawdziwie żydowską drogę. Moje anarchiczne życie stało się chaosem i było mi obojętne czy pójdę na wojnę, czy też uchronię się przed nią i pójdę w świat szeroki. Czekałem na jakieś wydarzenia, które pomogłyby mi wydostać się z tego labiryntu.
W piątkowe ranki Żydówki zajmowały się pieczeniem chalkes, ciast oraz innych wypieków na szabat, co oznaczało, że posiadały pieniądze potrzebne na ten cel. Podczas jednego z magicznych księżycowych wieczorów, w miesiącu maju, około trzeciej nad ranem, spacerowałem jak zwykle z jedną z moich przyjaciółek przez długie godziny i marzyliśmy wspólnie. Przed pożegnaniem zatrzymaliśmy się przed bramą jej domu, bo żadne z nas jeszcze nie chciało iść spać. Nagle brama domu otworzyła się i moja najstarsza siostra, która mieszkała także w tym właśnie domu, wyszła z niego, niosąc ciasta do piekarni. Ja nie miałem z nią kontaktu od lat a jej synowie byli starsi ode mnie. Nie miałem poczucia związku rodzinnego z tą siostrą i z jej dziećmi. Z czym powiązane jest to wszystko? Oto z czym ...
Byłem przyzwyczajony, że kiedy wracałem do domu w nocy, starałem się abym cały był w mroku. Mój ojciec i matka zwykle nie wiedzieli kiedy będę wracać do domu. Ale podczas tej wspaniałej nocy, kiedy przepełniony wielką radością, po spacerze z moją dziewczyną, zauważyłem, zbliżając się do domu, że zza okien przebija się światło. Nieprzyjemne przeczucie mnie ogarnęło. Zanim jeszcze wszedłem, nie zdążyłem wypowiedzieć ani słowa, a ojciec już zaczął mnie bić niemiłosiernie. Cały pokryłem się sińcami. Zaś moja siostra stała w pokoju i wydawało się, że dostrzegłem jakiś wyraz mściwej satysfakcji na jej twarzy.
Nie pamiętam dokładnie, co działo się jeszcze później, ale wiem, że uszedłem z domu ledwie żywy. Udałem się do domu przyjaciela, którego rodzice akurat byli w jakiejś podróży poza miastem. Ten incydent rozszedł się szerokim echem wśród moich znajomych w Haszomer i przysiągłem im, że nawet gdybym miał coś ukraść, to muszę uciec ze Staszowa, aby więcej nie cierpieć takich upokorzeń, które miały swoje główne źródło w ślepym fanatyzmie. I faktycznie stało się, bo z pomocą Haszomer otrzymałem pożyczkę na podróż do Krakowa i od tamtej pory moja stopa nie dotknęła już staszowskich ulic.
Pewnego pięknego ranka pojechałem do Miechowa, a stamtąd pociągiem do Krakowa. Pierwszy raz w życiu zobaczyłem kolej osobową. To była moja druga ucieczka od dręczącego mnie wściekłego, religijnego fanatyzmu. Moje drogi w Krakowie niestety nie były usłane różami, choć udało mi się tam po raz pierwszy zobaczyć światło elektryczne. Nie znałem polskiego, a moim jedynym dokumentem była wojskowa karta rejestracyjna. Musiałem znaleźć jakiś nocleg aby odpocząć po ciężkiej podróży. Mój pensjonat, do którego dotarłem, pełen był brodatych Żydów z pejsami. Mimo, że nienawidziłem ich świata, to jednak nie miałem innego wyjścia albowiem pieniędzy na inny kwaterunek nie posiadałem zupełnie.
Jednak w środku nocy, właściciel pensjonatu obudził mnie wrzeszcząc abym się wynosił, gdyż to miejsce było zarezerwowane tylko dla Żydów z Galicji, a nie dla brudasów z rosyjskiej części Polski. Dwóch osiłków stojących przy moim łóżku wyciągnęło mnie na ulicę i ledwo co udało mi się zarzucić ubranie. Na zewnątrz padał rzęsisty deszcz, potem podeszło do mnie dwóch policjantów prosząc o dokumenty. Byli nawet uprzejmi i zaprowadzili mnie do jakiegoś Beit Midrasz, gdzie wszedłem do środka. Kiedy tylko deszcz ustał, opuściłem to miejsce i udałem się w dalszą drogę.
Miałem wtedy przy sobie adres doktora Riegera , który był wówczas szefem Haszomer w Krakowie i cieszył się uznaniem jako nauczyciel i pedagog. Rano odwiedziłem siedzibę Shomerim[15] aby zyskać poradę, zgodnie z podpowiedziami moich towarzyszy. Ale dr Rieger nawet nie spojrzał na mnie. Kiedy opowiedziałem mu, że słyszałem o darmowych kursach o sztuce i że byłbym gotów zrobić wszystko, aby dostać pracę za kawałek chleba, powiedział, że lepiej abym wrócił skąd przyjechałem. Dobrze już ustawieni żydowscy studenci też nie byli pomocni. Zostałem na bruku, to było jak powiew zimy w samym środku lata.
Przypadkowo poznałem na ulicy jednego druha z Shomerim, który powiedział mi, że kilka dni wcześniej doszło do rozłamu w krakowskiej organizacji Shomerim i że on sam należał teraz do innej frakcji, o nazwie Haszomer Ha-Poel[16]. Ten kolega zaprowadził mnie do swego domu, załatwił mi nocleg na kilka dni i zapoznał mnie z innymi członkami grupy Haszomer Ha-Poel, którzy byli głównie robotnikami.
Zaprowadzili mnie przed komisję dla żydowskich studentów i próbowali zorganizować pobyt w Krakowie przez co najmniej kilka tygodni. Usiłowali też rozeznać możliwości mego studiowania sztuki. Oczywiście szanse były nikłe. Jedna czwarta akademików to nie były zwykłe domy, one raczej stanowiły kolonie rozrodcze bakterii. Miałem problemy z pozostaniem tam przez trzy tygodnie. Wolałem spać na ławce w jednym z parków miejskich i głodować, niż gościć u nich i jeść ich wodnistą zupę.
W czwartym tygodniu mojego pobytu w Krakowie spotkałem człowieka ze Staszowa, który powiedział mi, że moja siostra przybyła do miasta i próbuje mnie odnaleźć. To była moja ulubiona siostra. W końcu odnalazła mnie i dzięki niej pierwszy raz w tygodniu skosztowałem prawdziwego jedzenia. Siostra oznajmiła mi, że moi rodzice są tak rozgoryczeni, iż byliby gotowi pogodzić się z moim stylem życia, abym tylko wrócił do domu.
Siostra chciała mnie od razu zabrać ze sobą w powrotną podróż, ale ja uparłem się i powiedziałem, że ciągnie mnie do innych rzeczy i że muszę jeszcze spróbować odnaleźć moją szansę zaistnienia w Krakowie.
Tuż na dzień przed Tisza B'Av postanowiłem, że wrócę do domu, bo wszystkie moje wysiłki okazały się daremne. W świąteczny wieczór przyjechałem do Staszowa w nieżydowskiej czapce z błyszczącym daszkiem na głowie. Żydzi, których mijałem na mojej drodze spoglądali na mnie ze zdziwieniem. Ojca zastałem w momencie, gdy udawał się do Beit Midrasz. Pocałował mnie i płacząc błagał, żebym poszedł razem z nim. Zamieniłem czapkę na żydowski kapelusz i poszliśmy razem do Beit Midrasz. Od tamtej pory mój ojciec zmienił gruntownie swój stosunek do mnie. Wolno mi było robić co tylko dusza zapragnie, przebywać poza domem cały dzień, czytać moje książki, rysować, nosić krótki płaszcz oraz czapkę z błyszczącym daszkiem, a nawet nie wywoływały sprzeciwu moje całonocne eskapady z dziewczynami. Moje relacje z ojcem poprawiły się pod każdym względem i zacząłem go nawet podziwiać. W tym czasie rysowałem całkiem sporo i nawet naszkicowałem portret mojego ojca, gdy był pogrążony w swoich studiach. Nigdy nie widziałem tak wspaniałego profilu. Jego nos był tak cudownie wyrzeźbiony, jak jakiś grecki posąg, jego oczy biły charakterystycznym blaskiem i cały był majestatyczny. Natomiast mama nadal wybuchała westchnieniami rozpaczy na widok zachowań jej syna.
Przyszła jesień. Wojna między Polską i Rosją nasiliła się i z każdym dniem narastała obawa przed poborem do wojska. Nadeszły święta Sukkot, wkrótce po nich zima a wraz z nią przyszło też wezwanie do służby. Nie myślałem o wyjeździe z Polski, jak czyniło to wielu innych moich rówieśników. Gdzież mógłbym zdobyć potrzebne na to pieniądze? Mój ojciec był obłożnie chory, cierpiał na reumatyzm i chorobę nerek. Miałem stawić się w obozie wojskowym w grudniu przed chrześcijańskim świętami Bożego Narodzenia. Od rana odwiedzałem moich przyjaciół i znajomych, aby pożegnać się z nimi. Przed północą wróciłem do domu ale nie zastałem tam nikogo. Mojego chorego ojca, który przez ostatnie tygodnie nie opuszczał łóżka, nie było w domu i nawet moja matka była nieobecna. Co się stało? Mój bagaż był spakowany i następnego dnia o ósmej rano ja i wszyscy inni rekruci musieliśmy stawić się przed ratuszem gotowi do drogi. O północy, mój ojciec i matka powrócili oświadczając, że uzyskali dokumenty tranzytowe na moje imię. Stało się to dzięki sprzedaży jubilerowi Pineleh rodzinnych klejnotów, za które otrzymali od niego złote monety. Rodzice nawet wynajęli powóz, który miał mnie zawieźć aż do granicy niemieckiej, do Będzina. Mieliśmy wtedy kilku krewnych w Sosnowcu. Rozpłakałem się rzewnie, gdy pojąłem jaki to był nadzwyczajny wysiłek z ich strony aby uratować syna od niechybnej śmierci na polu bitwy.
Następnego dnia wstaliśmy o świcie. Mama gorzko płakała a ojciec przekonywał, że się zobaczymy wkrótce. Rankiem, pomimo że padał śnieg, mój chory ojciec wyszedł odprowadzić mnie poza miasto. Tam, na skraju lasu, stał zaprzęg konny i kilku pasażerów siedziało już na nim. Woźnica czekał tylko na mnie. W chwili rozstania, mój ojciec płacząc pobłogosławił mi : Niech Bóg cię strzeże na dalszej drodze . To było bardzo trudne przeżycie dla mnie, które zachwiało majestatem mojego ojca. Był pewien, że zobaczy mnie jeszcze, ale ja w moim sercu czułem, że już się nie spotkamy. Wóz zaczął się oddalać, a ja widziałem, że Tata tam stoi w głębokim śniegu i macha do mnie swoją wielobarwną chusteczką w ręku. To było moje ostatnie pożegnanie z ojcem. Już nigdy nie zobaczyliśmy się ponownie.
I tak oto ruszyłem w szeroki świat. Późną nocą dotarłem do Będzina. Kiedy zapytano mnie o bilet kolejowy uświadomiłem sobie, że go nie mam. W tym samym momencie przyszła także policja i poproszono mnie o dokumenty ale sfałszowane papiery tranzytowe również zniknęły. Ktoś w pociągu zauważył je i ukradł. Zaaresztowano mnie i doprowadzono na komisariat policji. Na szczęście miałem jeszcze wojskową kartę rejestracyjną i okazałem ją policjantom. Zapytano mnie jednak, dlaczego przyjechałem do Będzina skoro moje dokumenty wskazują koszary w Radomiu - nie wiedziałem co odpowiedzieć. Po kilku godzinach przypisano mnie do oddziału rekrutów z nakazem odprawienia następnego dnia w kierunku Radomia. O godzinie ósmej rano już stałem w kolejce z innymi rekrutami. Miałem miejsce w ostatniej grupie, która była strzeżona przez uzbrojonych żołnierzy z bagnetami na karabinach. Po drodze do stacji kolejowej przechodziliśmy obok jednego z domów, przy którym na komórce z węglem widniał napis: Tannenbaum. To była rodzina, która pochodziła ze Staszowa, a jej członkowie byli moimi przyjaciółmi. Na myśl mi nie przyszła dezercja, ale to nazwisko Tannenbaum wołało jak głos z nieba, że ??należy jakoś wślizgnąć się do ich domu. Pomimo dużej ilości straży, udało mi się wymknąć z szeregu i skoczyć w mgnieniu oka przez bramę domu. Rzeczywiście, na drugim piętrze znalazłem ich mieszkanie i ciężko sapiąc nacisnąłem dzwonek. Domownicy uradowali się na mój widok i przywitali mnie słowami: Oto Chetzkele Kirszenbojm, mistrz artysta ze Staszowa.
Footnotes
|
JewishGen, Inc. makes no representations regarding the accuracy of
the translation. The reader may wish to refer to the original material
for verification.
JewishGen is not responsible for inaccuracies or omissions in the original work and cannot rewrite or edit the text to correct inaccuracies and/or omissions.
Our mission is to produce a translation of the original work and we cannot verify the accuracy of statements or alter facts cited.
Staszow, Poland Yizkor Book Project JewishGen Home Page
Copyright © 1999-2024 by JewishGen, Inc.
Updated 25 Oct 2012 by MGH